Czy Leia dopuściła się groźby karalnej? Czy Luke był dezerterem? Czy Imperium może zażądać odszkodowania za sklonowanych szturmowców, którzy wyjątkowo niecelnie strzelają?
Łotr 1” – kolejny film z kultowej opery kosmicznej osadzonej w uniwersum „Gwiezdnych wojen” zadebiutuje w kinach już za kilka dni. Przypominając sobie poprzednie epizody wykreowanej przez George’a Lucasa sagi, można sobie uzmysłowić, że przedstawionym światem targają emocje i problemy podobne do naszych, co sprawia, iż baśń wydaje się jej fanom bardzo bliska.
Z tego też powodu zapragnęliśmy przyjrzeć się wszystkim częściom inaczej niż zwykle – pod kątem kontrowersyjnych zagadnień prawnych. Do dywagacji zaprosiliśmy specjalisatów z konkretnych dziedzin. Co nas najbardziej zaskoczyło to fakt, że eksperci bardzo zaangażowali się w dyskusję i w rozmowie z nimi szybko powstał intrygujący rozdźwięk. Z jednej strony mówili o wyimaginowanej Galaktyce, a z drugiej – w problemach Luke’a Skywalkera czy Lei Organy zauważali odbicie rodzimych kłopotów – co było pretekstem do narzekania na polskie realia i obowiązujące przepisy.
Niech Moc będzie z Wami!
Jedną z wielu umiejętności Rycerzy Jedi jest czytanie w myślach. Czy polskie prawo na to pozwala?
Jak to w prawie: to zależy. Kodeks karny nie zabrania czytania w myślach, w związku z czym – zgodnie z zasadą, że co nie jest zabronione, jest dozwolone – czytanie w myślach należy uznać za dopuszczalne. Co prawda w prawie znajdują się regulacje zabraniające ingerencji w dane, lecz ograniczają się jedynie do danych informatycznych i dokumentów. Myśl ludzka (bądź szerzej – ludzka i robotyczna) na razie nie jest zaliczana do żadnej z tych kategorii. Nie oznacza to jednak, że osoba czytająca w myślach nie poniosłaby żadnych konsekwencji. – Moglibyśmy w tym przypadku mówić o naruszeniu sfery prywatności, które uruchamiałoby ochronę cywilnoprawną przed naruszeniem dóbr osobistych – wskazuje dr Mateusz Woiński z Katedry Prawa Karnego Akademii Leona Koźmińskiego. Co to oznacza w praktyce? Ano tyle, że poszkodowany mógłby domagać się zarówno zaniechania dalszego odczytu, jak i zadośćuczynienia za poniesioną krzywdę. Co ciekawe, w międzynarodowych kręgach eksperckich mówi się już o konsekwencjach czytania w ludzkich myślach. I trudno się temu dziwić. – Takie dane mają potencjalnie ogromne znaczenie ekonomiczne: poznając pragnienia jakiejś osoby, możemy przecież sprzedać te informacje instytucjom zajmującym się np. projektowaniem spersonalizowanych reklam – spostrzega dr Woiński.
Kto odpowiada za zabójstwo dokonane przez droida?
Odpowiedź na to pytanie jest prosta. Odpowiedzialność karną za zabójstwo poniosłaby osoba, która zaprogramowała droida do celów dokonania tego czynu. – Nie ma znaczenia, że droid posiadałby wysoce rozwiniętą sztuczną inteligencję. Istotne jest to, kto napisał kod, jeśli robot przeznaczony był do celów bojowych bądź kto bezpośrednio wskazał droidowi, co ma uczynić – twierdzi prof. Piotr Kruszyński, adwokat specjalizujący się w prawie karnym.
Armia klonów w założeniu miała być elitarną jednostką bojową. Każdy fan „Gwiezdnych wojen” wie jednak, że szturmowcy mieli poważne problemy z celnością prowadzonego ostrzału (w przeciwnym razie saga skończyłaby się dużo szybciej). Wspomniana armia powstała w wyniku zamówienia mistrza Jedi Sifo-Dyasa, które wykonał Lama Su, premier planety Kamino. Czy wykonawca w tym przypadku mógłby ponieść odpowiedzialność za nienależyte wykonanie przedmiotu umowy?
