Przed Sądem Okręgowym w Warszawie ruszyła sprawa przeciwko byłemu wiceszefowi MSWiA.
Przed Sądem Okręgowym w Warszawie ruszyła sprawa przeciwko byłemu wiceszefowi MSWiA. / Newspix / LUKASZ WIESZALA
„Jarosław Zieliński, jako osoba publiczna, wiceszef MSWiA, wielokrotnie i celowo w 2016 r. w środkach masowego przekazu i na stronach internetowych wypowiadał treści naruszające dobro osobiste pozywającego” – stoi w dokumencie. Pozwanym formalnie jest Skarb Państwa, reprezentowany przez ministra spraw wewnętrznych i administracji. Sprawa ruszyła po dwóch latach od złożenia pozwu.
Argumentując konieczność zmian w prawie, w efekcie których zmniejszone zostały uposażenia byłych funkcjonariuszy, Zieliński nie przebierał w słowach: oprawca, prześladowca, kat, agent obcego mocarstwa – to używane przez niego epitety. „Za czas służby w SB na rzecz totalitarnego państwa i zależności od Związku Sowieckiego byłym funkcjonariuszom SB nic się nie należy”, „Kaci mają większe świadczenia, większe dochody, mają przywileje, nagrody podczas, gdy ich ofiary mają świadczenia głodowe”, „zabrać wreszcie te świadczenia, które są przywilejami dla oprawców (…) całego polskiego narodu czasów PRL”.
Człowiek, który pozwał Skarb Państwa, ma 73 lata i pracował w strukturach SB na różnych stanowiskach. Przekonuje, że nigdy nie popełnił przestępstw przeciwko obywatelom wynikających z kodeksu karnego. – Nie gnębiłem, nie terroryzowałem, nie zastraszałem, nie biłem, nie zadawałem bólu, nie pełniłem służby na rzecz ZSRR – wylicza pan Aleksander.
Sam Jarosław Zieliński nie kryje zaskoczenia zarówno faktem, że ktoś go oskarża, jak i treścią pozwu. – Moje wypowiedzi są często przeinaczane, cytowane niedokładnie czy wyrywane z kontekstu. Bywa, że ci, dla których są one niewygodne, przypisują im inne znaczenie, niż miały w rzeczywistości – podkreśla.

Świadomi ludzie?

Wojciech Trzeciecki ze Stowarzyszenia Emerytów i Rencistów Policyjnych, przekonuje, że były wiceszef MSWiA dokładnie wie, o jakie słowa chodzi. – Od lutego 2016 r. powielał konsekwentnie te same informacje. Celowo m.in. przekazał nieprawdziwe dane dotyczące kwot wypłacanych przez resort na obsługę świadczeń emerytalnych byłych funkcjonariuszy – ocenia. I przekonuje, że głównym celem polityka było wywołanie odpowiedniego nastroju w opinii społecznej na czas uchwalania ustawy dezubekizacyjnej.
Jarosław Zieliński mówi teraz, że nie odnosił się imiennie do autora pozwu, ale do grupy ludzi. – Osoby te były świadome, jakiej pracy się podejmują. IPN przygotował katalog instytucji, w których służba podlega ustawie. Dostępu do danych wrażliwych komunistyczne państwo nie dawało ludziom przypadkowym, lecz zaufanym. Osoby te nie oczekują chyba, że wolna Polska będzie gloryfikować ich działalność w PRL? – pyta. Zastrzega jednocześnie, że negatywna opinia na temat roli organów totalitarnego państwa, jakim była Polska Ludowa, i osób w nich służących nie jest tylko jego indywidualną oceną, lecz uzasadnioną oceną historyków, IPN oraz parlamentu, który uchwalił ustawę.

Kolejne sprawy w toku

– Owszem, były wiceminister nie mówił o mnie. Ale precyzyjnie określił grupę, do której adresował swoje słowa. I do tej grupy ja należę – odpowiada p. Aleksander. W efekcie, jak przekonuje, odwróciła się od niego spora cześć sąsiadów i znajomych. „Nie wiedziałem, że byłeś takim skurw…” – usłyszał nieraz – jak twierdzi – z ich ust.
Były szef MSWiA nie zmienia zdania. – Niektórzy uważają za niesłuszne, że wszyscy służący w organach wymienionych w katalogu art. 13b ustawy dezubekizacyjnej traktowani są tak samo. Przekonują, że należałoby ich rolę oceniać indywidualnie. Można o tym dyskutować, ale obecna ustawa obowiązuje i nie można jej podważać.
Pan Aleksander domaga się przeprosin. Przedstawiciel Prokuratorii Generalnej reprezentujący na rozprawie Jarosława Zielińskiego wniósł o oddalenie pozwu w całości. Na rozpatrzenie przez sąd czekają już kolejne identyczne sprawy.