Zamiast konkurencji na rynku komunalnym mamy dziś proceduralne przepychanki o to, by do tego rynku mieć w ogóle dostęp – przekonuje branża. Apeluje o zmiany, które zreformują system.
ikona lupy />
Branża odpadowa w liczbach / DGP
Ostatnie propozycje Ministerstwa Środowiska, które w ostatnich miesiącach próbuje uzdrowić szwankujący od lat system gospodarki komunalnej, wzbudzają niepokój u dużej części prywatnych przedsiębiorców. Po fali pożarów, która skłoniła rząd do zaostrzenia wymogów dotyczących m.in. zabezpieczeń przeciwpożarowych, i zintensyfikowaniu kontroli przez inspekcję ochrony środowiska branża coraz głośniej mówi, że czuje się przyparta do muru. Rosną koszty i obowiązki, a rynek się kurczy, bo na skutek obowiązujących przepisów coraz większy jego segment przejmują spółki komunalne.
Dzisiaj walka toczy się o – jak przekonują przedsiębiorcy – do tej pory dość konkurencyjny segment rynku, czyli odpady powstające na nieruchomościach niezamieszkanych. To m.in. wszelkie budynki służące działalności gospodarczej, np. sklepy, biurowce, ale także szpitale. To gra o wysoką stawkę, bo jak wynika z danych GUS, z całego strumienia odpadów (ponad 12 mln ton) aż 17 proc. powstaje właśnie na terenie takich nieruchomości. Do tej pory każdy właściciel musiał indywidualnie podpisać umowę na odbiór i zagospodarowanie odpadów – mogła to być firma prywatna lub obsługująca teren spółka miejska.

Niepożądane status quo

Burza wokół tego tematu rozgorzała już po publikacji pierwszego projektu nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1454 ze zm.), która zakładała, że 17-proc. udział w rynku przejmą w całości gminy. Rozwiązanie to miało pomóc samorządom m.in. wywiązać się z wysokich poziomów recyklingu. Odbierając więcej wysegregowanych śmieci m.in. z dużych dyskontów, a nie tylko od mieszkańców domów i bloków, łatwiej byłoby sprostać unijnym wymogom (50 proc. recyklingu w 2020 r.).
Pomysł oburzył firmy. Twierdziły, że oznacza on wyrugowanie ich z rynku. I chociaż ministerstwo się z propozycji wycofało, to branża wciąż nie jest zadowolona. Przekonuje, że przepisy faworyzują spółki samorządowe, które od 2017 r. – na skutek nowelizacji ustawy – Prawo zamówień publicznych – mogą przejmować rynek bez przetargów, z wolnej ręki na zasadach in-house.
Rządzący podkreślają z kolei, że i tak złagodzili swoje stanowisko. Na ostatnim posiedzeniu sejmowej podkomisji do spraw mikro, małych i średnich przedsiębiorstw wiceminister środowiska Sławomir Mazurek, podkreślał, że decyzja o sposobie odbioru odpadów z nieruchomości niezamieszkanych dalej będzie zależna od rad gmin.

Bez ograniczeń

Sęk w tym, że dla branży taki powrót do punktu wyjścia nie jest rozwiązaniem systemowego problemu, który polega na tym, że gminy częściej powierzają odbiór odpadów swoim spółkom. Tak jest im po prostu łatwiej.
– Zweryfikowaliśmy wszystkie gminy powyżej 15 tys. mieszkańców i na 296 z nich aż 166 podjęło stosowną uchwałę o włączeniu nieruchomości niezamieszkanych do samorządowego systemu. Są to w większości duże i średnie miasta, a zatem te, w których ten rynek ma istotne znaczenie – przekonuje Karol Wójcik, przewodniczący Rady Programowej Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami (ZPGO).
Podkreśla też, że przepisy odnoszą się tylko od odbioru odpadów, a nie wspominają już nic o ich zagospodarowaniu, które gmina może powierzyć swojej spółce de facto bez żadnych ograniczeń. A kiedy to zrobi, rola podmiotu prywatnego sprowadza się do zapewnienia transportu odpadów. – Tymczasem prywatni przedsiębiorcy też posiadają instalacje do zagospodarowania śmieci, a taka konstrukcja przepisów pozbawia ich dostępu do strumienia odpadów komunalnych – mówi Wójcik.

Kolejne wymogi

Branżę niepokoi też najnowszy projekt rozporządzenia w sprawie szczegółowych wymagań dla magazynowania odpadów, który został już skierowany do konsultacji publicznych. Określa on wiele restrykcji, które będą musiały wprowadzić podmioty przetrzymujące odpady na swoim terenie, zarówno niebezpieczne, jak i łatwopalne (m.in. plastiki). Nie będą one mogły być m.in. magazynowane pod gołym niebem, tylko przetrzymywane w specjalnych kontenerach.
– Przygotowanie projektu wynika przede wszystkim ze stwierdzanego przez inspekcję ochrony środowiska niewłaściwego magazynowania odpadów, w szczególności złego zabezpieczenia miejsc ich składowania przed dostępem osób trzecich oraz nieprawidłowym zabezpieczeniem przed rozprzestrzenianiem się zanieczyszczeń znajdujących się w odpadach – informuje nas biuro prasowe Ministerstwa Środowiska.

Będą uwagi

Jak przekonuje Dariusz Matlak, prezes Polskiej Izby Gospodarki Odpadami, PIGO wkrótce przedstawi konkretne uwagi do projektu. Od przedstawicieli jeszcze innej organizacji zrzeszającej firmy słyszymy nieoficjalnie, że to kolejny już projekt, który nakłada wiele wymagań, a lakonicznie podchodzi do kwestii kosztów. Nasi rozmówcy dodają, że już poprzednie szacunki Ministerstwa Środowiska, które przekonywało, że montaż obligatoryjnego systemu monitoringu to koszt kilkunastu tysięcy złotych, były nieadekwatne do realnych kosztów. Obawiają się, że teraz będzie podobnie.
– Należy liczyć się z tym, że wszystkie projektowane akty wykonawcze: nowe wymogi dla miejsc magazynowania odpadów i ich monitoring, system zabezpieczenia roszczeń itd., choć w intencjach słuszne, spowodują wzrost kosztów gospodarowania odpadami. Nie może być tak, że z jednej strony zaostrzane są wobec branży wymagania skutkujące ogromnymi wydatkami, a z drugiej jesteśmy wskazywani jako winni zawyżania cen usług – konkluduje Wójcik.