Niestety nie udało nam się dotrzeć do kluczowej w przypadku przetargów Specyfikacji Istotnych Warunków Zamówienia (co może wynikać z tego, że redaktor naczelny DGP nadal nie zainwestował w holoprojektor, przez co nie mogliśmy nawiązać kontaktu z informatorem). W ocenie Marka Kowalskiego, przewodniczącego zespołu ds. zamówień publicznych przy Radzie Dialogu Społecznego, kłopotem mogło być złe opisanie usługi. – To niestety bardzo powszechny problem. Zamawiający oczekują wiele od wykonawcy, ale na etapie ustalania specyfikacji przetargowej nie potrafią właściwie wyartykułować swoich oczekiwań – wyjaśnia Kowalski. W efekcie często pomiędzy stronami dochodzi do konfliktu, gdy dostarczany towar okazuje się niesatysfakcjonujący. – Gdyby opis modelowego szturmowca był wyczerpujący, zapewne udałoby się uniknąć wszelkich problemów – twierdzi ekspert. Inna rzecz, że Lama Su na swoją obronę mógłby wykazywać, że klony powstały z kodu DNA Jango Fetta, znanego mandaloriańskiego łowcy nagród, więc nie odpowiadają za jego umiejętności. Przy okazji warto wskazać, że problem niewłaściwie wykonanego zamówienia dotyczy również pierwszej Gwiazdy Śmierci znanej z IV epizodu „Gwiezdnych wojen”. Trudno uznać za rzetelnego wykonawcę, który mając za zadanie stworzenie najpotężniejszej bojowej stacji kosmicznej, dostarczył towar, który można było zniszczyć przy pomocy skromnego X-Winga.
W IV epizodzie dowiadujemy się, że Luke Skywalker bardzo chciałby walczyć z Imperium. Na przeszkodzie staje jednak to, że ma pracę. Czy na starcie z dyktaturą Palpatine’a można wziąć urlop?
Przede wszystkim Luke pracował na rzecz wuja Owena i ciotki Beru. Najprawdopodobniej więc nie wiązała go z nimi umowa o pracę. Gdyby jednak był formalnie zatrudniony, mógłby iść na wojnę z Imperium. Warunkiem jednak byłoby to, aby uporał się z nim szybko. – Zgodnie z polskim kodeksem pracy pracownikowi przysługują cztery dni wolnego tytułem urlopu na żądanie. Powód absencji może być dowolny. Luke mógłby więc zarówno polować na szczury na Tatooine, jak i wojować z reżimem – wyjaśnia adwokat Paulina Kutrzebka z Kancelarii Prawnej Świeca i Wspólnicy. Możliwość dłuższej walki z Imperium uzależniona byłaby od zgody pracodawcy. Luke'owi przysługiwałoby bowiem 20 dni urlopu wypoczynkowego (po ukończeniu akademii, do której chciał się udać i przepracowaniu 2 lat – 26 dni urlopu), ale niekoniecznie mógłby go otrzymać w oczekiwanym przez niego terminie. Inna opcja – nielegalna, ale niekiedy stosowana – to uzyskanie zwolnienia lekarskiego wskutek symulowania choroby. – To jednak ryzykowne działanie. Imperium mogłoby skontrolować wystawione zaświadczenie, sprawdzając, czy Luke rzeczywiście jest chory – przestrzega mec. Kutrzebka.
Wilhuff Tarkin, dowódca Gwiazdy Śmierci, chcąc przekonać księżniczkę Leię do ujawnienia lokalizacji bazy rebeliantów, nakazał zniszczenie rządzonej przez nią planety Alderaan. Za jego przykładem poszedł generał Hux, który z kolei wydał rozkaz zniszczenia pięciu zamieszkałych planet. Kto ponosi odpowiedzialność za te zbrodnicze czyny i czy szeregowi żołnierze powinni odmówić wykonania rozkazów?
