W 1979 r. kard. Józef Ratzinger użył ciekawych słów: „Wyznawca chrześcijaństwa jest prostym człowiekiem. Biskupi powinni bronić wiary tych prostych ludzi przed potęgą intelektualistów”. Mimo że odnosiły się one – co oczywiste – do sfery religijnej czy, może nawet bardziej, organizacyjnej Kościoła, są dobrym tłem służącym do opisu tego, co wydarzyło się w Polsce w ostatnich trzech dekadach. Od działań elit odpowiedzialnych za państwo u progu III RP i ich zaniechań, do reformy wymiaru sprawiedliwości zaproponowanej przez obóz Zjednoczonej Prawicy.
/>
Wśród rozgrzanych do czerwoności emocji, w zgiełku ulicznych megafonów, twitterowej walki informacyjnej, wśród brutalnej walki politycznej organizowanej przez sejmową mniejszość, także z używaniem metod obstrukcji parlamentarnej, zatraca się sedno tych zmian. Emocje sprawiły, że mało kto zapoznał się z ich treścią. Wydaje się, że nie znają jej nawet ci najgłośniej protestujący, którzy jak mantrę powtarzają nieprawdę, że to minister sprawiedliwości będzie decydował o nominacjach sędziowskich. Cieszy jednak powszechna zgoda co do tego, że wymiar sprawiedliwości wymaga zmian.
/>
Nawet jeśli czołowy przedstawiciel opozycji prof. Andrzej Rzepliński potrzebę zmian ogranicza do... estetyki sali obrad Krajowej Rady Sądownictwa, o czym na łamach DGP wspomniała red. Barbara Kasprzycka. Zasadnicza reforma ma dotknąć sposobu wyboru członków Krajowej Rady Sądownictwa oraz wprowadzenia zmian organizacyjnych w Sądzie Najwyższym, prowadzących do powstania Izby Dyscyplinarnej. Gwarancją bezstronności sędziów ma stać się elektroniczny system losowego przydzielania spraw.
Władza sądownicza jest jedyną, w której zasady demokratycznego wyboru są – delikatnie mówiąc – ograniczone do minimum. Jedynym łącznikiem demokratycznie legitymującym sądownictwo jest prezydent RP, który cieszy się szerokim mandatem dzięki wyborom bezpośrednim. Jednak nawet tę prerogatywę – powoływania sędziów – część środowiska sędziowskiego próbuje podważać, domagając się wyjaśnień w przypadku nieuwzględniania kandydatur przedstawionych przez Krajową Radę Sądownictwa. Nabór na stanowiska sędziowskie opiera się na systemie kooptacji, a zasady awansów są zupełnie nietransparentne. Przykładów patologii wynikającej z takiego systemu jest mnóstwo, o czym doskonale wie każdy, kto zna wymiar sprawiedliwości od środka.
Ot, kilka z brzegu: przy naborze w przemyskim sądzie spośród kandydatów na sędziów, którzy otrzymali ponad 30 głosów poparcia, KRS wybrała tego, który dostał zaledwie jeden głos. Protestowało Zgromadzenie Sędziów Sądu Okręgowego w Przemyślu, ale bezskutecznie. W konkursie na sędziego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa, gdzie startowało kilkudziesięciu kandydatów, wygrała – wcale nie uzyskując największej liczby głosów – żona wiceprzewodniczącego KRS. Na sędziego WSA we Wrocławiu zaproponowany został syn prof. Leona Kieresa – oczywiście wygrał, choć kontrkandydatem był świetny naukowiec zajmujący się prawem administracyjnym. Nie twierdzę, że ci kandydaci nie powinni być wybrani, ale wątpliwości powstałe przez brak transparentności zasad wyboru są tu oczywiste.
Sam prof. Rzepliński kiedyś stwierdził, że KRS stała się państwowym związkiem zawodowym konserwującym interesy źle służące polskiemu sądownictwu. Przypomnę też opinię OBWE w sprawie KRS: „Na szczeblu międzynarodowym ogólnie uznaje się, że rady sądownictwa lub inne podobne niezależne organy nie powinny składać się wyłącznie bądź w zbyt znaczącym stopniu z przedstawicieli/przedstawicielek sądownictwa, aby zapobiec dbaniu o interes własny, wzajemnej obronie w obrębie środowiska, kumoterstwu i zarzutom korporacjonizmu”. Nie słyszę dzisiaj, by ktoś z protestujących przeciwko reformie wspominał te słowa. Bo są w ich walce niewygodne? A przecież, widząc takie przypadki patologii, nie można ich uznać za nieprawdziwe.
Jak skutecznie bronić się przed kumoterstwem i korporacjonizmem, jeśli KRS, czołowy organ władzy sądowniczej w Polsce, został w pełni oddany środowisku sędziowskiemu? W istniejącym systemie jakakolwiek inna władza nie jest w stanie równoważyć trzeciej władzy. Członkowie KRS spoza środowiska sędziowskiego nie są w stanie nic zrobić – na 25 członków rady sędziów jest 17, co czyni z osób niebędących sędziami swego rodzaju listek figowy dla korporacyjnego charakteru KRS. Przeprowadzana reforma zakłada, że sędziowie nadal będą dominować w KRS (wciąż zgodnie z konstytucją będzie ich 17), ale będą wreszcie cieszyli się legitymacją demokratyczną, dzięki wyborowi przez Sejm.
Warto wspomnieć o źródłach obecnego stanu rzeczy w sądownictwie. Dominacja sędziów, kooptowanych przez samych sędziów, wynika z założenia, że środowisko sędziowskie musi samo o sobie decydować, by zachować niezawisłość i niezależność. Korporacyjny charakter KRS to efekt kompromisu zawartego z komunistami przy Okrągłym Stole. U progu III RP przyjęto taką filozofię działania w dobrej wierze, kierując się negatywnymi doświadczeniami dominacji sowieckiej w Polsce. Samorządność, zwalczana przez komunistów wszelkimi metodami, zdawała się być wówczas remedium na bolączki systemu i jedynym sposobem na zbudowanie niezależnego sprawiedliwego sądownictwa. I o ile założenie było godne pochwały, o tyle praktyka samorządności władzy sądowniczej nie zdała egzaminu. Sędziowie okazali się być nieodporni na pokusy bezkarności i uczynili z systemu odpowiedzialności dyscyplinarnej, z założenia mającego szybko i skutecznie usuwać z ich szeregów czarne owce, maszynkę do zamiatania kompromitujących to środowisko spraw pod dywan. Zamiast decyzji o usuwaniu z zawodu najpoważniejszą karą wydaje się przeniesienie sędziego do innego sądu.
W krajach UE nie przyjęto w tak dalekim stopniu idealistycznej – a jednocześnie naiwnej – koncepcji samostanowienia władzy sądowniczej. A to właśnie poczucie bezkarności, korporacyjnej solidarności, jest źródłem wielu nieprawidłowości polskiego wymiaru sprawiedliwości. Czy płyną skargi do instytucji międzynarodowych na zupełnie zdominowany przez władzę wykonawczą model funkcjonowania władzy sądowniczej w Niemczech? Nie słyszałem. W niemieckich krajach związkowych (Saksonii czy Bawarii) sędziów landowych powołuje minister sprawiedliwości. Niemieckich sędziów do sądów federalnych, w tym do Federalnego Sądu Najwyższego, powołują wespół landowi ministrowie sprawiedliwości i przedstawiciele Bundestagu, którzy następnie przedstawiają kandydatury sędziów ministrowi sprawiedliwości Niemiec, a ostateczną decyzję podejmuje prezydent. Także w Szwecji, Danii, na Łotwie, Litwie czy w Hiszpanii wybór sędziów czy członków odpowiednika naszej Krajowej Rady Sądownictwa odbywa się z udziałem władzy wykonawczej. Podkreślam przy tym, że nasza reforma nie posuwa się tak daleko jak w Niemczech. Wciąż o powoływaniu sędziów współdecydować będą sędziowie. I będą w większości.
Piękna idea samostanowienia władzy sądowniczej w Polsce doprowadziła do nieprawidłowości, które trzeba naprawić. Wracając do analogii z wypowiedzi kard. Ratzingera: tak jak biskupi odpowiedzialni za powierzone im sprawy powinni stawać siłą swego rozumu w obronie prostego człowieka przed potęgą intelektualistów, tak samo stanowiący prawo, osoby odpowiedzialne za sprawne działanie państwa, powinni bronić zwykłych Polaków przed wyidealizowanymi konstrukcjami teorii i filozofii prawa, które w istocie doprowadziły do wypaczenia całego systemu prawa. I nie mam tu na myśli fundamentalnego znaczenia samej zasady trójpodziału władzy, która jest niezaprzeczalnym źródłem dobrego współdziałania obywateli demokratycznego państwa prawa. Mam na myśli zakres wzajemnego równoważenia się władz, sprawowania wzajemnej kontroli i usprawniania działania instytucji państwa, do czego osoby stanowiące prawo są konstytucyjnie zobowiązane. Bo gdy w państwie coś nie działa, to trzeba to po prostu naprawić. I to robimy, reformując sądownictwo, wbrew skrajnym emocjom rozpalanym przez opozycję dla bieżących korzyści politycznych.
Stanowiący prawo, osoby odpowiedzialne za sprawne działanie państwa, powinni bronić zwykłych Polaków przed wyidealizowanymi konstrukcjami teorii i filozofii prawa, które w istocie doprowadziły do wypaczenia całego systemu prawa. I nie mam tu na myśli fundamentalnego znaczenia samej zasady trójpodziału władzy, która jest niezaprzeczalnym źródłem dobrego współdziałania obywateli demokratycznego państwa prawa. Mam na myśli zakres wzajemnego równoważenia się władz, sprawowania wzajemnej kontroli i usprawniania działania instytucji państwa, do czego osoby stanowiące prawo są konstytucyjnie zobowiązane.