Julia Przyłębska po objęciu sterów w Trybunale Konstytucyjnym długo unikała mediów. Podczas osławionej konferencji prasowej w marcu tego roku, chwilę po wydaniu przez TK wyroku w sprawie budzącej emocje ustawy o zgromadzeniach (uznano, że akt jest zgodny z konstytucją) stało się jasne, skąd ta wyraźna rezerwa.
Pani prezes po prostu fatalnie wypada w kontaktach z dziennikarzami. Dziwne miny, karcenie reporterów, unikanie odpowiedzi na rzeczowe pytania – cała gama zachowań, których gospodarz konferencji prasowej, a więc z założenia osoba mająca coś ważnego do przekazania, powinien unikać jak ognia.
Okazuje się jednak, że przez ostatnie miesiące pani prezes nie próżnowała. I nauczyła się trudnej sztuki dokonywania medialnych wrzutek po to, by przykryć niewygodne informacje. W zeszłym tygodniu DGP ujawnił, że jedna z asystentek Julii Przyłębskiej łączy pracę w TK z funkcją asystenta sędziego w sądzie powszechnym. A inna do niedawna była równocześnie członkiem zespołu kancelarii radcowskiej. Możliwym konfliktem interesu w obydwu przypadkach zalatywało na kilometr.
Oczywiście nie dla prezes Przyłębskiej, która udzielając telewizyjnego wywiadu, machnęła ręką na to „szaleństwo ataków” na jej osobę.
Przypominając sobie jednocześnie, że za poprzedniego kierownictwa TK to dopiero się działo. Bo miały miejsce tak skandaliczne historie jak zamawianie na zewnątrz projektów orzeczeń.
Chwyciło. To nic, że owe rewelacje przewaliły się przez media już dawno temu, bo wyszarpaną od TK po dwuletniej batalii listę zawartych przez trybunał od początku 2015 r. umów cywilnoprawnych w kwietniu 2016 r. opublikowała Sieć Obywatelska Watchdog Polska. To wówczas okazało się, że sędziowie przy pisaniu projektów orzeczeń, zarządzeń czy postanowień, korzystali z pomocy zewnętrznych ekspertów. Ślady burzliwej dyskusji przeciwników i zwolenników takiej praktyki do dziś można znaleźć w internecie. Podobnie jak upublicznione przez jawnościowych działaczy kopie samych umów, do których teraz niektóre media z mozołem „docierają”.
Najbardziej znamienne w całej historii jest jednak to, że zasady działania TK pod rządami poprzedniego i obecnego kierownictwa chyba specjalnie się nie zmieniły. Bo w sieci można znaleźć także skan umowy o dzieło podpisanej z pewną ekspertką w marcu tego roku przez sędziego Mariusza Muszyńskiego, a więc prawą rękę prezes Przyłębskiej. Przedmiot umowy? „45 projektów opinii, zarządzeń i postanowień w sprawach skarg konstytucyjnych i wniosków wpływających do Trybunału Konstytucyjnego”.
Najwyraźniej dziennikarze, którzy z taką troską pochylili się nad wskazanym przez Julię Przyłębską problemem, tu go nie dostrzegli.
Pani prezes, mistrzostwo świata w narzucaniu narracji!