O dobrej kondycji środowiska stanowią odwaga i zdolność samoreformowania, zanim szkody zaniechań okażą się nie do naprawienia.
Adwokat Renata Butor – jak doniosła „Rzeczpospolita” z 29 października – zwróciła się do ministra sprawiedliwości z petycją o zmianę w ustawie o Sądzie Najwyższym umożliwiającą adwokatom i radcom prawnym występowanie z wnioskami o wnoszenie skarg nadzwyczajnych. Nie zamierzam komentować zasadności tej petycji, w cytowanej przez dziennikarzy wypowiedzi autorki petycji moją uwagę zwróciła inna kwestia. Opowiada się ona za utworzeniem związku zawodowego zawodów zaufania publicznego. „Taki związek dawałby poczucie bezpieczeństwa przedstawicielom tych zawodów” – twierdzi adwokat Butor. Wypowiedź ta skłoniła mnie do poniższej refleksji co do roli samorządów zawodów zaufania publicznego.
Zastanawiający jest dla mnie fakt, że autorka przywołanej wypowiedzi nie upatruje orędownika swojego „bezpieczeństwa” w samorządzie adwokackim. Zrozumienie roli ustrojowej samorządów zawodów zaufania publicznego, a także znaczenia obowiązkowej do niego przynależności w konkretnej rzeczywistości społecznej i politycznej, wymagałoby szerokiego wywodu. Dlatego postanowiłem ograniczyć się do zjawisk obserwowanych w samorządzie radców prawnych, którego członkiem jestem od czasu jego powstania i w którego organach miałem możliwość i satysfakcję pełnić wiele funkcji.
Tworzenie samorządów zawodów zaufania publicznego ma swoją podstawę w art. 17 Konstytucji RP uchwalonej później niż powstały samorządy radcowski i adwokacki. Konstytucja określiła ustrojową rolę samorządów jako sprawowanie pieczy nad należytym wykonywaniem zawodu w interesie publicznym i dla jego ochrony. Radca prawny (i adwokat) jest zawodem zaufania publicznego, czyli takim, który przyjmuje zadania o szczególnym charakterze z punktu widzenia zadań publicznych i troski o realizację interesu publicznego. Tak zarysowana rola nie pozostaje w sprzeczności z zadaniami nałożonymi na samorząd w ustawie o radcach prawnych, a konkretnie w jej art. 41. Ustawowy katalog zadań samorządu był już po uchwaleniu konstytucji rozszerzany. Niezmiennie pozostają w nim jednak zadania wymienione w pkt 1 i 2 wspomnianego wyżej przepisu, a mianowicie udział samorządu w zapewnieniu warunków wykonywania ustawowych zadań radców prawnych, ich reprezentowanie oraz ochrona ich interesów zawodowych.
Przywołane przez ustawodawcę w tych przepisach pojęcia nie doczekały się w orzecznictwie ani w doktrynie obszernego i ugruntowanego dookreślenia. W mojej ocenie nie jest to jednak niezbędne. Oczywiste jest natomiast, mając na względzie wykładnię systemową przepisu, że tak regulacje wewnątrzkorporacyjne, jak i działania samorządów ukierunkowane na zewnątrz powinny pozostawać w zgodzie z interesem publicznym. Wszak istotą naszego zawodu jest świadczenie pomocy prawnej, która ma na celu ochronę prawną interesów podmiotów, na których rzecz jest wykonywana, a radca prawny wykonuje zawód ze starannością wynikającą z wiedzy prawniczej oraz zasad etyki radcy prawnego (art. 2 ustawy z 6 lipca 1982 r. o radcach prawnych).
Z mocy ustawy samorząd jest również gwarantem ochrony słusznych interesów zawodowych radców prawnych i aplikantów radcowskich. Społeczność samorządowa jako całość, jak i każdy jej członek (jest ich obecnie wraz z aplikantami około 50 tys.; w roku tworzenia samorządu było raptem kilkanaście) mają prawo czuć się beneficjentami tak rozumianej ochrony. Jest więc uzasadnione, aby pod adresem wybieralnych organów okręgowych izb, a także organów krajowych samorządu, pojawiały się ze strony członków oczekiwania dotyczące efektywnego reprezentowania ich interesów. Co więcej, to wola członków powinna współtworzyć obligatoryjne wytyczne działania dla gremiów wykonawczych samorządu. Te ostatnie nie mogą – nawet nieumyślnie – alienować się od swych mandantów. Takie zjawiska można niestety zaobserwować.
