Kiedy obecny obóz rządzący demolował Trybunał Konstytucyjny, a potem wprowadzał pakiet ustaw sądowych, środowiska prawnicze słusznie protestowały przeciwko nazywaniu reformą zmian, które sprowadzają się do wymiany kadr.
Prawdziwe uzdrowienie wymiaru sprawiedliwości nie sprowadza się bowiem do zastąpienia Nowaka Kowalskim czy podporządkowania ich obydwu ministrowi sprawiedliwości i politykom, lecz musi polegać na usprawnieniu procedur. Teraz, gdy środowisko prawnicze przygotowuje własne propozycje zmian w odpowiedzi na rządową „reformę”, słyszymy: najpierw niezależność, potem walka o procedury.
Rozumiem doskonale, co kryje się pod hasłem „nie ma sprawiedliwości bez niezależności”. Ale przeciętnemu obywatelowi jest zupełnie obojętne, czy sędziów do KRS będą wybierać politycy, sędziowie czy może konklawe, albo czy nadzór nad sądownictwem sprawować będzie MS czy PTTK. Obywatela interesuje przede wszystkim to, by sądy były szybkie, sprawne i sprawiedliwe, a czy wyrok w imieniu Rzeczpospolitej będzie wydawał sędzia czy szaman, to ma drugorzędne znaczenie. I jakkolwiek trzeba tłumaczyć Polakom, że jest to jednak istotne, to warto odwrócić priorytety.
Bo oto podczas kongresu społeczna komisja kodyfikacyjna przedstawia bardzo ważny projekt zmieniający tryb wyboru sędziów do Krajowej Rady Sądownictwa, zakładający zwiększenie udziału obywateli w tej procedurze.
Jednocześnie z uwagi na to, że opiera się on na odpolitycznieniu wyboru rady, to przy obecnej władzy jest futuryzmem w czystej postaci. Nie po to politycy zyskali wpływ na KRS, żeby teraz z niego dobrowolnie zrezygnować.
Jednocześnie rząd, po rozprawieniu się z TK, SN i sądami powszechnymi, wziął się za reformy procedury karnej i cywilnej. Choć obydwie ustawy są już w Sejmie, duża część środowiska doskonale zorientowana w przepisach dotyczących KRS czy SN i prowadząca dyskusje ustrojowe, podczas których roi się od wielkich słów, nie ma pojęcia o szczegółach proponowanych regulacji. I kiedy Krystian Markiewicz, prezes Iustitii, przekonuje, że trudno uzmysłowić obywatelom zagrożenia płynące z np. powrotu do rozbudowanej prekluzji procesowej, własnym uszom nie wierzę. Jeśli sędziowie potrafili wyjść ze swojej wieży z kości słoniowej i jechać na Przystanek Woodstock, by prostym językiem tłumaczyć młodym ludziom zagadnienia ustrojowe, takie jak wzajemne równoważenie się i kontrola władz w ramach trójpodziału, to tym bardziej powinni tłumaczyć zagrożenia wynikające z nowelizacji kodeksu postępowania cywilnego, na które sami wskazują.
Zwłaszcza że sprowadzają się one do tego, że sprawy będą droższe, sądy wolniejsze, a wyroki nie zawsze sprawiedliwe. To nie jest skomplikowany przekaz.
Jeżeli jednak jedyną odpowiedzią środowiska pozostanie apel – w tej sytuacji i na tym etapie jak najbardziej słuszny – o wprowadzenie przymusu adwokacko-radcowskiego, to obawiam się, że część społeczeństwa, która brała udział w łańcuchach światła, może się poczuć przez prawników sprzedana. Za swoje własne pieniądze.