W cieniu dyskusji o ewentualnym ustawowym rozwiązaniu sprawy tzw. kredytów walutowych toczą się liczne spory sądowe pomiędzy bankami a kredytobiorcami.
Przy ciągle małej liczbie orzeczeń prawomocnych i wybiórczych wyrokach Sądu Najwyższego nie można jeszcze przesądzać, jak ostatecznie rozstrzygane będą sprawy o walutowe kredyty mieszkaniowe. Można już jednak stwierdzić, iż w pewnych obszarach wytworzyła się już dominująca linia orzecznicza. Ze względu na gorące emocje uczestników debaty publicznej o kredytach walutowych zdaję sobie doskonale sprawę, że podejmując próbę obiektywnego opisu tej sprawy, narażam się na ataki obu stron. Uważam jednak, że ze względu na wagę sporu, który toczy się o miliardy złotych, nie może on pozostać domeną jedynie wąskiego grona prawników reprezentujących banki i kredytobiorców.
Spory powstałe na gruncie walutowych kredytów hipotecznych można opisywać na różny sposób, ale szczęśliwie dwie osie, chronologiczna (kształtowanie się orzecznictwa) i merytoryczna (poszczególne etapy rozumowania prawniczego prowadzące do ostatecznego rozwiązania) nakładają się na siebie. Dlatego przedstawię spór pomiędzy bankami a kredytobiorcami w porządku chronologiczno-merytorycznym.
Etap pierwszy: pospolite ruszenie
Pierwszy etap sądowych sporów jest dobrze udokumentowany w książce dr. Michała Jabłońskiego i dr. Krzysztofa Koźminskiego „Bankowe kredyty waloryzowane do kursu walut obcych w orzecznictwie sądowym” opartej na 559 orzeczeniach wydanych od listopada 2016 r. do maja 2017 r. Początkowo wielu kredytobiorców, formując pozwy, sięgało po publicystyczne argumenty rozpowszechniane przez organizacje zrzeszające kredytobiorców. Ta strategia procesowa okazała się nieskuteczna. Analiza tych 559 orzeczeń wykazała, że radykalne stwierdzenia o umowach „nielegalnych”, „sprzecznych z prawem bankowym”, „niedopuszczalnych w świetle prawa konsumenckiego” czy „naruszeniu obowiązków informacyjnych przez banki”, które „znały ryzyko walutowe i zataiły je przed kredytobiorcami”, zwykle nie znajdowały zrozumienia u sędziów, tak samo jak tezy o „instrumentach finansowych”, „zaszytych opcjach walutowych”, „wbudowanych mechanizmach spekulacyjnych”, „lichwie”, „zakładzie i grze hazardowej”.
Etap drugi: wojna pozycyjna
W miarę upływu czasu strategia procesowa kredytobiorców zmieniała się. Co prawda w wielu pozwach dalej podnoszone są zarzuty z pierwszego etapu, np. sprzeczności umowy kredytu z art. 69 ustawy – Prawo bankowe, ale jest to tylko pierwszy z wielu zarzutów. Nacisk kładzie się na abuzywność klauzul przeliczeniowych odsyłających do tabel kursowych banków.
