Sędzię prof. Małgorzatę Manowską do niedawna wszyscy mieli za doskonałego fachowca. A mimo to nie pozwalano jej awansować do prawniczej ekstraklasy. Dziś, gdy awans jest dla niej szykowany, słychać coraz więcej głosów, że na niego nie zasługuje
21lipca 2018 r. wieczorem napisaliśmy w serwisach internetowych DGP, że Małgorzata Manowska jest faworytką do objęcia fotela I prezesa Sądu Najwyższego. Zawrzało. „Ziobrystka”, „dublerka” – posypały się komentarze. Znacznie mocniejsze niż jeszcze trzy lata wcześniej, gdy rozmawiałem o niej między innymi z politykami Platformy Obywatelskiej (PO). Wówczas doceniano jej atuty, choć kluczowym słowem, padającym w kontekście prof. Manowskiej, było „ale”. „Bardzo dobra sędzia, ale...”, „Uznany wykładowca, ale...”. „Manowska? Ale...”.
Małgorzata Manowska (rocznik 1964) została prawniczką trochę z przypadku. Chciała być lekarzem. Uznała jednak, że nie poradzi sobie czasowo na studiach. Miała już bowiem, gdy się na nie wybierała, małe dziecko. Skończyło się więc na mniej czasochłonnym prawie. Skąd takie spektrum zainteresowań?
– Zawsze byłam wyczulona na ludzką krzywdę, a zawód prawnika daje mi narzędzia do tego, aby się jej przeciwstawiać – mówiła Manowska w wywiadzie udzielonym DGP w lutym 2016 r. Dodając, że w przeciwieństwie do wielu kolegów nie wspomina okresu studiów wyjątkowo. Dzieliła bowiem swój czas między naukę a związane z posiadaniem rodziny obowiązki domowe.
Na początku lat 90. ukończyła studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego i poszła na aplikację. Ubiegała się o miejsce na prokuratorskiej oraz sędziowskiej. Dostała się na obie. Wybrała tę drugą. Egzamin zdała w 1994 r. z najwyższym możliwym wynikiem – celującym. A potem już wszystko poszło szybko. W ciągu dziesięciu lat awansowała z sądu rejonowego do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, czyli drugiego największego sądu w Polsce.
– Jest doskonałym prawnikiem praktykiem, który dostrzega, że prawo ma być jedynie instrumentem do wymierzania sprawiedliwości, a nie celem samym w sobie. Wydając wyroki, stara się, aby strony wychodziły z sali sądowej z poczuciem sprawiedliwego rozstrzygnięcia – mówiła o niej w rozmowie z DGP w 2016 r. Beata Waś, sędzia Sądu Apelacyjnego w Warszawie.
W międzyczasie Manowska zaczęła także robić karierę naukową. W 2001 r. została doktorem nauk prawnych (jej rozprawa doktorska miała tytuł „Postępowanie nakazowe w procesie cywilnym”), a w 2010 r. zrobiła habilitację („Wznowienie postępowania w procesie cywilnym”). Jak na czynnie orzekającego sędziego – szybko. Jeszcze na studiach chciała specjalizować się w prawie karnym. Zresztą to z karnego napisała pracę magisterską. Cywilistyka wciągnęła ją podczas aplikacji. Zafascynowana zajęciami z sędzią Sądu Najwyższego Katarzyną Gonerą stwierdziła, że procedura cywilna jest ciekawsza od prawa karnego.
Jako profesor Małgorzata Manowska zaczęła uczyć – zarówno aplikantów radcowskich, adwokackich, jak i sędziowskich. Do dziś jej skrypt z procedury cywilnej – „Wybrane zagadnienia z zakresu procedury cywilnej” – jest biblią dla wielu aplikantów. Doczekał się licznych wznowień. – Profesor Manowska to najlepszy wykładowca z jakim się spotkałem na aplikacji. Z dużą swobodą tłumaczyła najtrudniejsze zagadnienia, okraszając je wieloma przykładami ze swojej praktyki sądowej. Wielu wykładowców przychodzi na zajęcia na aplikacji, jakby byli na nich za karę. Manowska zawsze była dobrze przygotowana i widać, że cieszyła się z tego, że prowadzi te zajęcia – opowiada nam jeden z doświadczonych już radców prawnych.
