Lublin to miejsce szczególne, bo od wieków przyciągające najwybitniejszych polskich prawników.
/>
Kilka dni temu (15 sierpnia) Lublinowi stuknęło 700 lat. Tyle czasu minęło od lokacji miasta przez Władysława Łokietka. Dlatego ten felieton dedykuję Lublinowi, mojemu miastu z wyboru.
To miejsce wyjątkowe, magiczne, którego każdy zakątek ma swój smak. Tu krzyżowały się drogi ze Lwowa na wschodzie do Warszawy na zachodzie, z Wilna na północy do Krakowa na południu. Taki Lublin pozostał: wielokulturowy, otwarty na obcość, gdzie studiuje najwięcej w Polsce osób z Ukrainy, a jest na drugim miejscu, jeśli chodzi o cudzoziemców w ogóle. To miasto na tyle ważne, że nikt nie powinien go omijać.
Grono osób, które w Lublinie się urodziły, mieszkały lub umarły, jest tak niesamowite, że zapiera dech. A gdyby patrzeć tylko na Stare Miasto, to na metr kwadratowy przypada chyba najwięcej polskich znakomitości. Byli wśród nich poeci, pisarze, muzycy, malarze, ale magia Lublina odcisnęła swoje piętno również na prawnikach lub osobach prawem się zajmujących.
Przykładowo Mikołaj Rej bronił przed sądami lubelskimi różnowierców (od jego nazwiska pochodzi nazwa miasta Rejowiec). Jan Kochanowski, który od momentu powołania Trybunału Koronnego, tak ważnego dla historii Polski, regularnie bywał na posiedzeniach tego sądu. Przebywając często na Lubelszczyźnie, mieszkał w lubelskiej dziś Dąbrowicy, zmarł w Lublinie 22 sierpnia 1584 r. przed budynkiem trybunału, gdy wychodził z rozprawy.
Ignacy Krasicki był prezydentem Trybunału Koronnego w XVIII w., a Kajetan Koźmian – też prawnik, krytyk twórczości Mickiewicza, mieszkał nieopodal miasta.
Samo ustanowienie Trybunału Koronnego, w którym sądzono ponad 200 lat między 1578 a 1793 r., od Wisły po Dniepr, było wydarzeniem niemal równie wyjątkowym jak zawarcie Unii Lubelskiej (1569 r.). To trybunał przyciągnął najwybitniejszych prawników. Potem było nie gorzej.
Współcześnie to siedziba wielu sądów, a także wydziałów prawa Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej, ale również sąsiadującego Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Chciałbym, pisząc o moim mieście na 700-lecie, przypomnieć wspaniałych polskich cywilistów związanych z moim macierzystym wydziałem na UMCS. Prawników tak wielkich, że samo myślenie o kroczeniu ich śladami jest obrazoburcze. Aleksander Wolter, Stefan Buczkowski, Aleksander Kunicki, Jerzy Ignatowicz. Oni tak jak i ja nie urodzili się w Lublinie, ale to było ich miasto.
Aleksander Wolter, któż o nim nie słyszał. To historia współczesnej polskiej cywilistyki. Brat innego profesora (prawa karnego), Władysława. To m.in. on wspólnie z prof. Janem Wasilkowskim był głównym referentem projektu kodeksu cywilnego obowiązującego do dziś, oraz kodeksu rodzinnego i opiekuńczego. Jego związek z Lublinem to początek wydziału prawa na UMCS. W 1949 r., gdy powstał wydział, Aleksander Wolter został kontraktowym profesorem nadzwyczajnym. To prof. Wolter był organizatorem mojego macierzystego wydziału prawa, a w latach 1950–1953 był jego pierwszym dziekanem. Potem w latach 1953–1954 był prorektorem UMCS. Aż do swojej śmierci w 1967 r. kierował też – od chwili jej utworzenia – Katedrą Prawa Cywilnego. Koncentrował się w swoich badaniach na części ogólnej prawa cywilnego i na prawie rodzinnym i opiekuńczym. Pozostawił po sobie ważne dzieło w postaci książki „Prawo cywilne – część ogólna”, wydanej po raz pierwszy równo 60 lat temu, która do dziś jest podstawowym podręcznikiem z części ogólnej prawa cywilnego w Polsce (oczywiście z konieczności aktualizowanym). Czy może być większe marzenie autora niż kształtowanie, również po śmierci, myślenia o prawie u innych prawników według modelu, który się proponuje? Ja niewątpliwie myślę Wolterem i w tym sensie czuję się jego uczniem, choć nigdy go nie spotkałem, a gdy umarł, miałem 10 lat.
Kolejną wybitną postacią, o której chciałbym wspomnieć, jest prof. Stefan Buczkowski, posiadający znamienitego brata Leonarda, reżysera m.in. „Zakazanych piosenek” czy „Przygody na Mariensztacie”. Jestem dumny, że mam to wielkie szczęście aby być jego następcą na stanowisku kierownika Katedry Prawa Gospodarczego i Handlowego (choć nazwy się zmieniały) UMCS. Czytając to, co napisał prof. Stefan Buczkowski, zawsze mam wrażenie, że taka powinna być twórczość osoby zajmującej się prawem handlowym. Nie może być zamknięta tylko w okowach samego prawa, ale powinna pokazywać jego związek z gospodarką, z ekonomią. Tak właśnie postrzegał obrót gospodarczy prof. Buczkowski.