Jak więc wyglądały umowy walutowych kredytów hipotecznych? Były dwa podstawowe podtypy takiej umowy. W pierwszym (często nazywanym kredytem denominowanym) kwota kredytu była określona w walucie obcej, a następnie po bankowym kursie kupna waluty przeliczana za złote i wypłaca w złotych. Ze względu na wahania rynkowego kursu waluty w momencie zawierania umowy kredytu nie wiadomo było, jaki kurs będzie obowiązywał w momencie uruchomienia kredytu. Istniało w związku z tym ryzyko, że wypłacona w złotych kwota będzie mniejsza niż ustalona w umowie sprzedaży cena finansowana kredytem bankowym – zwykle w takich sytuacjach bank wymagał od kredytobiorcy wpłacenia różnicy przed uruchomieniem wypłaty. Ze względu na operacyjne skomplikowanie wykształcił się drugi podtyp kredytu walutowego (nazywany kredytem indeksowanym lub waloryzowanym), w którym kwota kredytu była ustalona w złotych (co eliminowało ryzyko, że konieczna będzie dopłata). Wypłaty dokonywano także w złotych, ale wartość zadłużenia była przeliczana na walutę obcą po kursie kupna (takim samym, jak w przypadku pierwszego podtypu). W obu podtypach wypłata następowała więc w złotych, zadłużenie liczone było w walucie obcej, a stosunek tych dwóch kwot wynikał z kursu kupna waluty (można powiedzieć, że przyjmowano, iż klient zaciągał zobowiązanie w walucie, po czym bank odkupował od niego tę walutę i wypłacał kwotę w złotych). Różnica polega tylko na tym, w jakiej walucie w umowie kredytowej określona była kwota kredytu. Raty obliczane były w walucie obcej i zwykle wyliczane z zastosowaniem zmiennej stopy procentowej powiązanej z rynkowymi stopami procentowymi dla danej waluty (stawki LIBOR plus ustalona w umowie marża banku). Początkowo spłata kredytu najczęściej dokonywana była w złotych po przeliczeniu wyliczonej w walucie raty po kursie sprzedaży w banku. Z czasem jednak klienci coraz częściej chcieli samodzielnie kupować walutę obcą i spłacać w niej kredyty (tzw. ustawa antyspreadowa, która weszła w życie w 2011 r., nakazała bankom bezpłatną modyfikację umowy kredytowej, aby pozwalała na spłatę w walucie).
Jak widać, bez względu na to, który z podtypów był stosowany, relacja wypłaconej w złotych kwoty kredytu i walutowego zadłużenia wynikała zawsze z użytego kursu przeliczeniowego. Zwykle był to kurs kupna wynikający w tabeli kursowej banku. Prawnicy kredytobiorców masowo kwestionują taki sposób ustalenia tego kursu i wskazują, że niedopuszczalne jest, aby bank samodzielnie, poza wszelką kontrolą, ustalał wartość swojego świadczenia (pierwszy wariant umowy) lub wartość świadczenia kredytobiorcy (drugi wariant).
Zgodnie z art. 3851 par. 1 k.c. postanowienia umowy zawieranej z konsumentem nieuzgodnione indywidualnie nie wiążą go, jeśli kształtują jego prawa i obowiązki w sposób sprzeczny z dobrymi obyczajami, rażąco naruszając jego interesy (takie postanowienia kodeks nazywa niedozwolonymi postanowieniami umownymi, w literaturze prawniczej popularne jest określenie „klauzule abuzywne”). Nie dotyczy to postanowień określających główne świadczenia stron (w tym cenę lub wynagrodzenie), jeżeli zostały sformułowane w sposób jednoznaczny.
Sądy nie miały zwykle wątpliwości, że klauzule przeliczeniowe nie były uzgadniane z kredytobiorcami indywidualnie i w przypadku klientów będących konsumentami zachodziły przesłanki, aby zbadać, czy nie mamy do czynienia z klauzulami niedozwolonymi. Pewne wątpliwości wywoływało pytanie, czy klauzule te określały główne świadczenia stron, ale nawet jeśli tak uznawano, to odwoływano się do orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE), który wyjaśnił, że jednoznaczność należy rozumieć nie tylko w sensie językowym, lecz również merytorycznym (niejednoznaczne jest każde postanowienie, które nie pozwala drugiej stronie przewidzieć, jakiej wielkości będzie świadczenie główne, (por. np. wyrok TSUE z 30 kwietnia 2014 r. w sprawie nr C-26/13, Árpád Kásler, Hajnalka Káslerné Rábai przeciwko OTP Jelzálogbank Zrt).
W miarę zgodnie sądy uznawały za sprzeczną z dobrymi obyczajami sytuację, w której bank, poza wszelką kontrolą drugiej strony umowy i sądu, decyduje o wielkości świadczenia. Sporne za to bywało, czy można mówić o rażącym naruszeniu interesów kredytobiorcy. Niektóre sądy uważały, że kredytobiorca domagający się uznania klauzuli przeliczeniowej za niedozwolone postanowienie umowne powinien wykazać, że w wyniku zastosowania tabeli kursowej banku poniósł rażącą stratę, co było niełatwe, a w praktyce niemożliwe, bo trudno było wskazać, jaki poziom odchylenia od kursu rynkowego (spread) rażąco narusza interesy kredytobiorcy. W często przytaczanym wyroku z 19 marca 2015 r. (sygn. akt IV CSK 362/14, OSNC-ZD 2016, nr C, poz. 49) Sąd Najwyższy uznał, że wejście w życie ustawy antyspreadowej usunęło abuzywność kwestionowanych przez kredytobiorców klauzul, a hipotetyczna niejasność klauzuli przeliczeniowej została skonkretyzowana z chwilą dokonania spłat. Wiele sądów miało inne podejście do tego przepisu (przykładowo wyrok Sądu Okręgowego w Warszawie XXVII Wydział Cywilny z 28 września 2016 r., sygn. akt XXVII Ca 678/16) i uważało, że sposób wykonania umowy (w tym przypadku praktyka ustalania kursów) nie ma znaczenia dla oceny, czy postanowienie umowne jest klauzulą abuzywną.
