Jedną ze składowych konstytucyjnej wolności komunikowania się jest zasada tajemnicy korespondencji . W Trybunale Konstytucyjnym dla ochrony tej tajemnicy listy się otwiera.
/>
W czeluściach mojego służbowego biurka, pośród wielu mniej lub bardziej przydatnych przedmiotów, znajdują się trzy istotne, które zaliczyć można do tych stanowiących poniekąd atrybuty władzy sędziowskiej.
Są to tuszowe pieczątki. Pierwsza to pieczątka imienna, którą przystawia się na korespondencji służbowej oraz na niektórych dokumentach towarzyszących orzeczeniom, np. nakazach doprowadzenia. Druga jest ważna dla świadków, bowiem potwierdza ich stawiennictwo na rozprawie głównej. Trzecia, szczególnie istotna, posiada enigmatyczną i suchą treść: korespondencję cenzurowano, data, podpis sędziego.
W myśl art. 105 kodeksu karnego wykonawczego cenzury korespondencji osadzonego odbywającego karę pozbawienia wolności dokonuje administracja zakładu karnego. Dyrektor placówki penitencjarnej może zdecydować o zatrzymaniu korespondencji w zakładach typu zamkniętego bądź półotwartego. O decyzji winien wówczas poinformować sędziego penitencjarnego oraz skazanego. Kopie korespondencji zatrzymanej oraz tej przed ocenzurowaniem wędrują do akt osobowych i nigdy nie udostępnia się jej skazanemu (art. 105 par. 5 k.k.w.).
Cenzury korespondencji osoby tymczasowo aresztowanej dokonuje organ, do dyspozycji którego osoba ta pozostaje (art. 217a par. 1 k.k.w.). Przed skierowaniem aktu oskarżenia do sądu jest to prokurator. W toku postępowania sądowego – sąd. I właśnie tutaj przydaje się opisana wcześniej pieczątka. Sam proces zapoznawania się z treścią korespondencji osadzonych i niekiedy eliminacja pewnych jej fragmentów to zajęcie niewdzięczne i czasochłonne, przynajmniej dla mnie.
Wyżej opisane sytuacje to jedyne kodeksowe wyjątki od zasady wolności i tajemnicy komunikowania się, która ma charakter szczególny, bo konstytucyjny – wyrażony treścią art. 49 Konstytucji RP.
Jedną ze składowych owej wolności jest zasada tajemnicy korespondencji. Cytowany przepis konstytucji stanowi również, iż wszelkie odstępstwa od tej zasady muszą mieć status ustawowy, tak jak przewidziano to w treści powołanych wyżej odpowiednich przepisów kodeksu karnego wykonawczego.
O uszczupleniu wspomnianej wolności nie można zatem decydować aktem powszechnie obowiązującym niższej rangi, np. rozporządzeniem. Z całą pewnością niedopuszczalne jest wprowadzanie takich ograniczeń aktem wewnętrznym w formie polecenia, zarządzenia bądź okólnika.
DGP z 23 lutego 2017 r. poinformował o tym, że korespondencja kierowana do sędziów Trybunału Konstytucyjnego ma w pewnych przypadkach trafiać na biurko sędziego Mariusza Muszyńskiego, faktycznie pełniącego obowiązki wiceprezesa. To sędzia będzie decydował o tym, czy list skierowany do któregoś z orzeczników ma charakter prywatny czy służbowy, w sytuacji gdy odpowiednie komórki administracyjne Trybunału Konstytucyjnego powezmą w tym przedmiocie jakąkolwiek wątpliwość i przedstawią problem do rozwiązania. Nietrudno wyobrazić sobie sytuacje, w których właściwa decyzja o zakwalifikowaniu listu do którejś z dwóch grup (służbowe, prywatne) będzie mogła zostać podjęta dopiero po zapoznaniu się z jego treścią. Sama nazwa nadawcy może bowiem w wielu przypadkach okazać się myląca albo wprost wprowadzać w błąd.
„Newsweek” oraz „Gazeta Wyborcza” opublikowały treść pisma, które w powyższej sprawie sędzia Mariusz Muszyński miał rozesłać w Trybunale Konstytucyjnym. W pkt 3 tego zajmującego dokumentu (wszelkie cytaty za wymienionymi wyżej publikatorami) znajduje się swoista instrukcja, jak nadawcy winni oznaczać kierowaną do sędziów konstytucyjnych korespondencję.
Pomysł jest odkrywczo prosty – powinni po prostu pisać na kopercie: „prywatne”. Olśniewające w swej prostocie, nieprawdaż? Zachodzę tylko w głowę, dlaczego instrukcja ta znalazła się w piśmie kierowanym do sędziów, czyli adresatów korespondencji przychodzącej. Logika klasyczna podpowiada, że owa genialna wytyczna winna być skierowana do potencjalnych nadawców. Chyba że faktycznie pełniący obowiązki wiceprezesa TK Mariusz Muszyński zakłada, że sędziowie będą pisać do siebie wzajemnie. I na tym korespondencja wpływająca do TK będzie się wyczerpywać.
