Trudno już zliczyć, ile funkcji oraz stanowisk państwowych pełni Marcin Warchoł. Jest on bowiem nie tylko dr hab. praw, adwokatem, lecz także posłem, sekretarzem stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, wiceministrem oraz pełnomocnikiem rządu do spraw praw człowieka.
Myślę, że dla czystości przekazu Marcin Warchoł, udzielając kolejnych wypowiedzi publicznych, mógłby zaznaczać, czy wypowiada się jako prawnik, polityk czy naukowiec. Byłoby to z pożytkiem dla wszystkich, w szczególności dla tych, którzy wsłuchują się w jego słowa, czyniąc wysiłki, by zrozumieć przekaz w nich zawarty.
A bywa on często zagmatwany, a przy tym wręcz niebezpiecznie oddalający się od linii prawdy. Tak bywało już w przeszłości, gdy wiceminister, wówczas w randze jedynie podsekretarza stanu, forsując zmiany w kodeksie karnym, które ostatecznie nie stały się na szczęście prawem obowiązującym, bez mrugnięcia powieką oświadczył, że kara bezwzględnego dożywotniego pozbawienia wolności, a więc bez możliwości wcześniejszego wyjścia na wolność sprawcy, jest stosowana np. we Francji. Była to oczywista nieprawda, czego swego czasu dowiedli naukowcy z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Co jest własnością sędziego, a co nie
Podobnie rzecz się ma z wypowiedzią dr hab. Marcina Warchoła będącą reakcją na skalę i rozmach marszu tysięcy tóg, który odbył się 11 stycznia w Warszawie. Kiedy jego frekwencyjnego sukcesu nie dało się zdyskredytować, głos zabrał sekretarz stanu, stwierdzając: „Toga nie jest własnością sędziego. Podczas sobotniego marszu trzy przepisy zostały złamane: kodeks wykroczeń, ustawa o ustroju sądów powszechnych i uchwała KRS z 2009 r.”. Z powyższej wypowiedzi tylko pierwsze zdanie jest w pełni prawdziwe. Niewiele, ale traktujmy to jako pozytywny prognostyk na przyszłość.
W pierwszej kolejności zaznaczyć trzeba, że uchwały KRS nie stanowią prawa powszechnie obowiązującego. Nie wiedzieć czemu wiceminister twierdzi więc, że niezastosowanie się do treści jednej z nich stanowi naruszenie prawa. Zresztą uchwała, o której mowa, podjęta przez KRS 8 stycznia 2009 r., dotyczyła zupełnie innej kwestii, a mianowicie tzw. dni bez wokand, co do których środowisko sędziowskie było bardzo podzielone. Czego nie można powiedzieć o inicjatywie marszu tysięcy tóg.
Istotnie, słusznie wywodzi poseł Warchoł, że toga nie jest własnością sędziego. Podobnie jak służbowy kodeks czy laptop, jeśli oczywiście orzecznik powyższe przedmioty otrzyma, mając tym samym szczęście do prezesa. Toga należy się sędziemu niejako z urzędu, stanowi bowiem strój urzędowy w rozumieniu art 84 par. 1 i 2 prawa o ustroju sądów powszechnych. Odbiór togi sędzia kwituje na specjalnej karcie obiegowej, tak jak zresztą rzeczonego laptopa czy kodeksu służbowego, które do używania odda mu w swej łaskawości zwierzchność.
Inaczej może być już np. z łańcuchem sędziowskim. Ja swój otrzymałem od Prezydenta RP i stanowi on moją własność.
Co istotne, z momentem ustania stosunku służbowego sędzia jest zobowiązany zdać oddane mu do używania przedmioty. Jeśli tego nie uczyni, ponosi odpowiedzialność materialną.
Co prawda pełnomocnik rządu do spraw praw człowieka nie precyzuje, który z przepisów kodeksu wykroczeń sędziowie masowo naruszyli, zabierając na marsz służbowe togi, wydaje się jednak, że chodzi tutaj o art 127. par. 1 k.w., który stanowi: kto samowolnie używa cudzej rzeczy ruchomej, podlega karze grzywny albo nagany. Ściganie odbywa się w tym przypadku na wniosek pokrzywdzonego (art. 127 par. 2 k.w.).
Toga prywatna i służbowa
Oczywiście Ministerstwo Sprawiedliwości może nakazać prezesom sądów złożenie stosownych wniosków w tym przedmiocie, jednakże gdy chodzi o skuteczność ścigania uczestników marszu, widzę tu problemy praktyczne oraz prawne.
Po pierwsze, skąd u posła Marcina Warchoła przekonanie, że sędziowie, którzy maszerowali 11 stycznia, czynili to okryci togami służbowymi? Albo inaczej – czy sędzia bądź osoba prywatna może obstalować w pracowni krawieckiej togę sędziowską? W moim przekonaniu żaden przepis prawa tego nie zakazuje.
Na obszarze szeroko pojętego prawa czynów zabronionych penalizowane jest tylko publiczne używanie stroju, do którego dana osoba nie ma prawa, mówi o tym art. 61 par. 1 k.w. A zatem nie stanowi wykroczenia zlecenie przez Kowalskiego obstalunku togi z fioletowymi aplikacjami, jeśli będzie on realizował swoje fantazje dotyczące sprawowania wymiaru sprawiedliwości w domu, w ramach dajmy na to wystawienia ostatniej, właściwie niedokończonej sztuki Stanisława Wyspiańskiego pt. „Sędziowie”.
