- Kierunkowo uważam, że minister Streżyńska ma rację, podchodząc do negocjacji z globalnymi platformami z pozycji narodowego regulatora - mówi w wywiadzie dla DGP Katarzyna Szymielewicz prezeska Fundacji Panoptykon.
Szymielewicz Katarzyna, Fundacja Panoptykon, fot. Wojtek Górski / DGP / Wojtek Gorski



Do internetu wyciekły wstępne propozycje nowelizacji ustawy o świadczeniu usług drogą elektroniczną. Czy pani zdaniem rzeczywiście niosą zagrożenie nałożenia politycznej czapki na rynek tychże usług?
Po wycieku do mediów roboczej wersji, nad którą pracuje Ministerstwo Cyfryzacji, pojawiły się rzeczywiście bardzo mocne zarzuty, jakoby rząd chciał kontrolować internet, ograniczyć gazetom możliwość moderowania komentarzy na ich forach, a nawet narzucać im linię programową poprzez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji. Ja takich intencji w tym projekcie jednak nie dostrzegam. Czytając go, odniosłam przeciwne wrażenie: że Ministerstwo Cyfryzacji w sporach na linii platformy internetowe – użytkownicy jasno opowiada się po naszej stronie i próbuje stworzyć mechanizmy chroniące naszą wolność wypowiedzi i prawo dostępu do informacji. Jednocześnie, jak podkreśliła minister Anna Streżyńska na piątkowym spotkaniu informacyjnym, inicjatywa zostaje po stronie samych użytkowników. Dopóki nie zwrócimy się do państwa – a konkretnie do wymiaru sprawiedliwości – po pomoc, żaden organ w nasze cyfrowe sprawy nie będzie ingerować. Takie miękkie i zorientowane na obywatela podejście regulacyjne mi się podoba. Zarazem warto pamiętać, że to trudna materia do uregulowania, trzeba się w niej poruszać bardzo ostrożnie.
Minister Streżyńska nie kryje, że chce ograniczyć wpływy globalnych graczy, choćby poprzez podporządkowanie tych działających nad Wisłą polskiemu porządkowi prawnemu. Czy to w ogóle możliwe?
Dlaczego miałoby się nie udać? Myślę wręcz, że to kierunek, którego same firmy świadczące usługi drogą elektroniczną spodziewają się od dawna. Internet jest globalny, ale to, co się w nim dzieje, zwykle ma lokalny kontekst i realny wpływ na życie ludzi, którzy mieszkają w danym państwie. Musimy znaleźć trzecią drogę, gdzieś między kapitulacją i zupełnym wycofaniem się państw z tego obszaru, a patchworkiem sztywnych, lokalnych regulacji, w których nawet największym firmom trudno się będzie odnaleźć. Kierunkowo uważam, że minister Streżyńska ma rację, podchodząc do negocjacji z globalnymi platformami z pozycji narodowego regulatora. Choć najlepiej byłoby, gdyby kompleksowa regulacja – definiująca, od którego momentu mamy do czynienia ze społeczną infrastrukturą komunikacyjną w sieci i nakładająca szczególne obowiązki na tego typu pośredników – powstała na poziomie europejskim. Taka jurysdykcja ma większe szanse w starciu z globalnymi graczami i praktyczny sens.
Resort cyfryzacji zastanawia się też, jak walczyć z kłamstwem w sieci. Czy model oparty na zgłoszeniach przesyłanych przez internautów jest odpowiedni? Czy nie grozi to sieciowymi walkami, w których nie prawda będzie kluczowa, lecz poglądy polityczne?
Uważam, że tylko model oparty na społecznej, oddolnej aktywności ma sens. W żadnym razie nie powinniśmy oddawać oceny tego, co jest prawdą, a co nie, w ręce komercyjnych firm czy, idąc w drugą skrajność, w ręce państwowych organów. Od początku debaty o tzw. fake newsach proponowałam flagowanie (ale nie usuwanie!) spornych treści jako najrozsądniejszą odpowiedź. Inna sprawa, kto i w jaki sposób powinien to robić: czy oznaczyć treść jako nieprawdziwą może każdy użytkownik jednym kliknięciem, czy może to zrobić tylko wyspecjalizowana społeczna organizacja weryfikująca fakty? Oba rozwiązania mają swoje wady i zalety. Z treści roboczego projektu wynika, że ministerstwo zamierza pozostawić szczegóły tego rozwiązania do wypracowania samym platformom internetowym. Większość z nich, w tym Facebook, już wprowadziła własne systemy flagowania, więc rewolucji tu się nie spodziewam. A polityczną walkę w sieci mamy tak czy siak. Niestety żadna regulacja nie naprawi użytkowników, dla których – sądząc po tym, co się dzieje w sieci – ich własne opinie i emocje są o wiele ważniejsze niż fakty. Sami skazujemy się na dezinformację.