Internet jest jeden i dzielenie go na obszary danych państw jest pozbawione sensu - mówi Dr Paweł Litwiński, adwokat w kancelarii Barta Litwiński.
/>
Rzecznik generalny Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej uważa, że Google, realizując prawo do bycia zapomnianym, musi kasować linki tylko z europejskich wersji wyszukiwarek. W amerykańskiej mogą więc nadal pozostać. Takie rozróżnienie terytorialne ma sens?
Moim zdaniem nie. To próba walki za pomocą instrumentów prawnych z rozwojem nowych technologii. Walki, która jest skazana na porażkę. Internet jest jeden i dzielenie go na obszary poszczególnych państw jest pozbawione sensu. Próby ograniczania globalnej sieci mogą przynieść dwa efekty. Pierwszy to wariant chiński, czyli po prostu inny, niejako odrębny internet w niektórych państwach. Drugi to po prostu fikcja, czyli udawanie, że jest inaczej, niż jest. I właśnie z tym drugim efektem mamy do czynienia w sytuacji, gdy pewne informacje mają być niedostępne na terytorium UE, ale poza nim już mogą być wyświetlane. Jeśli coś jest w internecie, to zawsze można do tego dotrzeć przy stosunkowo niewielkim nakładzie środków, chociażby przez VPN. Geoblokowanie to próba tworzenia alternatywnej rzeczywistości.
Większość użytkowników internetu nie używa jednak narzędzi takich jak VPN, więc raczej nie dotrze do usuniętych informacji.
Tylko że to nie tłumaczy w żaden sposób próby tworzenia różnych internetów. Pokazuje to zresztą samo RODO, które swym działaniem wykracza przecież poza obszar UE. Nie ma znaczenia, z jakiego kraju świadczona jest usługa – jeśli przetwarzane są dane osobowe obywateli UE, to musi się to odbywać zgodnie z RODO. Opinia rzecznika generalnego dotyczy co prawda wcześniejszych przepisów, ale nie możemy ignorować faktu, że ochrona danych osobowych poszerza swój zakres, także terytorialny. Jeśli więc uznajemy, że ludzie mają prawo do bycia zapomnianymi, to powinniśmy to prawo respektować w pełnym zakresie.
Dlaczego jednak mieszkańcy USA mają być pozbawieni pewnych informacji, skoro mówimy o prawach przysługujących Europejczykom?
Właśnie dlatego, że chodzi o prawa Europejczyków, a nie Amerykanów. Mówimy o prawie do bycia zapomnianym, a nie prawie do informacji. To ostatnie oczywiście też jest istotne i musi być brane pod uwagę, ale przy ocenie tego, czy w ogóle należy jakiś link wykasować. Jeśli już zapadnie decyzja o tym, że coś kasujemy, to według mnie powinno to zniknąć z całego internetu.
W ten sposób przeszliśmy do drugiej z niedawnych opinii rzecznika dotyczących Google. Podkreśla w niej, że operator wyszukiwarki, podejmując decyzję, musi ważyć różne prawa i oceniać, które są ważniejsze. Czy prywatność czy dostęp do informacji.
Tak, co nam jest o tyle trudniej stosować w praktyce, że konstrukcja ważenia interesów jest charakterystyczna raczej dla anglo saskich systemów prawnych. My zaś jesteśmy przyzwyczajeni do konstrukcji: obowiązek, decyzja, egzekucja. Patrząc z tej perspektywy, to nawet dobrze, że Google ma siedzibę europejską w Irlandii. Operator wyszukiwarki pełni niejako funkcję sądu pierwszej instancji. Trzeba jednak pamiętać, że każdą jego decyzję może zakwestionować organ ochrony danych, a ostatecznie sprawę rozstrzygnie sąd. Na pierwszym poziomie to jednak rzeczywiście Google musi się decydować, czy np. pedofil ma prawo do bycia zapomnianym.
A powinien mieć?
Moim zdaniem nie. Interes społeczny, jakim w tym przypadku jest bezpieczeństwo dzieci, przeważa nad prawem do prywatności. Z drugiej strony uważam, że ktoś skazany np. za zwykłą kradzież może po pewnym czasie domagać się usunięcia informacji o tym fakcie. Każdy z przypadków musi być oceniany indywidualnie i jest to bez wątpienia trudne.
Rzecznik generalny doszedł do wniosku, że Google musi też przestrzegać zakazu przetwarzania danych wrażliwych, a więc dotyczących przekonań religijnych, politycznych czy preferencji seksualnych.
To konsekwencja pierwszego wyroku dotyczącego prawa do bycia zapomnianym, czyli sprawy Google Spain. Uznano w nim wyszukiwarkę za administratora danych osobowych. Skoro jest administratorem, to musi mieć te same obowiązki co inni administratorzy. A jednym z nich jest właśnie zakaz przetwarzania niektórych danych. W przypadku wyszukiwarek sytuacja jest jednak szczególna, gdyż nie mają one wpływu na informację źródłową, w której dane wrażliwe są ujawniane. Dlatego też nie muszą one same z siebie kasować linków z wyników wyszukiwania. Obowiązek ten pojawia się dopiero, gdy ktoś zgłosi takie żądanie.
Wierzy pan, że można rzeczywiście zniknąć z internetu?
Nie. Bardziej wierzę w efekt Strei sand, a więc w to, że im bardziej ktoś próbuje ocenzurować coś w internecie, tym głośniej o tym się robi. Informacja zawsze dąży do tego, by być dostępną. I w jakiś sposób zawsze będzie.