To, że polityka, bez rozróżniania partyjnych kolorów, jest sztuką nie tylko walki o władzę, lecz także manipulacji, niespełnionych obietnic, półprawd czy kłamstwa, wiemy nie od dziś. Do tych cech doszusowało to, co się dzieje obecnie wokół zagadnień ustrojowych, sądownictwa, sędziowskich wyroków, zmian prawa. Prawo jako instrument działania było tej polityki zawsze blisko, ale z takim jak obecnie stopniem upolitycznienia debaty ustrojowo-prawnej, manipulacji, i mieszania ludziom w głowach nie mieliśmy do czynienia jeszcze nigdy.
Naprawdę można zwariować. Naprawdę nie ma końca eksperyment, któremu jesteśmy poddawani. Naprawdę nie ma granic dla niekompetencji, wstydu, żenady. Naprawdę zacierają się zupełnie granice polityki i prawa. Ten tekst jest o świecie widzianym na opak. O tym, że to, co deklarowane, jest dokładnym zaprzeczeniem tego, co realizowane. O manipulacji, która powoduje, że ludzie spoza branży zupełnie stracili rozeznanie co się dzieje w państwie, a i my, choć w prawie bardziej biegli, co rusz się gubimy.
Nie dać się zwariować, sprawdzać, co się kryje za słowami, analizować, dyskutować z przyjaciółmi, znajomymi, zachować świeżość spojrzenia. Musimy się starać zrozumieć świat wokół nas. A nie jest to takie proste, bo w obliczu lawiny zakłamania i niegodziwości przestają nas dziwić wydarzenia, które jeszcze kilka lat temu wstrząsnęłyby nami do głębi.
To, że polityka, bez rozróżniania partyjnych kolorów, jest sztuką nie tylko walki o władzę, lecz także manipulacji, niespełnionych obietnic, półprawd czy kłamstwa, wiemy nie od dziś. Do tych cech doszusowało to, co się dzieje obecnie wokół zagadnień ustrojowych, sądownictwa, sędziowskich wyroków, zmian prawa. Prawo jako instrument działania było tej polityki zawsze blisko, ale z takim jak obecnie stopniem upolitycznienia debaty ustrojowo-prawnej, manipulacji, i mieszania ludziom w głowach nie mieliśmy do czynienia jeszcze nigdy.
A jak anarchia
Niestety, do tego zmierzamy. Kto jest sędzią, a kto nim nie jest? Co jest wyrokiem, a co nim nie jest? Który organ jest organem, a który nie? W końcu, co jest prawem, a co nie? Obiecali nam rządzący reformę, która miała wszystko usprawnić, a zafundowali coraz bardziej pogłębiający się kryzys. Obiecali „prawdziwą sprawiedliwość”, a mamy coraz większy klincz. Dwudziesto- i trzydziestolatkowie z Ministerstwa Sprawiedliwości albo rzecznik dyscyplinarny z sądu rejonowego pouczają nas, co jest wyrokiem SN, a co nim nie jest, informując bez skrupułów, że Sąd Najwyższy (trzy połączone izby!) nie miał prawa wyrokować i w ogóle to, co robi, jest nielegalne. Nie wiem, do czego to doprowadzi. Czy oczekiwane decyzje Luksemburga i Brukseli – ogromne kary finansowe za niewykonanie wyroków TSUE czy ograniczenie dotacji unijnych dla krajów na bakier z praworządnością – coś zmienią. Co się musi stać, żeby doszło do politycznej woli korekty, wycofania się z tego, co stwarza największe problemy dla obywateli na przyszłość?