Artykuł 3852 k.c. stanowi, że oceny zgodności postanowienia umowy z dobrymi obyczajami dokonuje się według stanu z chwili zawarcia umowy, biorąc pod uwagę jej treść, okoliczności zawarcia oraz uwzględniając umowy pozostające w związku z umową obejmującą postanowienie będące przedmiotem oceny, ale nie ma w kodeksie cywilnym przepisu, który przesądzałby jednoznacznie, jaki moment jest właściwy do oceny, czy doszło do rażącego naruszenia interesów konsumenta.
Rozbieżności w sposobie oceny, czy doszło do rażącego naruszenia interesów konsumenta, trwały i rzutowały na wyniki postępowań sądowych: uznanie przez sądy, że nie należy badać, jak postanowienie umowne było realizowane, zwykle prowadziło do uznania klauzuli za niedozwoloną i bardzo przybliżało kredytobiorcę do wygrania sprawy.
Nie dysponuję danymi liczbowymi, by stwierdzić, w jakim procencie spraw sąd uznawał abuzywność klauzul przeliczeniowych, ale na pewno można powiedzieć, że zdarzały się rozstrzygnięcia i na korzyść banków, i na korzyść kredytobiorców. Po pobieżnej analizie orzeczeń dostępnych na stronach sądów powszechnych odniosłem wrażenie, że rośnie odsetek spraw, w których sądy uznawały te postanowienia za niedozwolone, ale ze względu na niereprezentatywność próbki pozostaje to tylko hipotezą.
Warto zauważyć, że o kształtowaniu się jednolitej wykładni świadczy nie tylko pojawienie się linii orzeczniczej, lecz przede wszystkim brak sporu pomiędzy stronami odnośnie do danego zagadnienia prawnego. Z tej perspektywy warto przyjrzeć się wyrokowi SN z 14 lipca 2017 r. (sygn. akt II CSK 803/16). Dużym zaskoczeniem dla osób śledzących medialne wypowiedzi przedstawicieli banków było to, że w tym przypadku pozwany bank zgodził się z poglądem, że kwestionowana przez powodów klauzula przeliczeniowa jest abuzywna. Tak zgodnie uznały też orzekające w tej sprawie sądy, co więcej, sąd apelacyjny uznał jej abuzywność za bezsporną. SN zauważył zaś, że abuzywność tego zapisu umowy nie budziła wątpliwości stron ani sądów i nie była przedmiotem skargi kasacyjnej. Pogląd o abuzywności klauzul przeliczeniowych powoli zdobywał więc przewagę.
Etap trzeci: przełamanie frontu
Kamieniem milowym w kształtowaniu się orzecznictwa na temat kredytów walutowych jest uchwała składu siedmiu sędziów Sądu Najwyższego z 20 czerwca 2018 r. (sygn. akt III CZP 29/17) w związku z pytaniem rzecznika finansowego, który pragnął rozstrzygnąć wątpliwości, na jaki moment należy oceniać, czy doszło do naruszenia interesów konsumenta. SN stwierdził, że oceny, czy postanowienie umowne jest niedozwolone (art. 3851 par. 1 k.c.), dokonuje się według stanu z chwili zawarcia umowy. Uchwała ta co prawda nie odnosi się wprost do klauzul przeliczeniowych, jednak w praktyce ułatwia dowodzenie ich abuzywności, ponieważ według niej sposób wykonywania umowy nie ma znaczenia dla oceny abuzywności. Tym samym skład siódemkowy SN nie zgodził się ze stanowiskiem wyrażonym we wcześniej wspomnianym wyroku z 19 marca 2015 r. Na podstawie tej uchwały należy uznać, że ani wejście w życie ustawy antyspreadowej, ani niemożliwość wyliczenia przez klientów, jakie powinny być kursy wymiany, nie mają znaczenia. Liczy się treść umowy i niedozwolony zapis pozwalający jednej ze stron (bankowi) ustalać wysokość świadczenia. To zdecydowanie ułatwia kredytobiorcy wykazanie abuzywności klauzul dotyczących sposobu ustalania kursów wymiany przez bank.
