Sędzia powinien być wzorem cnót moralnych. Ba, wzorami powinni być też dziennikarz, polityk, a nawet woźny w pobliskiej szkole. Ale jeśli nie są, czy naprawdę muszą być wyrzucani z zawodu?
Powiem rzecz mało popularną: mam gdzieś, czy sędzia orzekający w mojej sprawie jest złodziejem. Nie obchodzi mnie to, czy bije żonę lub męża. Oczywiście wolałbym, aby nikogo nie tłukł, a gdybym był jego sąsiadem – być może bym zainterweniował. Ale co to zmienia w mojej sprawie?
Większość społeczeństwa oczekuje od sądu usługi, choć być może ludzie nie zdają sobie z tego sprawy. Płacimy podatki, wnosimy opłaty sądowe, więc słusznie narzekamy na jakość obsługi. Uważamy, że znacznie więcej wkładamy, niż otrzymujemy w zamian. Czekanie kilka lat na wyrok w – wydawałoby się prostej – sprawie to skandal. Fakt, że z wyroku pierwszej instancji można zrobić figurę origami, bo utrzymywalność orzecznictwa jest na śmiesznie niskim poziomie, zasmuca. I to jest prawdziwy skandal, a nie to, że sędzia ukradł część wiertarki.
Kolejne niepopularne stwierdzenie: wolę sędziego, który ukradł część wiertarki i ma utrzymywalność orzecznictwa na poziomie 80 proc. (czyli cztery na pięć jego wyroków okazuje się właściwe zdaniem sądu wyższej instancji), niż nowego członka Krajowej Rady Sądownictwa, którego utrzymywalność orzecznictwa oscyluje wokół 25 proc. Zamiast tego ostatniego za stołem sędziowskim równie dobrze można by posadzić przedszkolaka.
Jako obywatel wolę sędziego, który kradnie szyszki z lasu (to wykroczenie – zdaniem ustawodawcy nawet poważniejsze niż kradzież części wiertarki ze sklepu), niż tego, który spóźnia się z pisaniem uzasadnień. Bo choć żadnej kradzieży nie pochwalam, to jednocześnie wiem, że Polaków bardziej dotykają długotrwałe procesy.
Z punktu widzenia państwa problemem nie są sędziowie złodzieje. Kłopot z tymi, którzy orzekają wolno i słabo.
Nie oznacza to jednak, że nie mam problemu z tym, że sędzią może być złodziej. Tak, to kłopot. Wyrok Sądu Najwyższego – Sądu Dyscyplinarnego, który stwierdził, że złodziej może dalej orzekać, mnie zaskoczył. Ale nie zbulwersował. Sędzia sprawozdawca bowiem powiedziała coś, co wydawałoby się oczywiste, a o czym chyba zapominamy. Po pierwsze: sędzia jest obywatelem i przysługują mu prawa obywatelskie. Po drugie: sędzia jest człowiekiem.
A do orzeczenia o złożeniu sędziego, który jest w wieku przedemerytalnym, z urzędu (w praktyce – wyrzucenie go z pracy i zamknięcie drogi do wykonywania zawodu adwokata, radcy prawnego, notariusza, komornika itd.) należałoby dołączać sznur. Niech się powiesi. Bo cóż innego mu pozostało? Bez pracy, bez emerytury, wytykany palcami, więc i z marnymi szansami na znalezienie innej pracy. Bez wątpienia sam sobie winien. Ale czy naprawdę w karze musi chodzić o to, by kogoś zniszczyć?
Sędzia, który ukradł część wiertarki, zapłaci za swój czyn 50 tys. zł. Każdy inny obywatel za ten sam czyn zapłaciłby 100 zł mandatu. Bo – wbrew twierdzeniom niektórych mediów i polityków – sędzia Paweł M. nie jest przestępcą. Popełnił wykroczenie. I to takie, w którym ustawodawca nie dostrzega wielkiego zagrożenia dla społeczeństwa, skoro nie grozi za nie wysoka sankcja.
Uważam wyrok Sądu Najwyższego – Sądu Dyscyplinarnego za sprawiedliwy. Od sędziego możemy oczekiwać więcej niż od przeciętnego obywatela. Dlatego też kara jest szczególna; o wiele większa.
Przypuszczam, że mniej emocji wzbudziłaby sprawa sędziego, który używa pirackiego oprogramowania komputerowego. Uważamy przecież, że to nic nadzwyczajnego. Media nie szturmują sal sądowych, gdy wchodzi na nie sędzia pirat. A to też złodziej. Tak samo jak ten, który wynosi szyszki z lasu, wycina z niego choinkę lub zbiera drewno na opał.
Zgadzam się z argumentem, że sędzia złodziej nie powinien orzekać w sprawach innych złodziei. Byłby zupełnie niewiarygodny, mówiąc, że skazany zachował się nagannie. Ale z systemowego punktu widzenia co złego byłoby w tym, aby taki sędzia, który ukradł 10 zł, dalej orzekał, tyle że np. w sądzie gospodarczym albo upadłościowym? Jaki jest sens rezygnować z kogoś, za kogo wykształcenie państwo zapłaciło majątek? Czy nie lepiej się stanie, gdy odpłaci za swe winy rzetelną pracą, niżeli miałby pobierać zasiłek z opieki społecznej? Chyba że – w ramach złośliwości – zabronimy byłym sędziom korzystać także z państwowego socjalu.
