Opisana przez nas historia zwrotu nieruchomości przy ul. Łochowskiej 38 w ostatnich dniach trafiła na niemal wszystkie internetowe portale informacyjne w Polsce. Wspomniano o niej w większości telewizji i radiostacji.
Niestety, mało kto zrozumiał, że to nie była wcale opowieść o jednej działce, jednej kamienicy, jednej decyzji. To opis systemu, po prostu zilustrowany konkretnym przykładem, by już nikt nie powiedział, że to miejska legenda. Systemu na wskroś przesiąkniętego patologią. Dziś Łochowska, jutro Białostocka, pojutrze Hoża.
I oczywiście możemy za to obwiniać urzędników. W ostatnich dniach wiadra lodowatych pomyj, które wylano na Marcina Bajkę, byłego dyrektora Biura Gospodarki Nieruchomościami, przypominały zapomniany już Ice Bucket Challenge. Ale Bajkę wezmę w obronę trochę z przekory, a trochę dlatego, że miałem okazję odbyć z nim dłuższą rozmowę i poznać jego argumenty. Z dokumentów, które udało nam się zdobyć, wynika, że urzędnicy w BGN szukali sposobu na niezwracanie nieruchomości na kuratorów. Stąd choćby prośba o ekspertyzę prawną, którą zlecono radcy prawnemu w ratuszu. Kto mógł przypuszczać, że okaże się ona tak idiotyczna? Sam Bajko napisał też projekt małej ustawy reprywatyzacyjnej, którą ostatecznie, po wielu latach niesłuchania urzędnika, uchwalono. I która problem kuratorów rozwiązuje. Wreszcie ten sam Bajko udzielił „Gazecie Wyborczej” na długo przed wybuchem afery reprywatyzacyjnej wywiadu, w którym mówił o patologiach reprywatyzacji. Wszyscy o nim dyskutowali, ale nikt decyzyjny nic nie zrobił.
Czy Marcin Bajko mógł zrobić więcej? Zapewne tak. Ale obwinianie go teraz za całe zło to droga na skróty, szukanie kozła ofiarnego. Winnych jest znacznie więcej. Przykłady? Proszę bardzo. Hanna Gronkiewicz-Waltz – bez wątpienia nie sprostała zadaniu nadzorowania spraw dekretowych. Aleksander Kwaśniewski – zaprzepaścił szansę na wejście w życie ustawy reprywatyzacyjnej, którą udało się Sejmowi uchwalić. Ministrowie finansów wszystkich rządów po 1989 r. – przekonywali, że Polski nie stać na ustawę reprywatyzacyjną. Z perspektywy czasu widzimy, że nie stać nas było na brak takowej. Rzecz w tym, że nie widzieliśmy, kiedy pieniądze wypływają bokiem.
Winnych bez trudu możemy też odszukać w ławach rządowych i sejmowych, z których teraz najgłośniej słychać krzyki, że reprywatyzacja była dzika i złodziejska. Przecież w latach 2005–2007 państwem rządziło Prawo i Sprawiedliwość. Teraz też rządzi i ma pełnię władzy. A od roku słyszymy, że „trwają prace nad ustawą reprywatyzacyjną”. Naprawdę te wszystkie ustawy uchwalane w pośpiechu w ciągu kilkunastu dni są ważniejsze niż przecięcie pętli, która nadal się wokół nas zaciska?
Świetnie się stało, że powstała komisja weryfikacyjna ds. reprywatyzacji. Byłem z początku jej przeciwnikiem, ale zmieniłem zdanie. Widzę radość lokatorów oraz dostrzegam zdenerwowanie tych, którzy przez lata śmiali się ludziom w twarze. Fakt przywracania elementarnej sprawiedliwości zasługuje na uznanie. Byłem też przeciwny temu, by organem kierował Patryk Jaki, rasowy polityk. Ale teraz, choć często się nie zgadzam z jego poszczególnymi decyzjami, uważam, że jest bardzo dobrym przewodniczącym. Słucha ludzi, a nie jedynie chce, by to oni słuchali jego.
Ale jeśli ktoś wierzy, że komisja kierowana przez ministra Jakiego rozwiąże problem reprywatyzacji, to jest naiwny. Istnieje szansa, że uda się naprawić sytuację nieruchomości przy Łochowskiej, Marszałkowskiej czy Chmielnej. Ale jeśli ustawodawca w końcu zdecydowanie nie zareaguje, gdy tylko sprawa przycichnie – dajmy na to za pięć lat – znajdą się kolejni kombinatorzy. I kolejni urzędnicy, którzy będą bądź celowo przymykali oko na przekręty, bądź okażą się nieudolni. A wtedy co – powołamy kolejną komisję?