- Wyrok w sprawie Big Brother Watch zawiera wiele wskazówek, które mogą być istotne dla polskiej praktyki. Taka jak np. ta, że uzyskiwanie dostępu do danych i kontrola operacyjna powinny być dopuszczalne jedynie w przypadku najpoważniejszych przestępstw. U nas ten katalog jest dużo szerszy. Nie powołaliśmy też żadnego ciała, do którego każda osoba podejrzewająca, że może być inwigilowana, miałaby prawo się odwołać, zapytać, czy to prawda, oraz ewentualnie wnioskować o ocenę zasadności podsłuchów - mówi Dominika Bychawska-Siniarska członek zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka
W ubiegłotygodniowym wyroku będącym pokłosiem ujawnienia programów masowej inwigilacji przez Edwarda Snowdena (Big Brother Watch i inni przeciwko Wielkiej Brytanii) Europejski Trybunał Praw Człowieka stwierdził, że muszą istnieć skuteczne mechanizmy kontroli gromadzenia i filtrowania danych przez służby, aby zapobiec nadużyciom. Co więcej, hurtowe pozyskiwanie informacji od dostawców internetu powinno być podyktowane koniecznością ścigania tylko poważnej przestępczości. Czy wyrok ETPC może mieć jakieś przełożenie na polską praktykę?
Choć dotyczy on jakości i jasności przepisów obowiązujących w Wielkiej Brytanii, to trybunał strasburski podkreślił, że związane z nimi problemy mają też inne kraje. Żeby nie generować więc kolejnych skarg do ETPC, inne państwa powinny przyjrzeć się własnym regulacjom i je zmienić zgodnie ze standardami wynikającymi z wyroku. Brytyjczycy zresztą w międzyczasie to zrobili. Byłoby idealnie, gdyby polskie władze przeanalizowały punkty, w których trybunał skrytykował prawo brytyjskie, i znowelizowały ustawy. Ale oczywiście nie ma u nas takiej praktyki. O ile jeszcze wyroki ETPC w sprawach polskich, których wdrożenie wymaga zmiany przepisów, są poważnie traktowane, o tyle te dotyczące innych państw nie pociągają za sobą żadnych skutków.
A powinny?
Tak, bo wyrok w sprawie Big Brother Watch zawiera wiele wskazówek, które mogą być istotne dla polskiej praktyki. Taka jak np. ta, że uzyskiwanie dostępu do danych i kontrola operacyjna powinny być dopuszczalne jedynie w przypadku najpoważniejszych przestępstw. U nas ten katalog jest dużo szerszy. Nie powołaliśmy też żadnego ciała, do którego każda osoba podejrzewająca, że może być inwigilowana, miałaby prawo się odwołać, zapytać, czy to prawda, oraz ewentualnie wnioskować o ocenę zasadności podsłuchów. Brytyjczycy wprowadzili taki specjalny trybunał i ETPC stwierdził, że zapewnia on wystarczającą gwarancję kontroli działań służb. U nas trzeba po prostu chodzić od służby do służby i pytać, czy nasz telefon nie jest objęty kontrolą. A zapewne każda odpowiedziałaby, że nie. Dopiero gdyby odmówiono nam udzielenia odpowiedzi, można by na drodze administracyjnej zaskarżyć taką decyzję. To jest jednak bardzo naciągany, żmudny proces. Wiadomo, że w Polsce kontrola sądowa nad wnioskami o zastosowanie kontroli operacyjnej jest fasadowa. A tak być nie powinno. Sądy powinny dokładnie przyglądać się każdej sprawie. Gdyby to robiły, to byłyby w stanie wychwycić, że w niektórych nie chodzi o poważne przestępstwo, i zarządzenie kontroli operacyjnej było nieproporcjonalne. Biorąc jednak pod uwagę obłożenie, trudno jest zweryfikować każdy 200- czy 300-stronicowy wniosek i każdorazowo dopytywać organy. Wyrok ETPC jest również ważny o tyle, że rząd wciąż pracuje nad ustawą o ochronie danych osobowych przetwarzanych przez służby, która ma wdrożyć do polskiego prawa unijną dyrektywę policyjną. Daje on pewne podpowiedzi co do tego, jak można by poprawić niektóre elementy projektu.
Trybunał strasburski w swoim wyroku zaznaczył, że stosowanie przez służby kontroli operacyjnej musi zapewniać szczególną ochronę źródeł informacji dziennikarzy. W brytyjskich przepisach brakowało takiej gwarancji.
Jest to ważny wniosek, który polskie sądy powinny wziąć pod uwagę. W Polsce do rzadkości należą sprawy, w których dziennikarze dowiadywali się, że mogą być inwigilowani, i składali pozew o naruszenie dóbr osobistych. Najbardziej znane jest postępowanie dotyczące byłego reportera „Gazety Wyborczej” Bogdana Wróblewskiego, którego rozmowy telefoniczne – dane rozmówców czy informacje o lokalizacji – były analizowane przez służby. W wyroku sąd uznał, że kontrola dziennikarza stanowiła naruszenie jego dóbr osobistych, zwłaszcza że zaufanie i komunikowanie się z informatorami było bardzo ważnym elementem jego pracy.