Dla jasności: są sytuacje, w których sędzia bezwzględnie powinien być złożony z urzędu. Przykładowo gdy orzekający współpracuje ze zorganizowaną grupą przestępczą, nie powinien zasiąść za sędziowskim stołem. Podobnie gdy bierze łapówki. To bowiem wpływa na to, jak orzeka.
Słuszna wydaje mi się reforma prawa o ustroju sądów powszechnych, która wejdzie w życie za kilkanaście dni. Obecnie drugą najbardziej surową karą dla sędziów jest obniżenie im wynagrodzenia o 20 proc. przez dwa lata. W praktyce oznacza to karę w wysokości ok. 50 tys. zł. Od 3 kwietnia 2018 r. w postępowaniu dyscyplinarnym będzie można obniżyć sędziemu wynagrodzenie nawet o 50 proc. na dwa lata. Czyli za swój czyn niejeden zapłaci ok. 150 tys. zł. Nie zgadzam się więc z twierdzeniem, że tylko wizja wylecenia z pracy może skutecznie przeciwdziałać chęci popełniania wykroczeń i przestępstw przez sędziów. Jestem przekonany, że nikt rozsądnie myślący nie ukradłby kawałka plastiku o wartości 10 zł, ryzykując jednocześnie karę w wysokości 150 tys. zł.
Podsumowując: sędzia złodziej, który przyznaje się do czynu i się go wstydzi, powinien dostać solidnie po kieszeni, stracić szansę na jakiekolwiek awanse, być może należy go przenieść do innego wydziału, a nawet – w razie potrzeb kadrowych – do innej miejscowości. Ale moim zdaniem warto mu dać drugą szansę. Natomiast jeśli ktoś lekceważy sprawę i mówi, że „nic złego się nie stało” – pełna zgoda, powinien zostać wyrzucony. Bo to znaczy, że sytuacja, w której się znalazł, niczego go nie nauczyła.
Minister Zbigniew Ziobro – na kanwie przykładów sędziego Pawła M., który ukradł część wiertarki, i sędziego Mirosława Topyły, który bezrefleksyjnie zwinął nieswoje 50 zł na stacji benzynowej – zapowiedział ukrócenie patologii występującej wśród sędziów. Użył przy tym daleko idącego uogólnienia. Bo gdybyśmy zajrzeli w statystyki, okazuje się, że sędziowie są jednymi z najporządniejszych obywateli (zaledwie jeden na 400 ma coś na sumieniu; przynajmniej w zakresie czynów ujawnionych). Ponad dwukrotnie większy problem mamy z politykami. A jakoś deklaracji, by każdego, który popełnił wykroczenie, wyrzucać z pracy – nie słyszę. Większymi złoczyńcami okazują się też nauczyciele, lekarze czy policjanci. Sędziowie po prostu przez lata wygadywali głupoty, że nie są od komunikowania się z obywatelami, lecz od wydawania wyroków. Które często są niezrozumiałe nawet dla prawników, a niekiedy kuriozalne (przykład? Sąd Najwyższy stwierdził w kwietniu 2017 r., że nie ma podstaw do domagania się przez bliskich ofiary wypadku, która znajduje się w stanie wegetatywnym, zadośćuczynienia od ubezpieczyciela; bo „stan zadowolenia z życia rodzinnego nie jest prawnie gwarantowany”). Mówili o sobie per „nadzwyczajna kasta” – za co pani sędzi, która wygłosiła te słowa, powinni podziękować wszyscy koledzy po fachu. Choć w sumie powiedziała ona to, co wielu sędziów myślało: że cechuje ich pewna wyższość, w tym w dużej mierze wyższość moralna. Wreszcie, w ostatnich kilkunastu miesiącach wielu sędziów zaangażowało się w działalność polityczną (bo jak inaczej nazwać stanie na jednej – nomen omen – platformie z politykami opozycji?). Przeciętny obywatel może myśleć, że robi tak większość sędziów, choć to nieprawda.
/>
Tak czy inaczej, w najbliższym czasie przedstawiony będzie projekt Ministerstwa Sprawiedliwości, który, jak stwierdził minister, „niejako z automatu” będzie prowadził do złożenia z urzędu sędziów, którzy kradną. Po prostu w ustawie zostanie wpisane, że sąd dyscyplinarny w razie popełnienia określonego czynu przez sędziego będzie musiał go wyrzucić z zawodu, a nie np. obciążyć karą finansową lub przenieść na prowincję.
Tyle że to doskonale brzmiące w mediach hasło nie rozwiąże żadnego problemu. Można to dobitnie pokazać na przykładzie sędziego Mirosława Topyły. Zdaniem sądu sędzia Topyła jest przecież niewinny. Jego więc reforma autorstwa ministra Ziobry by nie objęła. Śmiało zatem, nawet po wprowadzeniu zmian, polityk będzie mógł wychodzić co najmniej raz w miesiącu i utyskiwać na kastę sędziowską. Przy wiwacie tłumu. Bo tam, gdzie leje się krew, tam tumult. A ta fioletowego koloru wzbudza największe emocje.
Sędzia, który ukradł część wiertarki, zapłaci za swój czyn 50 tys. zł. Każdy inny obywatel za ten sam czyn zapłaciłby 100 zł mandatu. Bo – wbrew twierdzeniom niektórych mediów i polityków – sędzia Paweł M. nie jest przestępcą. Popełnił wykroczenie. I to takie, w którym ustawodawca nie dostrzega wielkiego zagrożenia dla społeczeństwa, skoro nie grozi za nie wysoka sankcja