Sama Manowska, we wspomnianym wyżej wywiadzie, mówiła, że sekret jej popularności zapewne tkwi w tym, że umie i lubi opowiadać. – Posługuję się przykładami z sali rozpraw i nie tworzę barier – wyjaśniała, dodając, że starannie przygotowuje się do zajęć. – Dzień, w którym stanie się inaczej, powinien być moim ostatnim na sali wykładowej – zapewniła.
Małgorzata Manowska to zatem doświadczony sędzia z kilkudziesięcioletnim stażem, doktor habilitowany nauk prawnych, ceniony wykładowca. I ktoś, kto wcale nie unikał polityki. W 2007 r. na kilka miesięcy została podsekretarzem stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości kierowanym przez Zbigniewa Ziobrę. Nie jest niczym nadzwyczajnym, że sędzia zostaje wiceministrem sprawiedliwości – dzieje się tak w zasadzie w każdym rządzie. Sęk w tym, że dr Manowska została wiceministrem u boku Zbigniewa Ziobry (pracowała tam razem z obecnym prezydentem Andrzejem Dudą, wówczas na takim samym jak Manowska stanowisku). W ten sposób dorobiła się łatki ziobrystki. Choć nie słychać głosów, by kiedykolwiek zabrała na salę sądową lub wykładową swoje poglądy polityczne, jest wyraźnie zaszufladkowana. Prawdopodobnie dlatego właśnie, mimo potężnego dorobku pani profesor, nie chciała skorzystać z jej doświadczenia koalicja PO-PSL w latach, gdy była u władzy (2007–2015). To właśnie wtedy, pytając polityków Platformy o Manowską, słyszałem stale „ale”. Owym „ale” był oczywiście jej epizod w resorcie sprawiedliwości za rządów PiS.

Teraz albo nigdy

– Małgorzata wie, że jeśli teraz nie rozwinie swojej kariery, to prawdopodobnie później już jej się to nie uda. Może to zrobić tylko, gdy Prawo i Sprawiedliwość rządzi – mówi nam jedna z jej znajomych z Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury (KSSiP). Profesor Manowska jest dyrektorem szkoły będącej kuźnią kadr dla sądów i prokuratur. W 2016 r. kierowanie tą placówką powierzył jej nie kto inny, jak Zbigniew Ziobro.
Choć o prof. Manowskiej nie można powiedzieć, by miała w swoim środowisku jawnych wrogów i trudno byłoby znaleźć złośliwe komentarze pod jej adresem sprzed 21 lipca b.r., to właśnie w kontekście KSSiP pojawiły się wokół niej pewne napięcia.
– Nie jest wybitnym dyrektorem, ale nie jest też na pewno dyrektorem złym. Stara się, aby nasza szkoła nie była w centrum zainteresowania, ale gdy trzeba, broni jej dobrego imienia – opowiada nam jeden z wykładowców. Ma na myśli przede wszystkim sytuację z początku 2017 r., gdy – pośrednio – Manowską zaatakował ówczesny rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek. Stwierdził: „od jakiegoś czasu pojawiają się głosy, że KSSiP staje się agendą rządową, szkołą janczarów”. Dyrektor Manowska publicznie stanowczo temu zaprzeczyła. I stwierdziła, że takie słowa o osobach, które kształcą się, by służyć Rzeczypospolitej, są nie na miejscu.
– To był czas, kiedy sędzia Żurek wraz ze swymi kolegami mieli realny wpływ na to, jak wygląda obsada kadrowa sądów. Manowska, występując w obronie dobrego imienia szkoły, jednocześnie przekreślała swoje szanse na zostanie sędzią Sądu Najwyższego – tłumaczy wyżej cytowany wykładowca KSSiP.
Dziś, w lipcu 2018 r., w Krajowej Radzie Sądownictwa nie ma już jednak Waldemara Żurka. Są ludzie związani z ministrem Zbigniewem Ziobrą. Lada moment będą też ludzie związani z Ziobrą w Sądzie Najwyższym. A prezydentem Polski jest kolega Małgorzaty Manowskiej z czasów jej pracy w resorcie sprawiedliwości.