Etap czwarty: przewaga pytań
Przesądzenie kwestii abuzywności klauzul przeliczeniowych nie daje odpowiedzi na pytanie, jaka jest wartość wzajemnych zobowiązań stron. Wręcz przeciwnie, tak naprawdę dopiero rozpoczyna kolejny etap sporu. Upraszczając, pojawiają się nowe problemy.
O ile na ogół uznaje się, że sądowi nie wolno uzupełniać umowy, o tyle sporne pozostaje, czy da się zastąpić klauzulę przeliczeniową jakimś przepisem prawa, np. wskazującym średni kurs NBP jako właściwy do dokonania przeliczenia (co de facto prowadziłoby do „odspreadowania” umowy).
Jeżeli nie znajdziemy przepisu wskazującego kurs, to musimy się zastanowić, czy umowa kredytu wypłaconego w złotych, ale spłacanego w ratach obliczanych w walucie, może funkcjonować w obrocie. W zasadzie są tu dwie możliwości. Albo wbrew intencji stron uznajemy ten kredyt za kredyt złotowy (chociaż zgodnie z umową jego oprocentowanie zależy od poziomu zagranicznych stóp procentowych – z punktu widzenia banku oznacza to nie tylko przewalutowanie po kursie udzielenia, lecz także pozostawienie niskiego oprocentowania opartego na stawkach LIBOR), albo stwierdzamy, że umowa kredytu jest nieważna, bo po wyeliminowaniu abuzywnych klauzul przeliczeniowych nie da się obliczyć zobowiązań stron. Powstaje wtedy obowiązek zwrotu tego, co strony sobie świadczyły (z punktu widzenia banku oznaczałoby to spłatę kredytu przewalutowanego po kursie udzielenia).
Nieważność umowy wywołuje pytania o rozliczenie stron, m.in. o to, kiedy zaczął się bieg przedawnienia. Jeżeli w przypadku roszczenia banku o zwrot kwoty wypłaconej tytułem kredytu (którego, jak się okazuje, nie było, bo umowa kredytowa była nieważna) uznamy, że bieg przedawnienia zaczął się w momencie wypłacenia tej kwoty, to okaże się, że roszczenie się przedawniło, a więc dłużnik nie musi zwracać kredytu (chociaż niektóre sądy w tej sytuacji sięgają po ostatnią deskę ratunku prawnika, czyli klauzulę nadużycia prawa, stwierdzając, że kredytobiorca nie może powołać się na przedawnienie). Jeżeli istnieje obowiązek zwrotu kwoty kredytu, to pojawia się pytanie o rozliczenie korzyści, jakie odniósł kredytobiorca, korzystając przez kilka czy kilkanaście lat z tych środków. Myślę, że jedną z możliwych odpowiedzi byłoby użycie średniego oprocentowania złotowych kredytów hipotecznych, co prowadziłoby do rozwiązania podobnego (ale nieidentycznego) do „kursu sprawiedliwego”, który swego czasu proponował prezydent.
Sądy powszechne odpowiadają na powyższe pytania bardzo różnie, ale zauważmy, że we wspomnianym już wyroku z 14 lipca 2017 r. SN uznał, że lukę powstałą w umowie wskutek stwierdzenia abuzywności klauzuli przeliczeniowej można wypełnić na zasadzie analogii, odwołując się do prawa wekslowego, które przewiduje, że jeżeli weksel wystawiono na walutę, która nie jest walutą miejsca płatności, sumę wekslową można zapłacić w walucie krajowej według jej wartości w dniu płatności. Na gruncie tego przepisu przyjmuje się, że miarodajny jest średni kurs ustalany przez NBP. Według SN drugą możliwością jest użycie kursu kupna zastrzeżonego w umowie na potrzebę ustalenia, jaka kwota w złotych powinna zostać wypłacona w momencie uruchamiania kredytu. Zdaniem sądu koncepcji tej nie sprzeciwia się potencjalna abuzywność także tej klauzuli umownej, ponieważ konsument – działając w sposób świadomy i wolny – może powołać się na niedozwolone postanowienie. Sąd Najwyższy wskazał, że podejmując decyzję, którą z tych metod zastosować, należy kierować się tym, która z nich jest korzystniejsza dla konsumenta.