Nie ulega wątpliwości, że Tarkin i Hux mogliby trafić na ławę oskarżonych z zarzutami zbrodni przeciwko ludzkości. Znacznie ciekawszy jest jednak wątek odpowiedzialności bezpośrednich wykonawców zbrodniczego dzieła. Czy mogli oni odmówić wykonania rozkazu? Na to pytanie odpowiada gen. Roman Polko, były dowódca GROM-u: – Po II wojnie światowej i tuż po naszych doświadczeniach związanych z wprowadzeniem stanu wojennego obowiązuje zasada myślących bagnetów – tłumaczy. Polega ona na tym, że żołnierz nie powinien wykonywać poleceń i rozkazów, które są niezgodne z elementarnymi zasadami humanitaryzmu. Reguły te jednak przyjęto dopiero w XX w. Jak zaś doskonale wiemy, planety zostały zniszczone „dawno, dawno temu, w odległej galaktyce”. Mimo wszystko zdaniem gen. Polko odpowiedź na pytanie nie zależy w tym przypadku od czasokresu wydarzeń. – Jeśli dowodzący Gwiazdą Śmierci nakazał zniszczenie innej planety, sprawa wydaje się oczywista. Żołnierz powinien odmówić wykonania takiego rozkazu – uważa były dowódca GROM-u. I przypomina, że tłumaczenia o byciu zmuszonym do działania przez zwierzchnika nie znalazły aprobaty w norymberskim trybunale. Nie znalazłyby więc najprawdopodobniej zrozumienia również u galaktycznych sędziów. Oczywiście przy założeniu, że nie byliby oni wybrani przez samo Imperium.
Zamrożenie Hana Solo na planecie Bespin stanowiło eksperyment medyczny, którego mógł on nie przeżyć. Wykorzystana maszyna była bowiem wcześniej używana jedynie do mrożenia samego karbonitu. Czy cała procedura odbyła się zgodnie ze sztuką medyczną?
Bez wątpienia nie. W praktyce lekarskiej, w ustawie o zawodach lekarza i lekarza dentysty, znajduje się wymóg uzyskania zgody uczestnika eksperymentu medycznego. Kto takowej nie uzyska – naraża się na odpowiedzialność zawodową oraz odszkodowawczą. Jeśli więc Han Solo by przeżył, lecz ucierpiał zdrowotnie, mógłby pozwać Dartha Vadera i jego pomocników o odszkodowanie. – Możliwe byłoby również zasądzenie: dożywotniej renty, pokrycia kosztów leczenia, dojazdów do lekarza, badań specjalistycznych, hospitalizacji, kosztów stosowania specjalistycznej diety, konieczności dostosowania mieszkania i pojazdu do potrzeb poszkodowanego – wylicza dr Daria Wierzbińska, wspólnik w Kancelarii Prawnej Świeca i Wspólnicy. Niewykluczone również, że Darth Vader musiałby pokryć koszty przyuczenia się Hana Solo do innego zawodu. W grę wchodziłaby także odpowiedzialność karna. Artykuł 192 kodeksu karnego stanowi, że kto wykonuje zabieg leczniczy bez zgody pacjenta, podlega karze nawet do dwóch lat pozbawienia wolności. Aby doszło w ogóle do ścigania, wniosek musiałby jednak złożyć pokrzywdzony, czyli Han Solo.
Podczas bitwy na Hoth (epizod V) Luke wraz z kompanem zostali zestrzeleni przez machinę kroczącą AT-AT, która następnie chciała zmiażdżyć wrak wraz z pilotem i strzelcem. Luke stanął przed wyborem: albo uratuje miecz świetlny, albo kolegę. Wybrał miecz. Czy mógł tak uczynić?
Nie, a przynajmniej znane nam fakty świadczą na niekorzyść Luke’a. W grę wchodziłoby zastosowanie art. 162 par. 1 kodeksu karnego. Zgodnie z nim, kto człowiekowi znajdującemu się w położeniu grożącym niebezpieczeństwem utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu nie udziela pomocy, mogąc jej udzielić bez narażenia siebie lub innej osoby na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Przy takiej kwalifikacji prawnej czynu nasuwa się jednak kilka pytań. Przede wszystkim, czy rzeczywiście Luke nie znajdował się w bezpośrednim zagrożeniu. Bądź co bądź do wraku zbliżała się maszyna AT-AT... – Na niekorzyść Luke’a przemawia to, że zdążył wrócić po miecz świetlny. Wyobrażam sobie, że obrońca Skywalkera argumentowałby, że ten działał w stanie wyższej konieczności: nie można było przecież jednocześnie uratować i miecza, i towarzysza broni – przypuszcza dr Mateusz Woiński z Akademii Leona Koźmińskiego. Czy ta linia obrony utrzymałaby się przed sądem? – Byłaby dość marna. Pomiędzy wartością mienia a ludzkiego życia zachodzi tak duża dysproporcja, że chyba żaden sąd nie uniewinniłby Luke’a – uważa prawnik. Syn (uwaga, spoiler!) Anakina mógłby więc liczyć jedynie na to, iż udałoby się ustalić, że w chwili podejmowania przez niego decyzji kompan już nie żył.
