Gra lub zabawa, w trakcie której uczestnicy uwalniają się z zamkniętej przestrzeni lub w inny sposób ograniczona jest możliwość przemieszczania się tych uczestników, wskutek czego ograniczona jest możliwość ich ewakuacji. Tak brzmi definicja escape roomu stworzona przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji na potrzeby nowych przepisów, które mają zwiększyć bezpieczeństwo w tego typu przybytkach.
Sprawa jest poważna, więc zasługuje na rzetelną analizę. Nie każdy jest prawnikiem, a warto, by każdy wiedział, czym w ocenie rządzących escape room jest.
Kłopot nasuwa się już w pierwszych słowach definicji: nie wiemy bowiem, jak zdefiniować „grę” lub „zabawę”. Gry w prawie są różne – może być gra hazardowa, ale może też być komputerowa. Przyjmijmy więc definicję słownikową – zarówno „gry”, jak i „zabawy”.
Escape roomem na pewno będzie zabawa polegająca na związaniu kogoś sznurem od snopowiązałki na polu pszenicy. Bez wątpienia jest to bowiem zabawa, w trakcie której w inny sposób ograniczona jest możliwość przemieszczania się, a zatem i ewakuacji z tegoż pola.
Nie ma żadnych wątpliwości, że escape roomem jest także miejsce, w którym odbywa się zabawa w chowanego. Gdy się bowiem chowamy, możliwość przemieszczania się jest ograniczona. Chodzi przecież o to, by siedzieć w szafie, aż nas nie znajdą.
Kolejny przykład: zabawa w ciuciubabkę. Z przewiązanymi oczami możliwość przemieszczania się jest ograniczona, a zatem ewentualna ewakuacja utrudniona.
Są jednak przypadki nieoczywiste. Wydaje się, że jeśli ktoś robi zakupy w hipermarkecie w sobotę przed niedzielą niehandlową i się przy tym dobrze bawi, to stojąc w kolejce, będzie jednocześnie w escape roomie. Szczególnie gdy przebywa w sklepie, w którym wyjścia ewakuacyjne są zastawione paletami z nierozłożonym jeszcze towarem.
Istotne wątpliwości powstaną zapewne na tle tego, czy celę w zakładzie karnym można by uznać za escape room. Jeśli ktoś grzecznie w niej siedzi i czeka na koniec kary – na pewno nie. Jeśli jest bohaterem serialu „Prison Break” i dostał się do więzienia, by podjąć grę ze stróżami prawa – na pewno tak. Jeśli siedzi i kopie tunel, tak jak kopał Andy Dufresne w „Skazanych na Shawshank” – chyba nie. Ale co, jeśli ktoś kopie tunel dla zabawy; by zabić nudę? Wówczas mamy przecież do czynienia z zabawą, a także – nie ulega wątpliwości – uczestnik stara się uwolnić z zamkniętej przestrzeni. Czasem escape roomem będzie samochód. Wystarczy, że zaczniemy w nim grać np. w papier-kamień-nożyce. W trakcie gry przecież sposób przemieszczania się jest ograniczony, co wielu z nas odczuwa po rozprostowaniu kości po kilku godzinach jazdy. Jeśli jednak w samochodzie panować będzie grobowa cisza – escape roomem on nie będzie. Odpowiednio zakwalifikować można by także sam bagażnik auta. Przykład z moich licealnych lat: z imprez rozwoził nas po mieszkaniach tata jednego kolegi. Jako że liczba miejsc w pojeździe była ograniczona, a chętnych do podwózki wielu, to jeden z kolegów zawsze wracał w bagażniku. My się świetnie bawiliśmy, on zaś miał ograniczoną możliwość przemieszczania się.
Escape roomem będzie też rozstawiony namiot, w którym postanowimy się zabawić. O ile będzie zamknięty. W otwartym – możemy chyba śmiało przyjąć – możliwość przemieszczania się nie jest ograniczona.
Wreszcie – w końcu nic, co ludzkie, nie jest nam obce – escape roomem będzie nawet nasze łóżko. Pod warunkiem, że będziemy przywiązani kajdankami do jego ramy.
Dobrze, że ministerstwo zadziałało. Nareszcie wszystko jest jasne.