Politycy póki co idą w zaparte, nie chcą się cofnąć o krok. A ich totumfaccy, w tym niestety grupa sędziów, posłuszni są jak na totumfackich przystało, pewnie się zresztą boją, bo zaszli już tak daleko... Z drugiej strony, przyzwoici prawnicy cofnąć się nie mogą, bo co by to miało oznaczać? Że uznają, iż sędziowie dublerzy to prawdziwi sędziowie, że prawo europejskie i wyroki TSUE to nie prawo i stosować ich nie trzeba, że 60 sędziów Sądu Najwyższego nie wie, co czyni, bo się nie zna, zna się za to magister z ministerstwa? Sytuacja wymaga pogłębionej refleksji, precyzyjnych działań, a mamy do czynienia z niepoważnymi wystąpieniami ignorantów.
B jak brudy
Czytam właśnie we wspomnieniach Donalda Tuska z czasu spędzonego w Brukseli („Szczerze”) o rozmowie, podczas której Jarosław Kaczyński zapytany przez Tuska, czy nie widzi, jak marni otaczają go ludzie, odpowiada „Dla mnie partia jest narzędziem do robienia porządków w Polsce, a brudną ścierką też można sporo brudu wytrzeć”. Postawy niektórych osób zaangażowanych w atak na sądownictwo, które nas naprawdę zdumiewają, są właśnie w ten sposób cynicznie wykorzystywane w brudnej grze. I zaiste porządkują. W TK porządeczek już jest, podobnie w KRS, a teraz PiS szykuje się razem z prezydentem na porządne porządkowanie w Sądzie Najwyższym, co dotąd szło z oporami, ale kadencja prezes Gersdorf kończy się już w kwietniu…
C jak cytaty
I jeszcze jeden passus z książki Tuska o tym, jak Jarosław Kaczyński naciskał na Angelę Merkel, by nie wybierać polskiego premiera na drugą kadencję Przewodniczącego Rady Europejskiej. I nie chodzi już nawet o „donoszenie na Polaka” Niemcom czy Europie w ogólności, o co PiS nieustannie sam wszystkich oskarża. Prezes PiS, jeśli wierzyć byłemu premierowi, miał w rozmowie z panią kanclerz posunąć się do straszenia wydaniem europejskiego nakazu aresztowania Tuska, który to ambaras miałby powstrzymać „27” przed jego wyborem. Angela Merkel może tego nie wie, ale my wiemy – ENA w Polsce wydać może sąd okręgowy, a nie poseł czy lider partii politycznej. Pokazuje to sposób myślenia i filozofię prawa rządzących – prokuraturę, która może wnioskować o ENA, już mamy, potrzebny nam już tylko posłuszny sąd. Podporządkowanie sądów – to jest prawdziwy cel. A jaki jest cel deklarowany? Reforma, zbliżenie sądów do obywateli, jawność, rozliczalność, sprawność. Wszystko na opak.
D jak Duda
Przygody z prawem prezydenta to temat na osobny tekst. Wyrzekł się go promotor, koledzy, wydział. Mało? Cały świat, od Unii Europejskiej, przez Radę Europy po ONZ, tłumaczy, że Andrzej Duda narusza utrwalone w naszej cywilizacji i przyjęte przez Polskę standardy międzynarodowe, zawarte skądinąd w łamanej przez niego konstytucji. Odezwały się instytucje i organizacje, które w ogóle nie zabierają głosu na temat wewnętrznych spraw innych państw. Apelują też środowiska politycznie bliskie PiS i prezydentowi, jak republikańscy senatorowie z USA. Ale prezydent wie swoje. I do tego te obietnice z kampanii: że nie będzie marionetką podpisującą, co mu rząd przyniesie, że drzwi do pałacu będą zawsze otwarte na negocjacje i obywateli. Drzwi są zamknięte na cztery spusty, a Andrzej Duda podpisuje, co mu parlament podrzuci, w tym ustawy uchwalane po nocach bez żadnej dyskusji i eksperckiej oceny, na wariata, na chama, na rympał. I świetnie wie, co robi. Konstytucję z 1997 r. uchwalono, gdy miał 24 lata i kończył studia, sam zresztą zapewne zagłosował za nią w referendum, jest na niej wychowany, przez lata jej przestrzegał, w tym jako członek Unii Wolności, by teraz wziąć udział w zamachu na nią.