Pancerze szturmowców nie należały do najlepszych. Z jednej strony nie zapewniały ochrony przed strzałami z blasterów, a z drugiej krępowały ruchy i ograniczały pole widzenia (do tego stopnia, że trzeba było uważać, przechodząc przez grodzie, by nie uderzyć się w głowę). Kto ponosi odpowiedzialność za narażenie zdrowia i życia żołnierzy?
Decydenci – mówi gen. Roman Polko. Jego zdaniem wielką bolączką systemu jest to, że decyzje w tak kluczowych kwestiach jak wybór uzbrojenia podejmują często osoby, którym brakuje wiedzy. – Na polu bitwy broń nie ma prawa się zaciąć, a kamizelka kuloodporna czy pancerz muszą chronić. Niestety bywa różnie – mówi były dowódca GROM-u. I opowiada, że zdarzają się przypadki, gdy żołnierze, najczęściej w jednostkach specjalnych, decydują się samodzielnie dokupować elementy uzbrojenia. To się jednak wiąże z pewnym problemem. Bo jedną z kluczowych zasad na polu bitwy jest zasada jednolitego umundurowania, gdyż chroni żołnierzy przed „friendly fire”. Dokupowanie uzbrojenia na własną rękę stwarzałoby zaś ryzyko, że szturmowcy przestaną wyglądać jednakowo. – Wydaje się, że posiadali oni pancerze raczej w celach identyfikacyjnych, a nie ochronnych – zwraca uwagę gen. Roman Polko.
Jabba de Hut trudnił się działalnością przestępczą, w tym handlem ludźmi. Czy mógłby ponieść odpowiedzialność karną?
Mimo że na pierwszy rzut oka wszystkim wydaje się, że tak, odpowiedź wcale nie jest oczywista. Zwraca na to uwagę prof. Piotr Kruszyński, karnista. – Niestety konieczna byłaby zmiana przepisów. Za przestępstwo zgodnie z polskim prawem może odpowiadać bowiem jedynie człowiek, a nie przerośnięta kosmiczna glista – spostrzega adwokat. Ustawodawca musiałby zatem rozszerzyć katalog stworzeń ponoszących odpowiedzialność. – Inaczej wszelkie czyny uszłyby Jabbie płazem – podkreśla profesor. Co jednak ciekawe, na ławę oskarżonych mógłby trafić Han Solo. On przecież również przez wiele lat trudnił się szmuglerką. Na koncie ma przewóz zarówno niewolników, niebezpiecznych zwierząt, jak i narkotyków.
Jabba przechowuje groźnego Rancora – wielkiego drapieżnika, który morduje nieproszonych gości, ku uciesze gości w pałacu na Tatooine. Czy wykorzystanie stwora do zabicia kogoś stanowi morderstwo ze szczególnym okrucieństwem?
Odpowiedź na to pytanie ma istotne znaczenie praktyczne. W polskim porządku prawnym, zgodnie z art. 148 par. 1 kodeksu karnego, za zabójstwo grozi od 8 lat pozbawienia wolności. Jeśli jednak, i tu trzeba spojrzeć na art. 148 par. 2 pkt 1 kodeksu, mamy do czynienia z zabójstwem ze szczególnym okrucieństwem, minimalna kara to 12 lat więzienia. Wykorzystanie Rancora do zabicia osoby każdy sąd uznałby właśnie za szczególne okrucieństwo. – Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – akcentuje prof. Piotr Kruszyński.
Pojmana przez pracowników Jabby księżniczka Leia odgraża mu się słowami: „mamy potężnych przyjaciół, pożałujesz tego”. Czy dopuściła się groźby karalnej?
To stwierdzenie na granicy pogróżek i groźby karalnej. Zdaniem dr. Mateusza Woińskiego z Akademii Leona Koźmińskiego cienka granica w tym przypadku nie została przekroczona. Dlaczego? Zgodnie z art. 190 kodeksu karnego odpowiedzialność ponosi ten, kto grozi innej osobie popełnieniem przestępstwa na jej szkodę lub szkodę osoby najbliższej. Ale jest jeden warunek: groźba musi wzbudzić uzasadnioną obawę, że będzie spełniona. – Tymczasem wiemy, że Jabba nie przejął się zupełnie słowami dopiero co pojmanej księżniczki. Leia nie odpowiedziałaby więc za groźbę karalną, gdyż musi mieć ona w sobie zniewalający wolę innej osoby potencjał – spostrzega ekspert. Bez znaczenia zarazem jest to, czy groźba rzeczywiście zostanie zrealizowana.
