Kuracjusze grzmią: to granda, że NFZ nie reaguje na raport NIK i wysyła nas tam, gdzie w powietrzu unosi się trujący benzopiren i pył PM10. Jak większość zadają pytania, czy niektóre miejscowości mogą nadal pobierać opłaty klimatyczne i czy w ogóle nie powinny utracić leczniczego statusu. Powinny!
I nie tylko z powodu smogu. Choć tak naprawdę to on zwrócił uwagę na nieżyciowe przepisy dotyczące uzdrowisk. Ze świecą trzeba by szukać w kraju miejscowości, która obowiązującym normom by odpowiadała. Ale wiele uzdrowisk w praktyce i tak robi, co może, by kuracjusze delektowali się przyrodą i dobrym powietrzem. Szczególnie że w przyszłym roku na nowo będą musiały obronić swój status. Czy im się uda?
Od lat inwestują one w termomodernizację, fotowoltaikę, zmieniają ogrzewanie na gazowe. Ograniczają też ruch pojazdów. Jednak efekty nie są widoczne, przynajmniej w raportach. Czasami to problem trujących środowisko sąsiadów, czasem przebiegającej opodal szosy. Jednak w znacznej mierze – sposobu ustalania poziomu zanieczyszczeń przez państwowy monitoring. Kluczowy jest w nim podział kraju na 46 stref, w których, na podstawie danych z nielicznych stacji, modeluje się matematycznie wielkości zanieczyszczeń.
Taki system spełnia unijne wymogi. Gubi jednak miejsca, w których realnie jest lepiej. Wydaje się, że nawet gdyby uzdrowiskowe samorządy starały się jeszcze bardziej, to matematyce nie dadzą rady, zwłaszcza że zgodnie z modelem przekroczenia benzopirenu mamy w całym kraju, a pyłu PM10 – prawie w całym. A co z hałasem? Tu poziomy narzucone ustawą zakazują w praktyce obcowania z przyrodą – szum fal i świergot ptaków znacząco przekraczają ustalone normy. Ba, głośniejsza okazuje się nawet wybudowana ku uciesze kuracjuszy fontanna, a i mówić trzeba raczej szeptem. Dlatego coraz głośniej o tych prawnych i matematycznych paradoksach mówią włodarze uzdrowisk i eksperci – zachęcam do lektury.