H jak hejterzy
Ahoj, przygodo! W Ministerstwie Sprawiedliwości wyhodowali pod okiem ministra aferę hejterską. Kto? Sędziowie dobrej zmiany, w tym sam wiceminister, sędzia Piebiak, hersztem go nazywali, skromnie. Co to za ludzie? Odwołując się do żołnierzy wyklętych, rotmistrza Pileckiego, Inki, używając przedziwnej wojennej retoryki, robili rzeczy obrzydliwe, szczuli na kolegów ze środowiska, pomagali fabrykować kompromaty (dla młodzieży – to z rosyjskiego, materiały, które mają skompromitować). Doprawdy patrioci… Szkoda na nich miejsca.
K jak kasta
To będzie chyba słowo pięciolecia w prawniczym świecie. Użyte w czasie Kongresu Sędziów w znaczeniu, że jesteśmy nadzwyczajną kastą, bo mamy szczególne obowiązki i odpowiedzialność, oderwało się od swej autorki i pierwotnego sensu, by zostać symbolem walki z sędziami. PiS z kastą walczy. A ta grupa sędziów i prawników „dobrej zmiany”, co to walczy z kastą, to kim jest? Cóż, to po prostu grupa znajomych, przyjaciół. I pewnie dlatego podpisują sobie nawzajem listy poparcia. Ja poprę ciebie, a ty mnie awansujesz, ja ciebie tutaj zatrudnię dodatkowo, a ty mnie tam. I tym sposobem niektórzy szeregowi sędziowie rejonowi zarabiają dwa, trzy razy więcej niż wcześniej.
Nie mam osobiście wątpliwości, że w latach wcześniejszych mieliśmy do czynienia w sądownictwie z przypadkami nepotyzmu i kumoterstwa, że ciężko i z mozołem się z tego wydobywaliśmy. Teraz za to mamy szczyt kastowości ocierający się o zorganizowaną grupę, która szczuje, łamie prawo i broni się wzajem.
L jak lud
To że „ciemny lud to kupi”, wiemy od wielu lat od samego Jacka Kurskiego (jego koledzy nam przekazali, co mówił, sam się tego wypierał), dziś mistrza rządowej propagandy. Rzadko sięgam do państwowej telewizji, ale zdarza mi się sprawdzać, jak w „Wiadomościach” referowana jest debata prawnicza. Każdy, kto na to rzuci okiem – niestety poza zmanipulowanymi adresatami – musi widzieć, że na opak. Temu ludowi PiS obiecywał służenie przez wymiar sprawiedliwości społeczeństwu, narodowi, państwu i społeczną kontrolę nad wymiarem sprawiedliwości. I oczywiście jest zupełnie na odwrót, ta służba ludziom to, okazuje się, orzekanie po myśli partii. A obywatelom, niezależnie od preferencji wyborczych, sprezentowano bałagan, jakich mało. I druga sprawa, udział obywateli w zarządzaniu sądownictwem. Tak, powołano do Sądu Najwyższego ławników, akurat bez sensu, bo tam są najmniej potrzebni, a przydali by się w rejonach. Ale powołano. I to wszystko. Zupełnie. Reszta to kontrola polityków, którzy obywateli nawet nie wysłuchują. Proces legislacyjny jest taki, że nie da się opracować opinii o projekcie, nie mówiąc już o np. konsultacjach społecznych. Ustawa w trzy dni i już, posprzątane…
M jak manipulacja
Jednym ze sztandarowych pomysłów PiS było wprowadzenie losowania przy przydziale spraw sędziom. Losowanie jest znanym sposobem ograniczenia możliwości manipulacji przy przydziale spraw i jako takie zasługuje na poparcie. Choć są argumenty podkreślające jego zbytni automatyzm, głównie związane ze sprawami wymagającymi wiedzy specjalistycznej (lepiej dać daną sprawę sędziemu X, bo sobie z nią poradzi) czy nierównym obciążeniem pracą, to jednak losowanie jako reguła ma sens. Tyle że władza odmówiła udostępnienia algorytmu wykorzystywanego przy losowaniu, a zatem nie można sprawdzić podatności tego centralnie zarządzanego systemu na manipulację właśnie.
