Doktryna szoku – pojęcie opisane przez Naomi Klein w książce pod tym właśnie tytułem – zakłada, że fundamentalne przebudowy reguł rządzących państwem i/lub gospodarką najlepiej robi się w momentach najgłębszych kryzysów.
Może chodzić o wojnę albo klęskę żywiołową. Grunt, żeby nastroje były rozchwiane, a ludzie mieli poczucie prawdziwego życia na krawędzi. Nikt wówczas nie szyje koszulek z napisem „KonsTYtucJA”, bo ma pilniejsze rzeczy do załatwienia – dach nad głową, leki, ubrania (mogą być bez ideologicznych napisów). W takich warunkach sprytny i zdeterminowany rządzący – przekonuje Klein – może nieomal wszystko. Może błyskawicznie i bez oporu przeprowadzić reformy, których w normalnych warunkach zdrowa demokracja, przez swój brak sterowności, nie pozwoliłaby mu wdrożyć.
PiS w swoim obłędnym pędzie do przebudowy wymiaru sprawiedliwości jakby nie doczytał, że takie rzeczy to tylko w kryzysie. Przez blisko trzy lata pootwierał niezliczoną liczbę frontów i popodważał niezliczone dogmaty; myślę przede wszystkim o tych prawnych, ale przecież w gospodarce czy w szeroko pojętym życiu społecznym także. I nie wziął pod uwagę, że czas takim wojnom nie sprzyja. Wyśmiewana ciepła woda w kranie jest dla ludzi realną wartością. Oświetlone, równe drogi i działające wodociągi z kanalizacją, zmodernizowane z pieniędzy unijnych, także. Owszem, wszyscy czuliśmy, że w sądownictwie potrzeba oczyszczenia, postawienia pewnych reguł z głowy na nogi itd. Ani trzy lata temu, ani dziś nie było jednak przekonania, że ustrój III RP trzeba w całości przeorać. A na pewno nie za cenę katastrofalnych podziałów wewnątrz i nieustających tarć na zewnątrz kraju.