Sporne pozostaje to, z którego dnia kurs powinien być brany pod uwagę, ale jeżeli przyjmiemy, że chodzi o kurs na moment zapłaty każdej z rat, to SN zaproponował de facto odspreadowanie umowy kredytu w wyniku zastosowania do przeliczeń „w obie strony” tego samego kursu: w zależności od wyboru wariantu – NBP albo bankowego kursu kupna.
Możliwe nowe fronty
Nie wiemy, jak skończy się spór o konsekwencje prawne abuzywnych klauzul przeliczeniowych, ale wiadomo, że ewentualna porażka nie zamknie kredytobiorcom drogi do podnoszenia innych zarzutów, np. dotyczących odpowiedzialności banków (a może i państwa, które rekomendowało określony sposób przekazywania informacji) za niewłaściwe informowanie o ryzyku kursowym albo o naruszenie zasady szczególnego zaufania (fiduciary lub confidential relationship), jaka powinna wiązać konsumenta z profesjonalistą oferującym tak specyficzną umowę jak kredyt hipoteczny.
Obserwatorom sądowych pojedynków o kredyty walutowe, domagającym się zwięzłej odpowiedzi na pytanie o wynik meczu, trzeba powiedzieć, że nie da się tego jednoznacznie stwierdzić. I to nie tylko ze względu na brak danych dotyczących wszystkich frankowych spraw w Polsce czy ze względu na uznanie lub nie sprawy sądowej za związaną z kredytami walutowymi (w tym artykule celowo pomijam liczne, zwykle przegrywane przez banki, sprawy związane z ubezpieczeniem niskiego wkładu własnego czy spory o stosunkowo rzadko stosowane oprocentowanie zmieniane decyzją banku). Przede wszystkim zaś ze względu na to, że wiele spraw kończy się jedynie odrzuceniem roszczeń jednej ze stron bez precyzowania, jak mają wyglądać ostateczne rozliczenia. W związku z tym wygrana kredytobiorcy lub banku często zależała nie od merytorycznej oceny sytuacji przez sąd, lecz od trybu rozpatrywania. Zdaje się, że częściej spotykamy się z wygraną kredytobiorcy w sprawach o pozbawienie wykonalności tytułu wykonawczego (a więc w sytuacji, kiedy sąd ogranicza się do zanegowania sposobu wyliczenia wielkości długu dokonanego przez bank). Z kolei część pozwów kredytobiorców domagających się ustalenia nieważności umowy kredytowej jest oddalana z powodów procesowych. Sądy negują tę drogę dochodzenia swoich praw przez kredytobiorców, sugerując czasami, że właściwszy byłby np. pozew o zapłatę. Szarą strefą są też ugody zawierane przez banki, które chcą zachować „czyste konto” i móc napisać w sprawozdaniu finansowym, że w żadnej ze spraw dotyczących kredytów walutowych bank prawomocnie nie przegrał.
A skoro już o raportach banków mowa: wynika z nich, że na razie spraw sądowych dotyczących kredytów mieszkaniowych jest stosunkowo niewiele (np. Getin Noble Bank podał, że na koniec czerwca 2018 r. łączna wartość przedmiotów sporu wynosiła 284 mln zł, a więc mniej niż 3 proc. portfela kredytów frankowych, zaś w przypadku Millennium wartość pozwu zbiorowego na kwiecień 2018 r. to 146 mln zł, czyli około 1 proc. wszystkich walutowych kredytów hipotecznych). Trudno przewidzieć, jak bardzo zwiększyłaby się wartość pozwów, gdyby okazało się, że nie tylko kwestia abuzywności klauzul przeliczeniowych, lecz i pytania o konsekwencje tej abuzywności rozstrzygane są na korzyść kredytobiorców.
Wiele spraw kończy się odrzuceniem roszczeń jednej ze stron bez precyzowania, jak mają wyglądać ostateczne rozliczenia. W związku z tym wygrana kredytobiorcy lub banku często zależy nie tyle od merytorycznej oceny sytuacji przez sąd, ile od trybu rozpatrywania