Swe prawdziwe oblicze rządzący i ich protegowani pokazali w TK i SN. Kiedy trybunał był jeszcze niepartyjny, PiS uchwalił obowiązek rozpatrywania spraw według kolejności wpływu. Dziś, jak wiemy, jedne sprawy chowa do zamrażarki na stałe, inne na polityczne zamówienie załatwia od ręki. A co z losowaniem? Wcześniejszą praktykę wyznaczania sędziów, w tym sprawozdawców, wedle kolejności (czym zajmowało się biuro) zastąpiono decyzjami pani Przyłębskiej, po uważaniu. Mało tego, nie tylko ustala ona składy, jak chce. Równie łatwo je zmienia, np. kiedy nie podoba jej się kierunek myślenia dotychczasowych.
O jak otwartość
Kastowość, tajność, brak społecznej kontroli nad sądownictwem to zarzuty formułowane przez obecnie rządzących wobec wymiaru sprawiedliwości sprzed przejęcia władzy. I w każdym z tych zarzutów jest trochę racji, sam nieraz proponowałem zmiany w tej mierze i byłbym pierwszy, który by poparł sensowną reformę. A z czym mamy do czynienia? Z jednej strony jawność i transmisje z posiedzeń KRS, co trzeba pochwalić, niezależnie od oceny KRS jako całości. Ale z drugiej – kompletne żarty z procedury opiniowania sędziów. To, jak w KRS wybierano kandydatów do Sądu Najwyższego, także przejdzie do historii. W pośpiechu, bez znajomości ich sylwetek, po 10-minutowych rozmowach. Nie tylko my, zainteresowani obywatele, nie wiedzieliśmy, kim są te osoby (poza częścią nazwisk znanych), nie wiedzieli także ci, którzy za nimi głosowali.
A otwartość działania TK? Okazuje się, tak przynajmniej można zrozumieć z doniesień medialnych, że sędzia Przyłębska zdaje sprawozdania prezesowi PiS podczas prywatnych spotkań, natomiast publicznie milczy (poza wywiadami dla zaprzyjaźnionych dziennikarzy). Sprawozdania z działań TK opracowywane są z ogromnym opóźnieniem, kierowane do TK wnioski o udostępnienie informacji publicznej są ignorowane, a przekazywanie informacji utrudniane i opóźniane. A sama reprezentująca trybunał sędzia odmawia stawienia się przed organami parlamentu. Nie przyszła zapraszana na posiedzenie, gdy omawiano publiczne denuncjacje sędziego dublera TK Jarosława Wyrembaka, który zarzucił p. Przyłębskiej działania nielegalne. Nie przyszła też ostatnio na posiedzenia komisji senackiej ani sejmowej, gdy miano omawiać roczną informację z działalności TK. Taki jest właśnie obecny model społecznej kontroli nad sądownictwem – kontrola partyjna na prywatnych spotkaniach, a nie społeczna na forum parlamentu. PiS, który podkreśla od pięciu lat, że władza zwierzchnia należy do narodu (ulubiony art. 4 konstytucji) i że wykonuje ją poprzez wybory (czyt. parlament), tam, gdzie tej kontroli parlamentarnej podlegać ma jego nominat, zmienia zdanie.