Zajmował się bankowością (pracując w tej sferze i redagując prace naukowe z tego zakresu), był asystentem – wolontariuszem prof. Jana Namitkiewicza na UW. Czytam kolejny raz jego prace, nie waham się użyć tego słowa – wybitne, prorocze, neutralne politycznie, a nie służalcze, jak w tamtej epoce, i ciągle odkrywam je na nowo. Każdy prawnik powinien poznać opracowanie – choć jest ono trudno dostępne – „Ograniczona odpowiedzialność przedsiębiorcy. Studium prawno-handlowe” (Warszawa 1938 r.). Dzisiaj wszyscy widzący w osobie fizycznej prowadzącej działalność gospodarczą podmiot, który musi ponosić odpowiedzialność całym swoim majątkiem, zrozumieją, że może być inaczej. Sam próbowałem ostatnio przeforsować koncepcję prof. Buczkowskiego do naszego ustawodawstwa. Niestety, nie udało się. Może trzeba więcej wydań tego opracowania dla rozszerzenia horyzontów niektórych osób. Inne ważne opracowanie, już powojenne, to monografia „Przedsiębiorstwo państwowe”, w której zajmował się jego statusem prawnym w kontekście prawa cywilnego. Mnie przyszło „kontynuować” badania, gdy w takim samym kontekście zająłem się dyrektorem przedsiębiorstwa państwowego.
Nie mogę nie wspomnieć o podręczniku prof. Buczkowskiego, napisanym razem z Zygmuntem K. Nowakowskim z UAM w Poznaniu, „Prawo obrotu uspołecznionego”. Zawsze fascynowało mnie, jak w apogeum systemu socjalistycznego można było napisać taką książkę: bez ideologii, bez lizusostwa wobec władzy, ot, po prostu odtworzyć to, co przecież było prawem. Ileż to prac widziałem w tamtym okresie, które zaczynały się od „Na VIII Plenum K.C. PZPR”, albo czegoś podobnego. Profesor Witold Czachórski powiedział o nim, że był człowiekiem odważnym, głoszącym konsekwentnie swoje poglądy naukowe, choć nie przystawały one do poglądów w owym czasie dominujących, aprobowanych przez władze polityczne. Jego postulaty zmian opierały się na klasycznych kategoriach cywilistycznych i ekonomicznych. Stefan Buczkowski, „w przeciwieństwie do koncepcji prawa gospodarczego, w ośrodku lubelskim stworzył koncepcję prawa jako odbicie przepisów kodeksu cywilnego do jednostek gospodarki uspołecznionej”. Dzięki temu m.in. w okresie minionym za podstawę funkcjonowania obrotu uspołecznionego nie mieliśmy kodeksu gospodarczego, jak w innych krajach socjalistycznych, ale kodeks cywilny. Jak to pięknie ujął prof. Buczkowski, „prawo obrotu uspołecznionego tak ma się do prawa cywilnego, jak wyjątek do reguły. Znajomość wyjątku bez reguły jest niczym. Prawo obrotu uspołecznionego jest częścią prawa cywilnego i prawa gospodarczego jako odrębnej gałęzi socjalistycznego prawa”.
Tak jak zostałem „ukąszony” mądrością „Części ogólnej prawa cywilnego” prof. Woltera, to w przypadku prawa obrotu uspołecznionego ukąszenie było głębsze, bo przeszło 35 lat zajmuję się tą problematyką. A to nie ostatnie ukłucie profesorów – cywilistów związanych z Lublinem.
Z moim miastem prof. Buczkowski związał się od 1959 r., gdy został powołany na kierownika Katedry Prawa Cywilnego Obrotu Gospodarczego, której utworzenia był inicjatorem. Była to pierwsza w kraju katedra, która stawiała na wyodrębnienie dydaktyczne i naukowe dyscypliny prawo obrotu uspołecznionego, opierającej się na regule, że prawo cywilne powinno mieć zastosowanie również w działalności jednostek gospodarki uspołecznionej. Ponadczasowość myślenia Stefana Buczkowskiego potwierdzała się w badaniu, a również wykładaniu takich problemów, nieodgrywających zupełnie wówczas jakiejkolwiek roli, jak prawo wekslowe, czekowe, prokura, firma, znaki towarowe itp.
Jakimże trzeba być wizjonerem, aby wierzyć, że to wszystko nie jest czczą robotą, i że jeszcze wróci do naszego prawa. I wróciło. Postulaty profesora dotyczące zarządzania gospodarką narodową, pokazywanie kontekstu ekonomicznego przy analizie prawnej niewątpliwie wsiąkło w mózgi jego współpracowników i słuchaczy. I może choć w części pozwoliło szybciej dostosować się do nowego systemu politycznego i tego, co stało się po roku 1980 m.in. z przedsiębiorstwem państwowym. Profesor tego nie doczekał. Zmarł w 1974 r., do końca życia kierując katedrą – co próbuję w sposób niedoskonały kontynuować.
Kolejnych dwóch profesorów związanych z Lublinem poznałem osobiście. Aleksander Kunicki, początkowo przed wojną związany z KUL, gdzie ukończył studia, był asystentem w Katedrze Prawa Cywilnego, którą kierował prof. Roman Longchamps de Berier (ostatni rektor UJK we Lwowie, dojeżdżający do Lublina ze Lwowa, w którym zginął razem z innymi profesorami).
W czasie okupacji prof. Kunicki mieszkał w Lublinie, prowadząc też działalność zawodową. Po okresie „kulowskim” miał miejsce epizod toruński, choć to może niezbyt fortunne słowo – w latach 1965–1967 profesor był dziekanem Wydziału Prawa na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Jednak prof. Kunicki najmocniej związany był z Uniwersytetem Marii Curie-Skłodowskiej. Związek z cywilistyką UMCS zaczyna się w 1967 r., gdy objął kierownictwo Katedry Prawa Cywilnego, a po zmianach organizacyjnych również Zakładu Prawa Cywilnego i Postępowania Cywilnego. Na tym stanowisku pracował nieprzerwanie do 30 września 1978 r., tj. do przejścia na emeryturę. W UMCS prof. Kunicki zasiadał w Senacie. W jego dorobku znajdują się wybitne prace, jak np. doktorat „Umowne prawo odstąpienia”, habilitacja „Umowa o świadczenia na rzecz osoby trzeciej” oraz nie mniej ważne i dziś uznane za klasykę „Zasiedzenie w prawie polskim” czy „Domniemanie w prawie rzeczowym”. Profesora spotkałem, gdy był już na emeryturze, ale odwiedzał wydział. Elegancki, przystojny, dystyngowany. Taki klasyczny, przedwojenny inteligent, któremu przyszło żyć w PRL. No a kilkanaście lat później egzaminowałem wnuka pana profesora.
„No i ten czwarty. Praktyk”, jak o nim usłyszałem. Takie określenie zupełnie nieoddające wielkości prof. Jerzego Ignatowicza. Praktyk, bo był wybitnym sędzią Sądu Najwyższego i do nauki przyszedł z praktyki. Czwarty, bo urodził się najpóźniej z czwórki wspomnianych przeze mnie profesorów. Jego „ukąszenie” było chyba najszersze, bo mogłem z nim dyskutować, choć może lepiej powiedzieć, słuchać – w końcu do dyskusji trzeba dwojga.
Był niesłychanie życzliwy dla młodszych pracowników. Przy tym był wybitnym sędzią i profesorem. Tak jak w moim mózgu zasiedliły się myśli z części ogólnej Aleksandra Woltera, tak podręczniki Jerzego Ignatowicza „Prawo rzeczowe” i „Prawo rodzinne” tworzyły mój świat w tych dziedzinach prawa. Napisane zwięźle, precyzyjne, były najlepszą pomocą dla studenta. Ale i dziś do nich sięgam. Wspomniałem o tym, że najpierw prof. Ignatowicza pochłonęła praca sędziego. Ale kariera uniwersytecka tego wybitnego prawnika wiąże się z Wydziałem Prawa UMCS w Lublinie, gdzie obronił w 1961 r. pracę doktorską „Dochodzenie praw stanu cywilnego”, habilitował się na podstawie monografii „Ocena posiadania” ledwie trzy lata po uzyskaniu stopnia doktora w 1964 r., a sama habilitacja wydana została rok wcześniej! W 1994 r. UMCS obdarzył go godnością doktora honoris causa.
Jego prace były znakomite, pisane bardzo precyzyjnie, bez zbędnych słów. Tak powinno się pisać teksty, jak czynił to Jerzy Ignatowicz. Sam ujmujący, uroczy, ciepły.
Dzisiaj, gdy komentuje się art. 97 kodeksu cywilnego, często ma miejsce odwołanie do glosy pisanej przeze mnie we współautorstwie i określenia tej normy mianem „pełnomocnictwa ustawowego”, a nie pełnomocnictwa domniemanego. Ale to nie my wymyśliliśmy to sformułowanie. To prof. Ignatowicz zasugerował: „Napiszcie, że jest to pełnomocnictwo ustawowe”. W pierwszym odruchu zgłupiałem: pełnomocnictwo z ustawy? To przecież się wyklucza. Ale wielcy myśliciele są niekonwencjonalni. I taki był prof. Ignatowicz. A pełnomocnictwo ustawowe zostało.
Mam nadzieję, że przez ten felieton zobaczyli państwo Lublin. Wyjątkowy, szczególny, magiczny. Piękny ludźmi, którzy go współtworzyli, w tym profesorami, o których z racji ograniczeń tekstu tak niewiele w stosunku do ich wielkości mogłem napisać.