Koniec końców Leia zabija Jabbę, swojego oprawcę. Czy grozi jej za to kara?
Bez wątpienia księżniczka dopuściła się zabójstwa. Jak jednak podkreśla dr Mateusz Woiński, bywają takie sytuacje, w których zachowanie naruszające normę przestępstwem nie będzie. Jeśliby uznać, że Leia zabiła Jabbę w obronie koniecznej albo w stanie wyższej konieczności – nie zostałaby skazana. Czy jednak z którymś z tych przypadków mamy do czynienia? Z jednej strony Leia mogła obawiać się, że podzieli los innych niewolnic (Rancor), z drugiej – w chwili popełnienia zabójstwa jej życie nie było bezpośrednio zagrożone. – Ta sytuacja przypomina trochę zabójstwo tyrana domowego, które często nie stanowi reakcji obronnej na jednostkową napaść, lecz jest rezultatem permanentnego poczucia zagrożenia – mówi dr Woiński. I dodaje, że jako obrońca Lei starałby się wykazać, że jej zachowanie było formą obrony koniecznej podjętej w sytuacji permanentnego zagrożenia życia. Wskazywałby też, że jej zdolność pokierowania swoim zachowaniem była bardzo ograniczona. To na pewno poprawiłoby jej sytuację procesową, choć o rozstrzygnięcie sądu musiałaby drżeć aż do ogłoszenia wyroku.
Luke ma to do siebie, że czasem znika bez słowa (epizody V i VII). Czy takie zachowanie można uznać za dezercję?
W przypadku rebelii można mówić o partyzanckiej dezercji i odpowiedzialności z tego tytułu. Dyskusyjny jest też moralny wymiar pozostawienia kompanów samym sobie. Prawda jest jednak taka, że zwycięzców nikt nie sądzi. Skoro więc rebelia odnosiła sukcesy, przymykano oko na czyny Luke’a. – Jeśli jednak należałby on do regularnej armii, za odlecenie na inną planetę bez wątpienia groziłby sąd wojenny – zaznacza gen. Roman Polko. Dodaje przy tym, że sam fakt, iż Skywalker był wysoko postawiony w strukturach rebelii, nie powinien mieć żadnego znaczenia. – Nie ma miejsca na prywatę, jest służba! Dowódca musi dawać dobry przykład – podkreśla generał.
Czy miecz świetlny należy uznać za broń w rozumieniu polskiego prawa?
Zgodnie z ustawą o broni i amunicji za broń białą uważamy przedmioty w postaci:
– ostrzy ukrytych w przedmiotach niemających wyglądu broni,
– kastetów i nunczaków,
– pałek posiadających zakończenie z ciężkiego i twardego materiału lub zawierających wkładki z takiego materiału,
– pałek wykonanych z drewna lub innego ciężkiego i twardego materiału, imitujących kij bejsbolowy.
W grę ewentualnie wchodziłaby jeszcze kategoria „przedmiotów przeznaczonych do obezwładniania osób za pomocą energii elektrycznej”.
Wydaje się jednak, że odpowiedzi na to pytanie należy szukać w aktach prawa międzynarodowego. Mieczowi świetlnemu najbliżej do broni zapalającej w rozumieniu Protokołu III do Konwencji CCW (o zakazie lub ograniczeniu użycia pewnych rodzajów broni konwencjonalnych). Gdyby przyjąć to założenie za właściwe – bezpieczniej jest dla ochrony nosić przy sobie gaz pieprzowy niż miecz świetlny. Posiadanie i używanie tego ostatniego jest nielegalne.
Problem niewłaściwie wykonanego zamówienia publicznego dotyczy też pierwszej Gwiazdy Śmierci. Trudno uznać za rzetelnego wykonawcę, który mając za zadanie stworzenie najpotężniejszej bojowej stacji kosmicznej, dostarczył towar, który można było zniszczyć przy pomocy skromnego X-Winga
PARTNER OPRACOWANIA