21 lipca 2018 r., informując o tym, że prof. Manowska jest najpoważniejszą kandydatką na I prezesa Sądu Najwyższego, wskazaliśmy, że z naszych informacji wynika, iż kwestia ta została już uzgodniona między samą Manowską a Zbigniewem Ziobrą.
– Pani dyrektor Manowska to wybitna prawniczka, sędzia z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem, autorka cenionych publikacji. Ma też zmysł organizacyjny – zachwalał ją jeden z dobrze zorientowanych posłów PiS. Dzień później, w niedzielę, do pochwał dołączył wiceminister sprawiedliwości odpowiedzialny za sądownictwo Łukasz Piebiak.
„Małgorzata Manowska to znakomity fachowiec. Stanowisko sędziego Sądu Najwyższego należy jej się jak mało komu. Jeśli zgłosi swoją kandydaturę, byłaby również dobrym pierwszym prezesem Sądu Najwyższego” – odnosił się w mediach do naszych ustaleń.
W internecie rozpętała się burza. Większość komentatorów zwróciła uwagę, że ustalanie tego, kto będzie I prezesem Sądu Najwyższego, przez ministra czy wiceministra sprawiedliwości pokazuje, jak niestabilny i słaby jest trójpodział władzy w Polsce.
„Jak Manowska ma być niezależna, skoro o jej nominacji decyduje minister sprawiedliwości i prokurator generalny?” – dopytywał jeden z internautów.
Ponownie pojawiło się w jej kontekście „ale”. Tym razem zastrzeżeniem do jej kandydatury na I prezesa SN jest fakt, że według wielu stanowisko to jest przecież obsadzone. Zgodnie z konstytucją sześcioletnia kadencja prof. Małgorzaty Gersdorf, odesłanej na początku lipca b.r. ustawą w stan spoczynku, wygasa dopiero w 2020 r. Mówiąc wprost: gdyby prof. Manowska została I prezesem Sądu Najwyższego, dla wielu do końca swoich dni byłaby jedynie dublerką.
23 lipca, w poniedziałek, Ministerstwo Sprawiedliwości zaczęło dementować nasze ustalenia. Minister Zbigniew Ziobro stwierdził, że rozmów z Małgorzatą Manowską na temat jej prezesury w Sądzie Najwyższym nie było, gdyż to przecież nie minister wybiera pierwszego prezesa, lecz prezydent z kandydatur zgłoszonych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego. Większość polityków, dziennikarzy i komentatorów potraktowało jednak dementi Ziobry jako próbę ratowania przegranej sprawy. Obecna władza przecież wielokrotnie już pokazywała, że kadry sędziowskie są wyłaniane niekoniecznie w przewidzianym przepisami trybie. Mimo zdecydowanych komunikatów resortu sprawiedliwości nastepnego dnia zarówno na łamach „Gazety Wyborczej”, jak i „Rzeczpospolitej” opublikowano za nami informacje, że prof. Manowska jest faworytką do objęcia fotela należnego Małgorzacie Gersdorf.
Z Małgorzatą Manowską rozmawiał Onet. I choć stwierdziła, że dyskusje o jej prezesurze w Sądzie Najwyższym są wyłącznie plotkami, to uciekła od odpowiedzi na pytanie, czy tym prezesem chciałaby zostać.
„Wszystko, co pojawiło się w mediach w tym kontekście, to plotki. Ja przebywam na urlopie, nie myślę o tym i nie chcę tego komentować – ucina. – Ale czy, niezależnie od okoliczności ewentualnego wyboru, jest prawdopodobne, że to pani zostanie I prezesem SN? – dopytujemy. – Proszę nie wciągać mnie w tę dyskusję – prosi prof. Manowska” – czytamy w tekście Janusza Schwertnera.
Zarazem sama potwierdziła, że pierwszy krok ku prezesurze Sądu Najwyższego został wykonany: zgłosiła swoją kandydaturę do SN.