T jak Trybunał Konstytucyjny
To, co zrobiono w Polsce z TK, będzie książkowym przykładem w historii światowego konstytucjonalizmu. Niestety. Zaczęła oczywiście większość poprzednia, PO i PSL, zmieniając w ostatniej chwili prawo (a projekt ustawy był gotowy dwa lata wcześniej, tylko politykom się nie spieszyło) i wybierając dwóch nadprogramowych sędziów. To oczywisty skandal. Tyle że, bardzo mi się spodobało to porównanie Muńka Staszczyka z zespołu T.Love, to było jak kradzież z cukierni dwóch ciastek, na co PiS zareagował wysadzeniem w powietrze całego budynku. Nieprawnicy, w tym przypadku muzyk, potrafią zaskoczyć celnym porównaniem. Wszystko, o co PiS, skądinąd w znakomitej większości przypadków niesłusznie, oskarżał Trybunał Konstytucyjny, sam teraz realizuje. W sprawach obywateli TK niemal nie działa, bo wiele podmiotów przestało doń słać skargi. Za to w sprawach politycznych widzimy jak na dłoni działanie na polityczne zamówienie.
Z jak zagranica
Już nie tylko uczyliśmy Francuzów, jak jeść widelcem. Już nie tylko przekonujemy cały świat, że nie wie, co to państwo prawa, niezależny sąd i czepia się naszych reform. Bo na całym świecie to tylko polski rząd wie, czym jest prawdziwa praworządność, może jeszcze Orbán na Węgrzech. Ale my jesteśmy już krok dalej. Pan Kaleta, wiceminister sprawiedliwości, uczy prof. Laurenta Pecha prawa europejskiego i francuskiego. Francuzi, Hiszpanie, Niemcy i inni uczą się od nas o swoim prawie. Bo jak PiS uchwala ustawę kagańcową, to argumentuje, że przepisy wziął żywcem z prawa francuskiego. Profesor Pech tłumaczy, że to tak, jakby sprzedawać samochód, pokazując jedno koło, że wyrwano z kontekstu jeden przepis, który służy czemu innemu, by udawać, że nasze rozwiązania są takie jak europejskie. Można było posłuchać argumentów w Senacie, jedynym miejscu, gdzie może się teraz odbyć w ramach procesu legislacyjnego merytoryczna debata.
Ż jak życie, ż jak żniwo
Zauważyli Państwo? Zacząłem ambitnie, szły kolejno literki a, b, c, d. Ale jak w życiu, zorientowałem się szybko, że nie dam rady, że musiałbym napisać książkę albo serial w odcinkach, a nie tekst na dwie strony. Tematów by mi nie brakło, oj nie, na każdą literkę znalazłoby się coś na opak, smakowitego i wstrząsającego zarazem. Trzeba jednak przestać się truć. Oczywiście, musimy wszystko dokładnie monitorować, dokumentować, analizować. I to się dzieje. Ale trzeba także dostrzegać plusy sytuacji, stronę pozytywną. No choćby to właśnie, że jest komu monitorować i dokumentować. Atak na sądy wyzwolił ogromne siły profesjonalne i społeczne.
Z jednej strony mamy sędziów, którzy w większości zdają egzamin. Jestem pod wrażeniem i mam nadzieję, że wytrwają, bo próba przed nimi ciężka. Z drugiej strony mamy niezwykle zaangażowanych prawników i działaczy, między innymi zrzeszonych w Komitecie Obrony Sprawiedliwości (KOS), którzy poświęcają ogromną ilość czasu na obronę i reprezentację sędziów. I potrzebują pomocy. Kto może, niech pomoże… Zaczęły się już bowiem prawdziwe represje. Symbolem jest decyzja Izby Dyscyplinarnej SN o zmniejszeniu wynagrodzenia sędziego Juszczyszyna o 40 proc. Co z tego, że Izba Dyscyplinarna to nie sąd, skoro prezes sądu zatrudniającego sędziego Juszczyszyna, Maciej Nawacki –beneficjent fruktów od obecnej władzy – pieniędzy pewnie nie wypłaci? Ekonomiczne represje to już są konkrety uderzające w zwykłą egzystencję i każdy, kto ma rodzinę, dzieci, kredyt na mieszkanie, jest takimi konsekwencjami zagrożony. Mimo to mam nadzieję, że sędziowie się nie poddadzą, nie zaprzeczą sami sobie, swojemu przyrzeczeniu. My, obywatele, będziemy sędziom pomagać i wspierać ofiary PiS-owskiej nagonki, już powstał fundusz, z którego będą tym sędziom wypłacane środki. Sędziów nikt odwagi cywilnej nie uczy (a warto o tym pomyśleć), nie sprawdza się jej też przy naborze. Jest to więc pewna niewiadoma. Tym bardziej cieszy, że sędziowie bronią swojej niezależności i naszych praw. Jednocześnie są jednak tacy, którzy krytykując rzekomo zbyt polityczne zaangażowanie sędziów w tę obronę, sami, tak jak PiS-owscy nominaci, broniąc linii partii, zaprzeczają swojej niezależności.
