Za sprawą Kamila Zaradkiewicza z Sądu Najwyższego zniknęły akta sprawy. Nieoficjalnie słyszymy, że historia może znaleźć swój finał w prokuraturze.
Za sprawą Kamila Zaradkiewicza z Sądu Najwyższego zniknęły akta sprawy. Nieoficjalnie słyszymy, że historia może znaleźć swój finał w prokuraturze.
/>
Sprawa, o którą chodzi, może mieć ogromne znaczenie dla całego sądownictwa. Zniknęły bowiem akta postępowania, na kanwie którego Kamil Zaradkiewicz, sędzia SN, zadał Trybunałowi Konstytucyjnemu pytania prawne mające na celu podważenie dokonanych po 2000 r. powołań sędziów do SN. Chodzi o to, że zostali oni wyłonieni w konkursach, które zostały przeprowadzone przez poprzednie składy Krajowej Rady Sądownictwa. Tymczasem, jak wskazuje Zaradkiewicz, TK dwa lata temu uznał część przepisów o KRS za niekonstytucyjne (sygn. akt K 5/17). A skoro rada była w myśl tego orzeczenia TK wybrana według niekonstytucyjnych reguł, to powstaje pytanie, czy wybrani przez takie rady sędziowie zostali powołani prawidłowo.
Gdyby TK przyznał rację pytającemu, mielibyśmy do czynienia z prawdziwym prawnym armagedonem. W efekcie pod znakiem zapytania stanęłaby legalność wszystkich orzeczeń wydanych przez takich sędziów.
– A politycy osiągnęliby cel, którego nie udało im się osiągnąć kilka lat temu poprzez zmiany w prawie. Rękami TK usunęliby niemal cały tzw. stary skład SN. W tym gronie znaleźliby się m.in. I prezes SN – zauważa Krystian Markiewicz, prezes Stowarzyszenia Sędziów Polskich „Iustitia”.
Z doniesień portalu wpolityce.pl wynika, że akta spornej sprawy, na mocy decyzji Kamila Zaradkiewicza, najpierw trafiły do Izby Dyscyplinarnej, a stamtąd, jak głosi komunikat na stronie SN, zostały przekazane do TK.
– Oficjalnie, jako prezes Izby Cywilnej SN, co się stało z tymi aktami – nie wiem. Opierając się na doniesieniach medialnych, w czwartek skierowałem pismo z żądaniem zwrotu akt do prezesa kierującego Izbą Dyscyplinarną. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. W piątek wysłałem podobne pismo także do TK. Naszym zdaniem bowiem akta zostały przekazane niezgodnie z prawem – mówi DGP Dariusz Zawistowski, prezes kierujący Izbą Cywilną SN, z której to właśnie izby akta zostały wyniesione.
Nieoficjalnie natomiast słyszymy, że jeżeli akta nie zostaną zwrócone, władze SN będą rozważać złożenie zawiadomienia do prokuratury.
Na razie nikt z SN nie chce rozmawiać o ewentualnej odpowiedzialności karnej osób, które brały udział w całym zajściu. A to przede wszystkim dlatego, że do końca nie wiadomo, kto tak naprawdę podejmował konkretne czynności zmierzające do przekazania akt do TK. A aby to ustalić, najpierw akta muszą wrócić do SN. Z nieoficjalnych rozmów wynika jednak, że po zidentyfikowaniu osoby takie mogą się spodziewać kroków zmierzających do pociągnięcia ich do odpowiedzialności: czy to dyscyplinarnej, czy to karnej.
Że w tym przypadku można mówić o tej drugiej, wątpliwości nie ma sędzia Markiewicz.
– W grę może wchodzić art. 276 k.k., który mówi o odpowiedzialności za niszczenie lub ukrywanie dokumentu przez osobę, która nie ma prawa rozporządzać nim – tłumaczy prezes Iustitii. A że Kamil Zaradkiewicz nie mógł rozporządzać aktami tej sprawy, Markiewicz nie ma wątpliwości.
– O przekazaniu akt do innej izby decydować może tylko i wyłącznie I prezes SN lub prezes izby, która według przepisów prawa jest odpowiednia do rozpatrzenia danej sprawy, a nie pojedynczy sędzia – uważa sędzia.
