Rządzący już nieraz pokazali, po co było im przejęcie Trybunału Konstytucyjnego. Nikomu chyba nie trzeba przypominać wielu wniosków, które kierowano do TK tylko po to, aby potwierdzić, że racja leży po stronie PiS. A jak już takiej potrzeby nie było, były one albo wycofywane, albo trafiały do zamrażarki prezes Julii Przyłębskiej. Do tej puli zaliczyć należy najnowszy wniosek posłów PiS złożony do TK w zeszłym tygodniu. Jego cel jest jeden: potwierdzenie przez trybunał, że listy poparcia kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa powinny pozostać tajne. Tak jak życzy sobie tego partia.
W ten sposób politycy PiS wchodzą na ścieżkę wojenną z kolejnym wrogiem. I znów chodzi o sądownictwo, tyle tylko że tym razem administracyjne. Do tej pory TK zazwyczaj był wykorzystywany do walki z Sądem Najwyższym. Teraz wrogiem stał się Naczelny Sąd Administracyjny, który nakazał wyrokiem upublicznienie list poparcia. Czy to oznacza, że po wyborach czeka nas kolejna „reforma”, tym razem sądów administracyjnych? Czas pokaże. Niewykluczone jednak, że – nieobecny dotąd w sporach o praworządność – prof. Marek Zirk-Sadowski, prezes NSA, w końcu będzie musiał stanąć na ulicy ze świeczką.
Póki co PiS rozgrywa swoje interesy tymi instytucjami, które w garści już ma. Zanim bowiem złożono wniosek do TK, to aby chronić tych, którzy poparli kandydatów do KRS, posłużono się innym organem. Mowa o prezesie Urzędu Ochrony Danych Osobowych. O tym, kto zasiada na tym stołku, decyduje większość parlamentarna. Tego typu posad, obsadzanych wedle politycznego klucza, jest zresztą dużo więcej. Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów, prezes Urzędu Zamówień Publicznych, główny inspektor pracy… Można by tak długo wymieniać. Rządzący mają więc w czym wybierać.
Wszak dobrze by było, żeby oprócz prezesów UODO i TK ktoś jeszcze, mocą autorytetu urzędu, który został mu (przez PiS) powierzony, potwierdził, że rząd ma w kwestii list poparcia rację. Niemożliwe? A co w dzisiejszych czasach jest tak naprawdę niemożliwie? Skoro za pretekst dla niewykonania prawomocnego wyroku jednego z najważniejszych sądów w naszym kraju posłużyła rzekoma troska o dane osobowe, to niby dlaczego takim pretekstem nie mogłaby być np. ochrona praw konsumentów? Prezesowi UODO udało się wymyślić konstrukcję, zgodnie z którą danych sędziego nie można publikować, bo podpisując listę poparcia nie był funkcjonariuszem publicznym (przy okazji – opierając się na tej koncepcji prezes UODO powinien wstrzymać publikację wszystkich wyroków sądów dyscyplinarnych; wszak prowadząc po pijaku czy kradnąc wiertarkę, sędzia tym bardziej nie wykonuje „jakiegokolwiek obowiązku sędziego w ramach sprawowania władztwa publicznego”). Dlaczego więc prezes UOKiK nie mógłby ukuć teorii, zgodnie z którą opublikowanie list mogłoby znacząco wpłynąć na pozycję sędziów, którzy je podpisali, jako konsumentów? Przecież media donosiły już o sytuacjach, kiedy to ludzi związanych z obecną ekipą rządzącą nie chciano obsługiwać w sklepach czy kawiarniach. A chyba nie chcemy, żeby to się znów powtórzyło i jakiś sędzia został pozbawiony dostępu do swojej ulubionej latte?
Żarty, żartami, a temat jest naprawdę poważny. Walka toczy się już nie tylko o jawność życia publicznego, prawo do informacji czy nawet prawidłowość obsady KRS. Stawką jest pewność prawa. Bez niej przecież żadne normy nie mają sensu. Zawsze ktoś będzie mógł je podważyć. Świetnie ujął to Gustav Radbruch, niemiecki filozof i profesor prawa. Jak stwierdził: „Pewność prawa wymaga, by w każdym sporze prawnym zostało powiedziane ostatnie słowo, nawet jeżeli jest nieprawdziwe”. Nasi rządzący tymczasem zdają się mieć pewność prawa w głębokim poważaniu. Chyba, że to „ostatnie słowo” będzie zgodne z ich słowem. No ale w takim przypadku dalsze bajanie o jakimkolwiek podziale władz nie ma już najmniejszego sensu.