Przeprowadzone w ostatnim czasie przez rządzących zmiany w sądownictwie dobitnie uzmysłowiły prawnikom ich braki w umiejętnościach komunikacyjnych.
„Zbyt wielu prawników uważa, że muszą pisać tak pompatycznie, jak to tylko możliwe, używać słów i wyrażeń, które już dawno znikły z normalnego języka” – taką cierpką sugestię przekazał raz grupie amerykańskich adwokatów słynny sędzia Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych Antonin Scalia. Zmarły przed dwoma laty konstytucjonalista słynął z soczystych, kipiących od błyskotliwych anegdot mów oraz barwnych zdań odrębnych.
W jego publicznych wypowiedziach nie było wielopiętrowych rozważań o abstrakcyjnych konceptach prawnych, bezrefleksyjnego powielania kodeksowych matryc czy żonglowania łacińskimi paremiami. Dlatego co najmniej zdziwiłoby go to, z jakim upodobaniem i kreatywnością wielu polskich prawników nadużywa pojęć właściwych tekstom prawnym w komunikacji z klientami, a nawet szerzej – ze społeczeństwem. Choć od kilku lat coraz częściej w środowiskach prawniczych słychać głosy o pilnej potrzebie doskonalenia tej sztuki, to nadal podobne apele spotykają się głównie z życzliwym skinieniem głowy.

Systemowy problem

Przykłady i konteksty stosowania służbowej nowomowy można mnożyć w nieskończoność. Przypadłość ta nie wybiera też żadnej korporacji zawodowej bardziej niż innej, choć w ostatnim czasie za hermetyczny język najmocniej dostawało się sędziom. Pod ostrzałem znalazły się przede wszystkim ich zawiłe, pełne przeklejek z orzecznictwa i rozwlekłych cytatów z doktryny uzasadnienia wyroków. Jednak analogiczne zastrzeżenia można wysunąć wobec twórczości prawników we wszystkich rolach zawodowych. – Problem jest systemowy i dotyczy nie tylko sędziów. Nagminnie widzę, że pisać nie potrafią także doktoranci, nawet habilitanci – mówiła na łamach DGP prof. Ewa Łętowska, sędzia NSA i TK w stanie spoczynku.
Wystarczy też przejrzeć strony internetowe kancelarii prawnych lub poczytać opinie publikowane przez nie w mediach czy informacje prasowe sądów, aby szybko przekonać się, że – zapewne nieświadomie – nie są one skierowane do jak najszerszego grona odbiorców. „Roszczenie regresowe” czy „powództwo o przywrócenie posiadania” to dla pierwszego z brzegu cywilisty oczywiście terminy niewymagające żadnego tłumaczenia. Zupełnie inny odbiór ma jednak potencjalny klient, szukający oferty porady dopasowanej do swoich potrzeb. Trudne słownictwo, często skorelowane ze skomplikowaną składnią zdania, umacnia tylko u niego przekonanie, że prawo to pewna abstrakcyjna rzeczywistość niedostępna poznawczo.
Jeszcze większą niechęć u językowego estety wywoła trapiąca niektórych prawników skłonność do przemycania terminologii prawnej w codziennych sytuacjach komunikacyjnych, które wcale tego nie wymagają. Dobrym przykładem takiej praktyki jest nadużywanie określenia „relewantny”, które staje się często niezgrabnym, za to dostojniej brzmiącym zamiennikiem słów „ważny” czy „znaczący”.
– Cały okres studiów i aplikacji to czas socjalizacji, a więc m.in. nabywania umiejętności posługiwania się specyficznym żargonem prawniczym z innymi przedstawicielami zawodów prawniczych. Dotyczy to nie tylko stosowania właściwej terminologii w spójnym w założeniu systemie prawa, ale też umiejętności tworzenia umów, pozwów, decyzji czy opinii prawnych – tłumaczy dr Anna Jopek-Bosiacka, radca prawny i lingwista z Instytutu Lingwistyki Stosowanej UW. – W obecnym modelu edukacji nie ma właściwie potrzeby nauczania procesu odwrotnego, a więc przekładania języka prawnego i prawniczego na język zrozumiały dla laika. Dopiero właściwie na etapie przygotowywania do zawodu, pod koniec aplikacji, dostrzega się potrzebę konieczności komunikowania się z klientem. Zwykle takie zajęcia w formie doskonalenia tzw. umiejętności miękkich są nieobowiązkowe i, jak wynika z moich doświadczeń, nie cieszą dużą popularnością wśród aplikantów – przyznaje dr Jopek -Bosiacka.

Na bakier z edukacją

Dziś niewiele polskich uczelni wyższych prowadzi studia podyplomowe dotyczące szeroko pojętej kultury wypowiedzi dostosowane do specyfiki profesji prawniczych. Do wyjątków należy UW, który oferuje program „Sztuka komunikacji w zawodzie prawnika”, dzięki któremu młodzi praktycy – w formie warsztatów i wykładów – m.in. zdobywają kompetencje poprawnego formułowania i redakcji tekstów prawnych, uczą się techniki mowy, ćwiczą wystąpienia publiczne, rozwijają umiejętności interpersonalne i szkolą się z budowy wizerunku. Kilka innych uczelni prowadzi też ogólne studia podyplomowe z zakresu retoryki i komunikacji społecznej skierowane do różnych grup profesjonalistów – nie tylko prawników, ale i urzędników, dziennikarzy czy księży. Z kolei Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury od kilku lat szkoli sędziów, prokuratorów oraz asesorów i asystentów m.in. na temat wizerunkowych aspektów praktykowanego przez nich zawodu, współpracy z mediami i sztuki wystąpień publicznych.
Co ciekawe, nic tak nie uzmysłowiło prawnikom słabych punktów ich umiejętności komunikacyjnych, jak skutecznie przeprowadzone przez rządzących przemeblowanie sądownictwa. Wielu prominentnych sędziów i adwokatów otwarcie przyznawało, że przyzwolenie na wdrożenie konstytucyjnie wątpliwych reform to także konsekwencja przekładania językowego formalizmu nad zrozumiałość przekazu.

Długa droga

Eksperci podkreślają, że jeśli chodzi o komunikatywność wypowiedzi prawnych, to – niestety – zmiany są powolne i słabo widoczne. Pokazują to zwłaszcza wyniki innowacyjnych badań językoznawców z Pracowni Prostej Polszczyzny działającej na Uniwersytecie Wrocławskim, którzy przeanalizowali przystępność języka stron internetowych ministerstw, urzędów wojewódzkich oraz marszałkowskich. W tym celu opracowali też tzw. indeks mglistości FOG, który pokazywał, ile lat trzeba się kształcić, aby zrozumieć dany tekst. I na przykład, w przypadku strony internetowej Ministerstwa Sprawiedliwości wyszło, że trzeba się uczyć średnio 16 lat, aby przyswoić publikowane na niej informacje. Najbardziej przystępne językowo okazały się komunikaty MSWiA, które były zrozumiałe dla osób po maturze. – Kultura polskiego języka prawnego, w przeciwieństwie do komunikacji urzędowej, nie poprawia się jakoś zauważalnie i spektakularnie, zwłaszcza na tle zmian w innych częściach świata – mówi dr Jopek -Bosiacka.