Rządzący przekonują, że wprowadzenie rotacji w samorządach rozbije powstałe tam układy. Ale już prezesi mieszkaniowych molochów im nie przeszkadzają.
Rządzący przekonują, że wprowadzenie rotacji w samorządach rozbije powstałe tam układy. Ale już prezesi mieszkaniowych molochów im nie przeszkadzają.
Resort infrastruktury i budownictwa stworzył projekt nowelizacji ustawy o spółdzielniach mieszkaniowych (dalej: ustawa). Pisaliśmy o nim kilkanaście dni temu, zwracając uwagę na niedoskonałości („Spółdzielczy beton zostanie utwardzony”, DGP nr 13/2017). Ale w ocenie zarówno spółdzielców, jak i reprezentantów zarządów i rad nadzorczych w tych podmiotach jest istotniejszy problem do rozwiązania: kadencyjność. A ministerstwo – ku niezadowoleniu wszystkich – umywa ręce.
Wbrew rozpowszechnianym przez niektóre media i polityków informacjom nie jest wcale tak, że kadencyjność do spółdzielni mieszkaniowych nie dotarła. Od lipca 2007 r. obowiązuje bowiem art. 82 ust. 3 ustawy, który stanowi, że nie można być członkiem rady nadzorczej dłużej niż przez dwie kolejne kadencje. A – o czym mówi już ust. 4 – jedna nie może trwać dłużej niż trzy lata.
/>
I właśnie o zmianę tego przepisu wszyscy apelują. Tyle że jedni chcą go rozbudować, a inni skreślić.
– Kadencyjność powinna dotyczyć także członków zarządu – twierdzą organizacje spółdzielcze.
– Nie powinno jej być w ogóle – ripostują reprezentanci władz spółdzielni.
Chęć działania
Organizacje skupiające osoby decyzyjne w spółdzielniach twierdzą, że kadencyjność dla rad nadzorczych może w niedalekiej przyszłości spowodować nawet upadek wielu podmiotów. A tłumaczą to w ten sposób:
„Obecnie obowiązujący przepis spowodował w praktyce, że w wielu spółdzielniach mieszkaniowych nie można dokonać wyboru rad nadzorczych ze względu na brak chętnych i określenie dwukadencyjności członków rady” – wskazuje w swoim stanowisku do projektu ustawy Małopolski Związek Rewizyjny Spółdzielni Mieszkaniowych.
Doktor Jarosław Sachajko, poseł Kukiz’15, przekonuje jednak, że to nieprawdziwy argument. I że osób, które pragnęłyby wziąć ster w swoje ręce, wcale nie brakuje.
– Oczywiście, że ludzie chcieliby mieć wpływ na tak ważne kwestie jak wysokość płaconego czynszu oraz pozostałych opłat, a przede wszystkim przyszłość własnego majątku, jakim jest mieszkanie spółdzielcze. Tyle że obecnie tych zainteresowanych się tępi, z wyrzucaniem ich ze spółdzielni włącznie – twierdzi dr Sachajko.
Zgodność z konstytucją
W opiniach przekazanych ministerstwu jest jeszcze jeden argument. Otóż kadencyjność w spółdzielniach mieszkaniowych jest – zdaniem zarządzających nimi – niekonstytucyjna.
„Jest to jawna dyskryminacja jednej wybranej branży spółdzielczej, rozwiązanie nie jest demokratyczne i [jest] sprzeczne z Międzynarodowymi Zasadami Spółdzielczymi” – przekonuje BCC. A wtóruje mu m.in. Pomorskie Stowarzyszenie Zarządców Nieruchomości Spółdzielni Mieszkaniowych. W ocenie jego prezesa Mariana Banackiego można mówić o dyskryminacji tych podmiotów pośród innych rodzajów spółdzielni. Prawo spółdzielcze (t.j. Dz.U. z 2016 r. poz. 21 ze zm.) w art. 45 par. 4 ustanawia przecież ogólną zasadę, że kadencję rady nadzorczej określa statut. Przedstawiciele władz spółdzielni chcą tym samym pokazać, że ustawodawca w nieuprawniony sposób ingeruje w działalność bądź co bądź prywatnych podmiotów gospodarczych.
Ten argument jednak łatwo obalić. Zgodnością z ustawą zasadniczą art. 82 ust. 3 ustawy zajmował się już bowiem Trybunał Konstytucyjny. W uzasadnieniu do wyroku wydanego 15 lipca 2009 r. (sygn. akt K 64/07) stwierdził, że „jest faktem powszechnie znanym, że spółdzielnie mieszkaniowe są jednostkami organizacyjnymi, które z racji swego majątku, doświadczenia osób nimi kierujących, a zwłaszcza z uwagi na służące im z reguły zaplecze administracyjne (techniczne i osobowe), są podmiotami »silniejszymi« niż poszczególni członkowie spółdzielni”. Dlatego też ci ostatni „podlegają ochronie konstytucyjnej i uzasadniają [ich pozycja] uregulowanie ustawowe precyzujące jego zakres”. Inaczej mówiąc: kadencyjność rad nadzorczych w spółdzielniach mieszkaniowych jest uzasadniona i podyktowana interesem samych spółdzielców. Dzięki niej mogą oni liczyć na lepsze prowadzenie spraw przez zarządzających danym podmiotem.
Test dla władzy
Organizacje spółdzielców twierdzą, że to najlepiej pokazuje, jak istotna jest wymiana kadr w skostniałych od lat spółdzielniach. I że przecież słowa znajdujące się w uzasadnieniu wyroku TK równie dobrze można by odnieść do zarządów, a nie tylko rad nadzorczych.
Większość przedstawicieli spółdzielców (m.in. Płockie SOS „Nasz Dom”) podkreśla też, że mitem jest to, iż ludzie nie interesują się wspólnym majątkiem.
„Od 80 do 95 proc. członków spółdzielni to osoby, u których frustracja dokonała już takich zmian w psychice, że jedyną obroną jest obojętność wyrażana zdaniem: na walne zgromadzenie nie ma po co iść, bo »oni« i tak zrobią, co chcą” – podkreśla Płockie SOS „Nasz Dom” w opinii do projektu.
Spółdzielcy apelują więc, by beton został wreszcie rozbity. A najlepszym sposobem na to jest przesądzenie, że jedna osoba może działać na rzecz podmiotu co najwyżej przez dwie kadencje.
Na razie jednak po stronie rządzących nie widać woli do wprowadzenia takiej zmiany.
W ocenie dr. Jarosława Sachajki dobrym testem na podejście władzy do problemów spółdzielców będzie to, jak potraktowany zostanie projekt nowelizacji złożony do laski marszałkowskiej przez Kukiz’15. Przewiduje on m.in. wprowadzenie kadencyjności zarządów.
– Skoro rząd przekonuje, że potrzebna jest kadencyjność w samorządach, dlaczego tak bardzo obawia się kadencyjności w spółdzielniach mieszkaniowych? Mam nadzieję, że nie jest to popieranie dotychczasowych zabetonowanych układów w zarządach spółdzielni – wskazuje poseł. I dodaje, że przecież nie ma ludzi niezastąpionych.
Etap legislacyjny
Projekt ustawy po konsultacjach
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama