Największe problemy sądownictwa nie zależą od samych sędziów.
Dziennik Gazeta Prawna
W politycznym sporze o niezależność sądów w kontekście proponowanych przez Ministerstwo Sprawiedliwości zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych (oraz najprawdopodobniej w ustawie o Sądzie Najwyższym) przywoływane są argumenty z toczącej się od lat debaty o problemach sądownictwa. Środowisko sędziów oraz przynajmniej część zaplecza analityczno-eksperckiego (pracownicy naukowi, eksperci, wyżsi urzędnicy wymiaru sprawiedliwości) wskazują – w głównej mierze – od lat na te same kwestie.
Celem projektowanych przez resort zmian ma być – wskazywane dość ogólnie – usprawnienie pracy sądów i przybliżenie procesu sądzenia do społeczeństwa. Środowisko samych sędziów twierdzi natomiast, że to, co – według krytyków – najbardziej boli ludzi w sądach, w gruncie rzeczy niezbyt zależy od samych sędziów, a jest efektem nieprzemyślanych działań albo zaniechań ustawodawcy – i to różnych kadencji.
Najpowszechniejszy bodaj argument dotyczy ograniczonej dostępności do sądu i przewlekłości postępowania. I chyba tylko prawnicy zdają sobie sprawę z tego, że to dwie różne sprawy, a większość społeczeństwa – niestety – tych kwestii najczęściej nie odróżnia. Łączy się w dyskursie publicznym kwestię zaskarżenia decyzji administracyjnej, pozwania osoby fizycznej czy – to jest bodaj najbardziej medialne – zakończenia prokuratorskiego śledztwa z kwestią uzyskania rozstrzygnięcia sądowego. Najlepiej od razu prawomocnego. Rzecz pierwsza tymczasem łączy się z podnoszonym od lat przez środowisko sędziowskie problemem zbyt szerokiej kognicji sądów (kierowaniem spraw określonego rodzaju do sądów określonego rodzaju), druga zaś z konstrukcją samej procedury, czyli przepisów określających sposób sądzenia.
Dla obywatela wszystko ma być szybko i prosto. Postępowanie ma być łatwe do wytoczenia i szybko się kończyć. Tymczasem ocena zależy od strony sporu. Szybkość postępowania dobrze oceni ta, która jest zadowolona z rozstrzygnięcia. Natomiast strona, która czuje się pokrzywdzona wyrokiem, zawsze przekonuje, że jakieś decyzje procesowe albo nie mogły być zaskarżone w ogóle, albo odwołania zostały bezzasadnie oddalone (ponieważ sprawa toczyła się zbyt szybko).
Szybkość postępowania jest zatem najczęściej kwestią oceny. W dodatku ocena społeczna jest w tej materii wysoce niesprawiedliwa. Na wydłużenie postępowań mają wpływ aspekty gwarancyjne. Możliwość zaskarżania decyzji podejmowanych w trakcie postępowania i kończących określone jego etapy zawsze rodzi jakieś opóźnienia spowodowane choćby czynnościami technicznymi, jak przewóz akt, konieczność zarejestrowania sprawy, wyznaczenia terminu wstępnego zapoznania się z materiałem, poinformowania stron o terminie rozprawy itp.
W prawie najczęściej szybko nie znaczy dobrze. Warto uświadomić społeczeństwu, że im bardziej uproszczona procedura, tym większe ryzyko bulwersujących potem opinię publiczną omyłek i uchybień, które są najczęściej następstwem pośpiechu i niedopatrzenia. Warto zatem, by ustawodawca, projektując zmiany proceduralne, wsłuchiwał się w głosy sędziów sądów powszechnych. Oni wiedzą najlepiej, jakie – najczęściej drobne – aspekty techniczne przeszkadzają w rozstrzyganiu i wydłużają postępowanie. Od lat bowiem zauważa się, że różnego rodzaju czynności niemające wiele wspólnego z orzekaniem (w zasadzie administracyjne) zajmują ponad połowę czasu pracy sędziego. Do momentu znaczącej redukcji różnego rodzaju czynności administracyjnych ani nie przyspieszy się postępowań, ani nie doprowadzi do podniesienia jakości orzecznictwa.
Problem z kognicją sądów narastał od lat. Jest wynikiem pewnego historycznego lęku przed obniżeniem gwarancji procesowych w przypadku nierozpoznawania określonych spraw przez sędziów. W efekcie wylano dziecko z kąpielą poprzez zrównanie pojęcia sędziego z organem sądowym stosowania prawa.
Tymczasem pewne organy można wyposażyć w atrybuty władzy sędziowskiej (niezależność orzeczniczą, określony stopień nieusuwalności itp.) i nie przekazywać drobnych spraw do rozstrzygania konkretnie sędziom. W sprawach karnych mówi się od lat o problemie postępowań o wykroczenia. W sprawach cywilnych większe kompetencje zyskali już referendarze sądowi. Jakiś czas temu pojawił się też pomysł wprowadzenia do systemu sędziów pokoju – w zamyśle wyznaczonych do rozstrzygania drobnych spraw w uproszczonej procedurze (ich status jest osobnym problemem, tak jak zasady nominacji). To dobry kierunek, który mógłby znacząco odciążyć sędziów – szczególnie w dużych miastach – od orzekania w sprawach rutynowych, niespornych czy małej wagi. Tym bardziej że należy wątpić, czy delegowanie sędziów do rozsądzania spraw bardzo drobnych służy budowaniu prestiżu i autorytetu samej władzy sędziowskiej.
Kolejne wskazywane od lat problemy związane są z kształtem procedur i wciąż znikomą rolą alternatywnych metod rozstrzygania sporów. Obie te kwestie związane są jednak – ponownie – albo z szybkością procesu, albo z problemem zbyt szerokiej kognicji sądów. Zależą zatem od prawodawcy, a nie od sędziów, którzy na kształt prawa stanowionego nie mają wpływu.
Nie wystarczy jednak maksymalnie uprościć prawo procesowe. Musi ono także stwarzać efektywne gwarancje procesowe dla obu stron postępowania. Wszelkie zaś rozwiązania mediacyjne zdają się nie dostrzegać aspektu kulturowego. Uważam, że poszukiwanie sposobu na odciążenie sądów w różnych instytucjach określanych jako ADR (mediacje, negocjacje itp.) to droga donikąd, ponieważ instytucje mediacji wymagają pewnej koncyliacyjnej kultury społecznej. Tymczasem w Polsce pod względem mentalności wciąż bliżej nam jednak do mediacji w stylu Kargula i Pawlaka.
W sądach bolą nas też kwestie związane z tempem pracy biegłych oraz ilością i rolą aparatu pomocniczego dla sędziów. Obie te sprawy związane są jednak z zasadami finansowania wymiaru sprawiedliwości i całkowicie zależne są od decyzji politycznych (w tym przede wszystkim budżetowych). Nie ma miejsca na rozszerzanie tego wątku, ale nakłady finansowe na organizację i czas pracy biegłych oraz analityczno-administracyjnego aparatu pomocniczego w sądach z istoty rzeczy współgrają z efektywnością wymiaru sprawiedliwości.
Na zakończenie rzecz nadająca się na osobną wypowiedź, ale warta zasygnalizowania. Co jakiś czas media podchwytują konkretne sędziowskie rozstrzygnięcia, które na pierwszy rzut oka wydają się nietrafione albo zgoła wątpliwe. Tylko ktoś skrajnie naiwny mógłby twierdzić, że orzeczenia mniej trafne nie będą się zdarzać w ogóle. Warto jednak wskazać, także mediom, że często tzw. błędne orzeczenia są wynikiem przeciążenia sądów i braku czasu na zagłębienie się w sprawę.
Wszystkie te czynniki związane są jednak z organizacją pracy sądów, określaną przez rządzących poprzez konkretne rozwiązania proceduralne i nakłady finansowe na wymiar sprawiedliwości. I od sędziów zależą najmniej.