Wspomniałem swą obecną lekturę na początku tekstu, podobnie zakończę. Czytałem ostatnio – i szczerze polecam – książkę o sprawie Grzegorza Przemyka pióra Cezarego Łazarewicza („Żeby nie było śladów”) oraz „Księgę wyjścia” Mikołaja Grynberga, zbiór wywiadów z osobami, które emigrowały z Polski z paszportem w jedną stronę na fali wydarzeń 1968 roku. W obu książkach zwróciłem uwagę na to samo – na postawy tych, którzy wypływali przy tych okazjach na powierzchnię, na oportunistów i beneficjentów nowej władzy. „Inny naród się wtedy pokazał – pisał cytowany u Grynberga Konwicki – plemię tłustych pułkowników, ubeków”. „Oto z inicjatywą rozliczania występowali ludzie dotąd pozostający w cieniu. Mało zdolni badacze, pozbawieni talentu dziennikarze, mierni urzędnicy, osoby unikające publicznych wystąpień – naraz zabierali głos i z wyraźną pasją ujawniali, kto w danej instytucji [...] jest «dwulicowy» lub «zajmuje niegodną członka partii postawę moralną»” – pisze Grynberg. Nawet Mieczysław Rakowski, skądinąd przedstawiciel reżimu, pisał wtedy, że „cała ta wrzawa [...] stała się okazją dla różnych szuj, które załatwiają swoje interesy. Na ogół są to beztalencia, które nagle odkryły, że na drodze ich kariery stoją Żydzi”. To o roku 1968 i następnych. A proces zabójców Przemyka? To już lata 80., wiele osób opisywanych przez Łazarewicza żyje, niektórzy są nadal prawnikami. Warto przeczytać, porównania narzucają się same.
To smutne, ale czy te historyczne wspomnienia czegoś nam nie przypominają? Nie kojarzą się Państwu (oczywiście przy zachowaniu proporcji) z naszą współczesnością, z tym, czego jesteśmy świadkami? Moim zdaniem naprawdę warto być w tym historycznym momencie po właściwej, uczciwej stronie. Naprawdę nie warto przedłużać niechlubnej tradycji, o której traktują powyższe lektury.
ŁUKASZ BOJARSKI
prezes INPRIS – Instytutu Prawa i Społeczeństwa, pracownik Wydziału Prawa Uniwersytetu w Oslo, projekt badawczy „Judges under Stress – the Breaking Point of Judicial Institutions”, były członek Krajowej Rady Sądownictwa powołany przez Prezydenta RP (wrzesień 2010 – wrzesień 2015)
prezes INPRIS – Instytutu Prawa i Społeczeństwa, pracownik Wydziału Prawa Uniwersytetu w Oslo, projekt badawczy „Judges under Stress – the Breaking Point of Judicial Institutions”, były członek Krajowej Rady Sądownictwa powołany przez Prezydenta RP (wrzesień 2010 – wrzesień 2015)