Po co nam samorząd
Większość środowiska nurtują pytania o faktyczne korzyści z przynależności do samorządu, celowość konkretnych – pozostawionych przez ustawodawcę w kompetencji organów krajowych – regulacji strukturalnych (w większości niezmiennych od jego powstania) czy nawet sens utrzymywania odrębności samorządów adwokatów i radców prawnych. Często nie widzą oni możliwości wpływu na decyzje podejmowane przez organy samorządu i sensu aktywnego włączania się w jego działalność. Nie dostrzegają też lub nie chcą dostrzegać roli, jaką już odegrał samorząd radcowski choćby w skutecznym zabieganiu o sukcesywne rozszerzanie kognicji zawodu i różnorodności form jego wykonywania. To niepokojące. Ambiwalentne zachowania członków samorządu sprzyjają bowiem jego oligarchizacji, a to z kolei może prowadzić do zawłaszczania kręgów i struktur decyzyjnych w samorządzie przez wąskie w porównaniu z wielkością całego środowiska grupy jego członków.
W konsekwencji pojawiają się coraz częściej poważne pytania. Komu służy samorządność zawodowa? Państwu, wypełniając zlecone przez nie i w jego imieniu zadania, głównie w sferze organizacyjno-administracyjnej, dodatkowo finansowane ze składek członkowskich i opłat za aplikację, czyli od radców prawnych in spe? Czy samorząd ma służyć na równi państwu i zawodowi przy wyraźnym jednak określeniu, na czym ma polegać ta druga rola w aktualnych uwarunkowaniach społecznych? Czy kilkudziesięciotysięczna, ustawowo zadekretowana społeczność finansować ma jedynie funkcjonowanie struktur organizacyjnych? Odpowiedzi na te pytania nie były i nie są oczywiste. One same zaś są niezmiennie aktualne. Nie powinno się ich bagatelizować, unikać odpowiedzi czy zbywać schematami. Nie ma takich schematów, które przystawałyby do zmieniającej się rzeczywistości i zewnętrznej wobec samorządu, i wewnętrznej. Mam świadomość, że czytelnik może zapytać, dlaczego autor, przez wiele lat działając w samorządzie, w tym przez jedną, poprzednią kadencję pełniąc funkcję prezesa Krajowej Rady Radców Prawnych, akurat teraz artykułuje swoje niepokoje i to publicznie. Zasadnicze powody są dwa.
Państwo w natarciu
Pierwszy, który nazwałbym „zewnętrznym”, wynika z filozofii rządzenia państwem, jaką wyznaje aktualna koalicja. Dzielenie się władzą i jej instrumentami z podmiotami społeczeństwa obywatelskiego, a takimi są z pewnością samorządy terytorialne i zawodowe, nie jest priorytetem. Stąd już niedaleko do podejmowania „reform”, których celem byłoby pozostawienie samorządom jedynie ról fasadowych, najwyżej „usługowych” dla państwa, bez ponoszenia kosztów przez budżet. Uzasadniając takie „reformy” jako „dobrą zmianę”, najwygodniej jest powoływać się na oczekiwania szeroko rozumianego suwerena, a także przywoływać jednostkowe sytuacje, czyniąc z nich naganne społecznie zjawiska wymagające wyeliminowania. Przypomnę argumentację, jaką posługiwał się ówczesny ustawodawca, nowelizując w 2005 r. ustawę o radcach prawnych. Ówcześni, ale i wielu obecnych działaczy samorządu radcowskiego, powinni pamiętać choćby główne zarzuty, jakie kierowano wówczas pod adresem samorządu. Przede wszystkim limity miejsc w przyjęciach na aplikacje, których ustalanie ustawa pozostawiała okręgowym izbom. Nie przewidywała wówczas także ograniczenia liczby kadencji w organach samorządu. W tym pierwszym przypadku zarzucano samorządowi – przyznam, że nie bez pewnej racji – nadmierną hermetyzację zawodu poprzez ograniczanie dostępu do aplikacji, jedynej w tym czasie ścieżki dostępu do niego. Nieograniczoność pełnienia funkcji we władzach samorządu miała natomiast zdaniem nowelizatorów ustawy co najmniej utrudniać, jeśli nie uniemożliwiać naturalną wymienność w składach organów kolegialnych, a także na wybieralnych funkcjach jednoosobowych. Morał z wierszowanej bajki Aleksandra Fredry o nadużywaniu wolności w „swoim domku” nie stracił na aktualności.