Kodeks karny za przestępstwo z art. 276 przewiduje karę grzywny, ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat dwóch.
Dlaczego jednak Kamil Zaradkiewicz zdecydował się na taki krok? Wszystko dlatego, że prezes Izby Cywilnej SN niedostatecznie szybko przekazał do TK sformułowane przez niego pytania prawne.
Kamil Zaradkiewicz postanowienie o przedłożeniu TK wątpliwości konstytucyjnych wydał 1 lipca. Z powodu braku reakcji ze strony prezesa Zawistowskiego, w gestii którego pozostaje ostateczna decyzja o skierowaniu pytania prawnego do TK, Zaradkiewicz 9 lipca na posiedzeniu niejawnym jednoosobowo wydał drugie postanowienie, tym razem o zabezpieczeniu.
Miałoby ono polegać na:
■ wstrzymaniu, w tym konkretnym postępowaniu, wszystkich czynności kierowniczych i zarządzeń przez prezesa Izby Cywilnej,
■ przekazaniu niezwłocznie TK postanowienia o wystąpieniu z pytaniami prawnymi,
■ nakazaniu Kamilowi Zaradkiewiczowi, jako przewodniczącemu składu orzekającego, a więc samemu sobie przekazania akt sprawy prezesowi Izby Dyscyplinarnej w celu skierowania do TK pytania prawnego w sprawie legalności powołania sędziów wybranych przez poprzednie składy Krajowej Rady Sądownictwa,
■ nakazanie Izbie Cywilnej oraz kancelarii I prezesa SN przekazywania wszystkich dokumentów dotyczących tego postępowania do Izby Dyscyplinarnej.
W uzasadnieniu sędzia Zaradkiewicz argumentuje swoją decyzję potrzebą pośpiechu. Jak wskazuje, z dotychczasowej praktyki funkcjonowania Izby Cywilnej SN wynika, że od wydania postanowienia o przedstawieniu TK pytania prawnego do jego rzeczywistego przekazania do sądu konstytucyjnego upływały zazwyczaj trzy miesiące. Czasami trwało to nawet dłużej. A w niniejszej sprawie – jak wskazuje sędzia Zaradkiewicz – pytania przedstawione TK wymagają podjęcia niezwłocznych czynności.
Z kolei swoiste wyłączenie z dostępu do tej sprawy Izby Cywilnej czy władz SN jest spowodowane tym, że pytanie prawne bezpośrednio wiąże się z ustaleniem statusu prawnego osób pełniących funkcje organów SN.
– Można się zastanawiać, dlaczego ta sprawa miałaby być przekazana do Izby Dyscyplinarnej, skoro bardziej właściwa wydawałaby się choćby Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych – zauważa dr Jarosław Świeczkowski, procesualista z Uniwersytetu Gdańskiego. W niej również zasiadają sędziowie wybrani przez „nową” KRS, a ponadto nie jest ona tak obciążona jak Izba Cywilna.
Jednak, jak zwraca uwagę dr Świeczkowski, art. 755 k.p.c. dotyczący zabezpieczenia roszczeń niepieniężnych jest sformułowany tak ogólnie, że sąd ma dużą swobodę w kształtowaniu sposobu zabezpieczenia (patrz: grafika).
– Poniekąd słusznie, bo ustawodawca nie jest w stanie przewidzieć z góry wszystkich możliwych przypadków, w których jakiś sposób zabezpieczenia byłby celowy. Niemniej jednak trzeba pamiętać o tym, że ta instytucja nie powinna być wykorzystywana do celów politycznych. Tymczasem jest to sytuacja analogiczna do tej, w której na podstawie przepisów postępowania zabezpieczającego sędzia Krzysztof Rączka doprowadził do zawieszenia przepisów ustawy o SN dotyczącej wieku przejścia w stan spoczynku. Tam również można się było zastanawiać, w jaki to niby sposób ma chronić interes stron. Lecz jeśli można było zastosować zabezpieczenie w tamtej sprawie, to tym bardziej można i w tej. Można więc powiedzieć, że kto mieczem wojuje, od miecza ginie – pointuje dr Świeczkowski.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama