Nigdzie na świecie, próbując rozwiązać problem start-upów o charakterze innowacyjnym, nie tworzono nowych form prawnych. U nas próbuje się wprowadzić nowy typ spółki rozsadzający system prawa
ikona lupy />
Prof. zw. dr hab. Andrzej Kidyba, kierownik Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego na UMCS w Lublinie / Dziennik Gazeta Prawna
O tym, że felieton ten może powstać, informowałem już dosyć dawno, bo w grudniu 2016 r. (DGP nr 249/2016). „Pierwsze uderzenie w PSA”, czyli w prostą spółkę akcyjną (PSA), miało być pewnym sygnałem, że źle się dzieje w obszarze tworzenia prawa prywatnego.
Zapowiedź odniesienia się do projektu ustawy o prostej spółce akcyjnej wiązała się z nadzieją, że z powodu bardzo złej jakości tych propozycji prace nad nią zostaną zaniechane. A tu wręcz przeciwnie. Nie mam więc wyjścia i odwołując się do Marka Hłaski, chciałbym, aby PSA tym razem zabito już drugi raz.
Problematyce PSA poświęcona została konferencja naukowa zorganizowana na UW 23 lutego 2018 r. przez Katedry Prawa Handlowego UW i SGH. Miała ona odpowiedzieć na wiele pytań, które zrodziły się na tle dyskryminowanego przeze mnie projektu. Skoro konferencja – to wymiana myśli, dyskusje, spory. I stała się rzecz bez precedensu. Przypominam, że konferencja miała charakter naukowy, a projekt ma charakter bądź co bądź publiczny, gdyż firmuje go (niestety) ministerstwo (dziś chyba przedsiębiorczości i technologii, wcześniej Ministerstwo Rozwoju i Finansów).
Na konferencję nie przybył, mimo zapowiedzi, nikt z autorów projektu, odpowiadając, że nie chcą tam być, bo projekt może być krytykowany. Nie wymieniam ich nazwisk z grzeczności, choć znajdziecie je Państwo na stronach Ministerstwa Rozwoju lub obecnie Ministerstwa Przedsiębiorczości i Technologii.
Konferencja bez precedensu
Szanowni Państwo, to jest po prostu upadek nauki i zwyczajny wstyd z tym związany. Nie zdarzyło mi się, a sądzę i wielu innym, uczestniczyć w wydarzeniu naukowym, gdzie ktoś, bojąc się krytyki, a może nie mając argumentów czy nie umiejąc dyskutować, po prostu rejteruje. Wielokrotnie toczyliśmy naukowe spory, nie zgadzaliśmy się ze sobą, aż wióry leciały. Ale była to dyskusja, która do czegoś prowadziła. Wspomniana konferencja okazała się więc historyczna. A przecież w referatach, głosach w dyskusji nie było zacietrzewienia, lecz bardzo ciekawe poglądy i wnioski.
Nie będę wchodził w szczegółową analizę zwyczajnych błędów niezbyt dobrze świadczących o projekcie, ale odniosę się do kwestii o charakterze bardziej ogólnym.
Na samym wstępie należy zwrócić uwagę na to, że zupełnie nie znamy przyczyn prac nad PSA, a jak podkreślono na konferencji, przywołując Arystotelesa, „prawdziwa wiedza to znajomość przyczyn”. Próbuje się wprowadzić nowy typ spółki rozsadzający system prawa spółek bez jakichkolwiek dowodów na potrzebę jej tworzenia. Analiza innych systemów prawnych wskazuje również, że nigdzie na świecie, próbując rozwiązać problem tzw. start-upów o charakterze innowacyjnym, nie tworzono nowych form prawnych. Ani w Izraelu, ani w USA czy Japonii uchodzących za kraje o największej innowacyjności. Zastosowano zupełnie inne metody. Chyba że chodzi o to, abyśmy znowu byli jedynymi na świecie. Polska Winkelriedem narodów. Tylko jak można tworzyć spółkę dla start-upów, gdy normatywnie nie zostało to pojęcie określone i nie wiemy, co ono naprawdę znaczy? Projekt, a właściwie jego uzasadnienie, nie wskazuje, jakie ryzyka dla obrotu gospodarczego wynikają z proponowanej koncepcji. Jak będzie o tym za chwilę mowa, nie uwzględniono zupełnie dorobku ekonomicznej analizy prawa. Stwierdzono za to, że: „dzięki projektowi w ciągu 5 lat może zostać wygenerowanych ponad 2,2 mld zł wartości dodanej, utworzonych zostanie 50,3 tys. miejsc pracy, co przełoży się na przychody gospodarstw domowych na poziomie 757 mln zł”. Na podnoszone wątpliwości co do wartości tych szacunków jest odpowiedź: najpierw uchwalimy, a potem zobaczymy, czy mieliśmy rację. Czyli stała się kolejna rzecz bez precedensu: nadzieja jest uzasadnieniem projektu ustawy. Projektodawcy wskazują na trzy główne bariery dla rozwoju start-upów: wartość jednego udziału w spółce z o.o. – 50 zł, czyli problem ich wartości nominalnej; to że w spółce z o.o. nie można tworzyć udziałów niemych; że przy sprzedaży udziałów wymagany jest podpis notarialnie poświadczony. Te trzy bariery są uzasadnieniem dla „wyprodukowania” 121 artykułów, co daje w sumie około 200 przepisów.
W konsekwencji, jak zwrócono uwagę, choćby przez liczbę przepisów zbliżonych do regulacji np. spółki z o.o. czy dotyczących spółek osobowych razem wziętych, proponuje się tworzenie TSA, czyli trudnej spółki akcyjnej. Zamiast reformować spółkę z o.o. i niepubliczną spółkę akcyjną, projektodawcy rozbijają system prawa spółek. A odnosząc się do trzech wspomnianych barier, można je usunąć w trzy minuty w trzech przepisach. Zamiast łatwiej, taniej i liberalniej, na co zwrócono uwagę, będzie trudniej, drożej i surowiej. W projekcie kompletnie zapomniano o interesach podmiotów związanych ze spółkami, a więc kontrahentów i pracowników, koncentrując się jedynie na interesie wspólników. A to zbyt mało i nieodpowiedzialnie. PSA to potencjalna maszyna do generowania długów bez odpowiedzialności. Pominięcie przepisu na wzór art. 299 k.s.h. to oczywista korzyść dla wspólników, tylko wierzyciele zostaną w polu.
Jeżeli chcemy Amber Gold do potęgi, to właśnie propozycja PSA nam ją przygotowuje w ciepłym uścisku ministerstwa.
Brak ochrony wierzycieli, bo proponowane testy wypłacalności są jedynie teoretyczne, będzie powodował ograniczenia w finansowaniu start-upów. A gdy PSA nie będzie miała majątku, czemu może służyć m.in. prosta likwidacja? Nie będzie czego i od kogo egzekwować. Cała sytuacja może sprowadzać się do efektów oglądanych w filmie „Wilk z Wall Street”.
Projektodawcy chcą wprowadzić do prawa spółek zasadę, że dozwolone jest wszystko, co nie jest zakazane, co wydaje się absurdem. Proponując PSA, a więc de facto nowy typ spółki kapitałowej, mniej chodzi im o start-upy, którymi tak mocno się podpierają, a bardziej o interes grup kapitałowych.
Na wspomnianej konferencji dyskusja (no jednak chyba nie dyskusja, bo do niej potrzeba dwóch stron, były to raczej wystąpienia) oddano również głos przedstawicielom nauk ekonomicznych czy ekonomicznej analizy prawa. Z zaprezentowanych badań opartych na raporcie Deloitte „Diagnoza ekosystemu startupów w Polsce 2016” wynika, że wśród zidentyfikowanych problemów najmniej jest ich w odniesieniu do regulacji prawnych – w porównaniu do tych z finansowaniem, podatkami, kapitałem udziałowym, kapitałem społecznym, otoczeniem instytucjonalnym. Regulacje prawne zostały ocenione najwyżej, a problemy to przede wszystkim kapitał społeczny i finansowanie.
Po co zmieniać dobre prawo
Oznacza to, że dla start-upów jest wystarczająca liczba form prawnych. Konieczne są zmiany w otoczeniu pozaprawnym. I temu można poświęcić odrębną ustawę czy ustawy, tak jak to uczyniono w innych krajach.
Zdecydowanie łatwiej jest działać na podstawie istniejących niż nowych form prawnych. Zamiar uznania pracy czy usług za wkład w spółce (jakkolwiek by powiedzieć, kapitałowej) to zgoda na to, że spółka może nie mieć majątku. Pomijam już problem ich wyceny, z którym przecież trzeba się zmierzyć już w spółkach osobowych. Ale tam mamy nieograniczoną odpowiedzialność wspólników lub przynajmniej części z nich. Dlatego jeżeli już praca czy usługi miałyby być wkładem, to powiązane to winno być z odpowiedzialnością osobistą.
W projekcie PSA zakłada się nieograniczoną możliwość uprzywilejowania wspólników. A więc możemy sobie wyobrazić, że 5 proc. spośród nich decyduje o wszystkim. Do tego przyjęta niejawność kapitału zapasowego czy wspomniane ponad 100 innych błędów, na które wskazało w piśmie do Ministra Sprawiedliwości Forum Katedr Prawa Handlowego. Jaki z tego wniosek? Takiego knota prawnego – a tych przecież ostatnio nie brakuje, oj, nie brakuje – świat jeszcze nie widział. Niektórzy wręcz uważają, że ten twór jest jak świnka morska, a spółka ani prosta, ani akcyjna.
Nie bez kozery jest też pytanie, dlaczego w taki sposób są marnowane publiczne pieniądze, bo przecież nawet gdyby projekt był przygotowywany pro bono, to iluś urzędników poświęca mu czas. A może chodzi o największą kompromitację w dziejach prawa handlowego? Po prostu należy ten projekt wyrzucić do kosza.