W środku politycznej rozgrywki

Ostatnie dni dla Małgorzaty Manowskiej muszą być trudne. Lubi być doceniana, a na nielicznych nagraniach, którymi dysponują media, możemy dostrzec, że się rumieni, gdy najważniejsze osoby w państwie pochlebnie się o niej wypowiadają. Obecnie zaś o prof. Manowskiej można przeczytać przede wszystkim źle. Szczególnie przedstawiciele opozycji robią z niej upolitycznionego sędziego, który będzie jedynie czekał na telefon od ministra.
– Cała sytuacja pokazuje, że pani Manowska nie rozumie istoty niezawisłości. Przecież ona jest jako dyrektor Krajowej Szkoły Sądownictwa i Prokuratury absolutnie podległa Ziobrze, czyli władzy wykonawczej. Samo zgłoszenie kandydatury do Sądu Najwyższego dyskwalifikuje ją jako sędziego – twierdzi Borys Budka, wiceprzewodniczący PO i były minister sprawiedliwości (w 2015 r.).
Jej byli aplikanci przekonują zaś, że trudno uwierzyć, by ktoś tak rozsądny jak Małgorzata Manowska zdecydował się wziąć udział w rozgrywce upartyjniającej sądy.
„Jestem bardzo przeciwny Prawu i Sprawiedliwości i temu, co się dzieje w sprawie sądów, ale sędzia profesor Manowska, na której podręcznikach większość młodych adwokatów i radców pozdawała egzamin cywilny, to nie jest miernota. Tym większy wstyd dla niej, jeżeli chce zostać dublerką” – stwierdził w jednej z dyskusji na Twitterze Przemysław Grabowski, prawnik związany z PSL.
Warto jednak pamiętać o tym, że Małgorzata Manowska – w przeciwieństwie do co najmniej kilkudziesięciu innych sędziów – nigdy nie schlebiała władzy dla własnej kariery. Uchodziła za ziobrystkę nie tylko wtedy, gdy premierem rządu był Jarosław Kaczyński (2006–2007), lecz również wtedy, gdy jego ekipa była w głębokiej defensywie, a sam Zbigniew Ziobro, niczym niedoświadczony białoruski dysydent, łamiącym się głosem krytykował wszechwładzę PO. Zarazem próżno byłoby szukać jakichkolwiek politycznych wypowiedzi prof. Manowskiej.

Kwestia czasu

Małgorzata Manowska z powodzeniem mogłaby zostać I prezesem Sądu Najwyższego. Bez wątpienia jej obecny dorobek – zarówno naukowy, jak i orzeczniczy – w niczym nie ustępuje temu, którym pochwalić się mogła prof. Małgorzata Gersdorf, gdy obejmowała stanowisko. Niewątpliwie jednak najlepiej dla wszystkich byłoby, gdyby Manowska została prezesem w 2020 r., już po wygaśnięciu konstytucyjnie gwarantowanej kadencji prof. Gersdorf.
Magazyn DGP z 27 lipca 2018 / Dziennik Gazeta Prawna
Niezależnie od tego, jakie w jej sprawie zapadnie rozstrzygnięcie, Małgorzata Manowska od teraz na długo będzie miała dwa oblicza. Dla jednych – doskonałego fachowca, którego miejsce jest w Sądzie Najwyższym. Dla drugich – zblatowanego sędziego, którego najlepiej byłoby w ogóle usunąć z zawodu.
Wybitna cywilistka, doktor habilitowany nauk prawnych, doświadczona organizatorka i świetna wykładowczyni stała się pionkiem w politycznej grze. I – czemu w sumie trudno się dziwić – woli być w drużynie, w której wszystkie figury są na szachownicy, a dowodzi nimi arcymistrz, niż w zagubionym zespole, w którym każdy chciałby być co najmniej hetmanem, tylko brak potencjału.
Ostatnie dni dla Małgorzaty Manowskiej muszą być trudne. Lubi być doceniana, a na nielicznych nagraniach, którymi dysponują media, można dostrzec, że się rumieni, gdy najważniejsze osoby w państwie pochlebnie się o niej wypowiadają. Obecnie o prof. Manowskiej można przeczytać przede wszystkim źle. Szczególnie przedstawiciele opozycji robią z niej upolitycznionego sędziego, który będzie jedynie czekał na telefon od ministra