Niemal równie skrzy się bystrością teza, z której szanowny Pan sędzia wywodzi domniemanie, iż zapis w adresie „sędzia Jan Kowalski” niezbicie dowodzi służbowego charakteru listu. Jak jednak inaczej wskazać personalia adresata, gdy korespondencję kieruje się do miejsca, w którym pracuje, a jego nazwa determinuje pełnioną funkcję? Może samym imieniem, po prostu „Jan”, albo nazwiskiem „Kowalski”? Ale przecież to niewystarczająco personalizuje adresata. No sam nie wiem...
Dylematy można by zresztą mnożyć bez końca. Bo kiedy już w przypadkach wątpliwych list zostanie otwarty, dojdą kolejne rozterki. Czy jego treść jest prywatna czy służbowa i według jakich kryteriów to rozstrzygać? Mogą być problemy. A po prawdzie, to już były. W piśmie cytowanym przez „Newsweek” i „Gazetę Wyborczą” sędzia Mariusz Muszyński przyznał się do tego, że w ferworze sumiennego wykonywania swych powinności o niebywale szerokim zakresie, bo jak pamiętamy, prezes TK Julia Przyłębska scedowała na niego wszystkie należące do niej obowiązki, zdarzyło mu się otworzyć list kierowany do sędzi Sławomiry Wronkowskiej-Jaśkiewicz, za co szczerze przeprosił. Jaka ostatecznie zostanie przyjęta praktyka w tym zakresie, na razie nie wiadomo.
Ja natomiast wiem, jak to wygląda w moim sądzie i służę uprzejmie rozwiązaniem. Wszelka korespondencja kierowana do sędziów imiennie, nawet gdy na kopercie zaznaczono ich stanowisko, ląduje w stanie nienaruszonym w odpowiednim przeznaczonym do tego miejscu: na półce każdego z nich, w przegródce „poczta”. I koniec tematu.
Konkludując, wrócę jeszcze do ustawowych zapisów ograniczających konstytucyjną tajemnicę korespondencji. Nawet dla osób tymczasowo aresztowanych przewidziano grupę podmiotów, od których listy chronione są w sposób bezwzględny. Otóż korespondencję z rzecznikiem praw obywatelskich, rzecznikiem praw dziecka oraz organami powołanymi na podstawie ratyfikowanych przez Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych dotyczących ochrony praw człowieka przesyła się bezpośrednio do adresata (art. 217b par. 2 k.k.w.). A zatem bez jakiejkolwiek kontroli jej treści. Świadczy to niezbicie o tym, że tajemnica korespondencji to niezwykle istotna wolność, która w pewnych przypadkach nie dopuszcza żadnych ograniczeń.
A może w tym wszystkim chodzi o coś zupełnie innego? Sposób kierowania Trybunałem Konstytucyjnym coraz wyraźniej odkleja się od rzeczywistości, dryfując w nieznane. Pojęcia tracą swą dawno ustaloną treść. Paraliż działania sądu konstytucyjnego określa się jako jego naprawę. Ponad dwumiesięczna przerwa w wyrokowaniu nazywana jest przez Panią Prezes Julię Przyłębską w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej” 23 lutego 2017 r. „działaniem na pełną moc możliwości TK”. A teraz kształtująca się praktyka kontroli korespondencji wpływającej do sędziów przedstawiana jest jako działanie mające na celu zachowanie jej tajemnicy.
To już nawet nie jest zaklinanie rzeczywistości, to z całą pewnością elementy realizmu magicznego, gdzie logika ustępuje emocjom, semantyka przestaje istnieć i nic już nie jest tym, czym się wydaje. Może dlatego próba kontroli korespondencji w TK skojarzyła mi się z nieco już zapomnianym arcydziełem jednego z twórców tego nurtu na obszarze prozy iberoamerykańskiej, Gabriela Garcii Marqueza. Ikoniczny i niestety wciąż nieżyjący autor napisał, nie będąc jeszcze światową sławą, powieść o wymownym tytule „Nie ma kto pisać do pułkownika”. Polecam to fascynujące studium samotności człowieka w obcym dla niego środowisku zewnętrznym. Może po prostu piszmy więc listy do Trybunału Konstytucyjnego na dowolny temat, dając tym samym panu sędziemu szansę na sprawdzenie jego pomysłów w praktyce. I liczmy na refleksję.
Sposób kierowania Trybunałem Konstytucyjnym coraz wyraźniej odkleja się od rzeczywistości, dryfując w nieznane. Pojęcia tracą swą dawno ustaloną treść. Praktyka kontroli korespondencji wpływającej do sędziów przedstawiana jest jako działanie mające na celu zachowanie jej tajemnicy