Skoro Kowalski może chodzić po domu w todze, to również sędzia może pokusić się o jej zapasowy egzemplarz. Czy wyjście w „prywatnej” todze, spełniającej rzecz jasna estetyczne wymagania, o których mowa w odpowiednim rozporządzeniu ministra sprawiedliwości z 14 sierpnia 2007 r. na salę rozpraw, stanowi wykroczenie? Oczywiście, że nie, bo w treści art. 61 par. 1 k.w. mowa jest o publicznym używaniu stroju, do którego „nie ma się prawa”. A sędzia do używania togi bez względu na jej status właścicielski prawo ma.
Zasadne wydaje się zatem pytanie, skąd pan poseł Warchoł czerpie wiedzę, że konkretny uczestnik marszu będący sędzią używał w jego trakcie togi, która nie była jego własnością. Możliwość procesowego dowiedzenia powyższego oceniam jako mało realną. Wszak togi metki z napisem „mienie państwowe” nie posiadają.
W tym kontekście w zupełnie innym świetle jawi się zarządzenie jednej z prezes sądu rejonowego, która, jak donosiły media, „aresztowała” togi swoich sędziów, zarządzając ich weekendową inwentaryzację, by nie dopuścić do ich użycia w trakcie marszu. Jeśli któryś z tychże sędziów pojawił się 11 stycznia w Warszawie i maszerował, przywdziewając togę, to z wszelkim prawdopodobieństwem pochodziła ona z jego zasobów prywatnych, służbowe tkwiły bowiem w areszcie. I w ten sposób pani prezes być może uratowała sędziów przed konsekwencjami, o których mówił wiceminister Marcin Warchoł.
Kluczowy ładunek szkodliwości społecznej
Pojawiają się kolejne problemy. Cytowany wyżej art. 127 par. 1 k.w. mówi o „samowolnym” użyciu cudzej rzeczy ruchomej. Jeśli nawet uda się wykazać, że sędziowie maszerowali w służbowych togach, to z całą pewnością nie mamy tutaj do czynienia z „samowolnym” ich użyciem, albowiem zostały im one oddane do używania. Z samowolnym użyciem cudzej rzeczy mamy do czynienia wówczas, gdy konkretna osoba intencjonalnie objęła w posiadanie określoną rzecz ruchomą poza wiedzą i zgodą jej właściciela. Skoro sędzia otrzymał togę do używania in genere, to gdy z niej każdorazowo korzysta, nie informuje o tym właściciela, a więc Skarbu Państwa.
Oczywiście czas i miejsce używania sędziowskiego stroju służbowego regulują odpowiednie przepisy, w tym cytowany na wstępie art. 84 par. 1 i 2 u.s.p., który stanowi, że stroju urzędowego sędzia używa na rozprawie i posiedzeniu z udziałem stron, odbywającym się w budynku sądu. Oczywiście istnieją pewne wyjątki, np. czynność przesłuchania małoletniego sędzia przeprowadza bez togi.
Właściwie to można mniej lub bardziej zasadnie twierdzić, że użycie stroju urzędowego przez sędziów podczas marszu 11 stycznia stanowiło w jakimś sensie naruszenie art. 84 par. 1 i 2 u.s.p. Odbywało się to bowiem poza rozprawą bądź posiedzeniem, a także nie w budynku sądu. Tyle tylko, że po pierwsze delikt dyscyplinarny musi również zawierać w sobie większy niż znikomy ładunek społecznej szkodliwości. Poza tym z dotychczasowej praktyki rzeczników dyscyplinarnych wynika niezbicie, że nie kwalifikują oni każdego przypadku użycia togi poza salą rozpraw jako przekroczenia, dopuszczając korzystanie ze stroju urzędowego m.in. podczas zajęć edukacyjnych, np. w szkołach.
Zresztą rzecznik dyscyplinarny Piotr Schab zdążył już ogłosić, że nie widzi podstaw do podjęcia czynności wyjaśniających wobec sędziów, którzy uczestniczyli w marszu w strojach urzędowych, czym, jak się zdaje, nieco ostudził zapał posła Marcina Warchoła. Śmiem twierdzić, że autor cytowanych na wstępie słów wypowiadał się właśnie jako polityk, którego zaskoczyła masowa skala wydarzenia z 11 stycznia. I tu w jakimś sensie rozumiem wiceministra, bo był to historyczny moment, niemający – jak podkreślali zagraniczni goście z niemal każdego kraju wspólnoty europejskiej – precedensu w jej dotychczasowej historii. Od siebie jedynie dodam, że dla mnie – jednego z tysięcy jego uczestników – maszerowanie w szpalerze klaszczących, a więc wyrażających swe poparcie obywateli, będzie niezapomnianym przeżyciem.
Dla mnie – jednego z tysięcy uczestników marszu tysiąca tóg – maszerowanie w szpalerze klaszczących, a więc wyrażających swoje poparcie obywateli, będzie niezapomnianym przeżyciem