Wewnętrzna demokracja
Drugą przyczyną decyzji o publicznym wyartykułowaniu moich niepokojów jest zlekceważenie głosu znacznej części radcowskiej społeczności. Zastrzeżenia zgłaszałem na forach samorządowych od dłuższego czasu. Nie byłem w tym odosobniony. Negatywne opinie o szkodliwym i postępującym zjawisku gromadzenia w jednym ręku funkcji w organach okręgowych i krajowych, a także inne postulaty samoreformowania przez samorząd prawa wewnętrznego, w szczególności zasad wyłaniania jego władz i podejmowania kluczowych dla jego funkcjonowania uchwał, pojawiły się w uchwałach i stanowiskach znacznej liczby izb okręgowych. Zwołany w tym celu w listopadzie 2018 r. na wniosek aż dziewięciu rad okręgowych izb nadzwyczajny krajowy zjazd zakończył się jurydycznym skandalem. Określenie „skandal” zaczerpuję z tytułów prasowych relacjonujących ten zjazd. Nieprzyjęcie wnioskowanego przez wspomnianą „dziewiątkę” porządku obrad zjazdu bez poddania pod debatę przedłożonych projektów uchwał uzasadniane było demokracją, to jest podjęciem decyzji większością głosów. To bardzo płytka interpretacja demokratycznego porządku. Kojarzy mi się właśnie z przywołaną już bajką Fredry.
Najwyższa frekwencja na zebraniach rejonowych, dokonujących wyborów delegatów na zgromadzenia okręgowych izb, nie przekracza 20 proc. uprawnionych. Zdarza się, że zebrania takie odbywają się przy frekwencji zbliżonej zaledwie do liczby wybieranych delegatów. Trudno więc mówić o silnym mandacie delegatów do reprezentowania samorządowej społeczności przy podejmowaniu przez nich kolejnych decyzji na szczeblach okręgowym i krajowym, w tym wyborach ustawowych organów. W takiej sytuacji formalnie poprawne powoływanie się przez organy krajowe przy podejmowaniu kluczowych, wiążących wszystkich członków samorządu i wszystkie izby decyzji jedynie na arytmetyczną większość (szczególnie zwykłą) ma prawo spotykać się z zarzutem demagogii. Zasady przeprowadzania wyborów do organów samorządu i podejmowania przez nie uchwał nie uległy zasadniczej zmianie od jego powstania przed niespełna 40 laty. Przy obecnej liczebności samorządu i wobec ogromnego i pogłębiającego się zróżnicowania poszczególnych izb (największa jest obecnie 20 razy liczniejsza niż najmniejsza, 1983 r. relacja ta sprowadzała się niewiele do ponad siedmiokrotności), ustrój wewnętrzno-organizacyjny samorządu w opinii znacznej liczby izb kłóci się z zasadą równego dostępu do współdecydowania o jego działalności. Mimo wyraźnie zaleconej w 2016 r. przez Krajowy Zjazd potrzeby debaty nad „dalszą demokratyzacją struktur i procesów decyzyjnych w samorządzie” większość członków obecnej Krajowej Rady wyraźnie tej debaty unika. To szczególnie niepokoi.
Samorząd to przez blisko już 40 lat wznoszona budowla przez wszystkich jego członków. Udział każdego z nich w tym budowaniu jest zapewne zróżnicowany, ale to nie powód, aby był zlekceważony tylko dlatego, że zamieszkujących na wyższych piętrach domu jest nieco więcej niż mieszkańców dolnych kondygnacji.
Beneficjentami przynależności do samorządu musi się czuć jak najszersze grono jego członków, a nie tylko co najwyżej małe grono kilkuset „aktywistów”. Od tego zależy jego zdrowie potrzebne w przypadku ewentualnych zakusów osób i grup mu nieprzychylnych.