Nie ściągam. Ani piosenek, ani filmów, ani książek. Mała w tym moja zasługa, bo choćbym chciała połamać kilka praw autorskich, to nie pozwala mi na to domowy transfer internetowy, którego wydajność zbliża go raczej do transfuzji krwi, i to zakrzepłej.
Barbara Kasprzycka, kierownik działu prawo
Dlatego dyskusja o ACTA interesuje mnie o tyle, o ile dotyczy udziału – a w zasadzie jego braku – obywateli w tworzeniu prawa. Polski rząd wziął sobie ten udział na sztandary, przyjmując trzy lata temu dokument „Zasady konsultacji przeprowadzanych podczas przygotowywania dokumentów rządowych”. Ale sztandary poszły do lamusa.
Przypomniała o nich w wystąpieniu sprzed kilku dni rzecznik praw obywatelskich prof. Irena Lipowicz. „Należy z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że stosowanie się przez administrację rządową do rekomendowanych przez Radę Ministrów zaleceń pozwoliłoby uniknąć (...) zastrzeżeń odnośnie do przeprowadzonych konsultacji społecznych dotyczących umowy ACTA” – zauważa prof. Lipowicz.
Zadaje też nieśmiałe pytanie, czy i w jakim zakresie wspomniane „Zasady konsultacji...” w ogóle są uwzględniane przez resorty w procesie pisania ustaw. I prosi Donalda Tuska o informację na temat działań rządu mających na celu zmianę modelu konsultacji społecznych.
Zastygłabym w oczekiwaniu na tę informację premiera, gdyby nie tekst przedstawicieli „podmiotów konsultowanych” – asystentów sędziowskich, który dziś publikujemy („Działania resortu generują kolejne skargi do trybunału”).
Bo niestety odpowiada on aż nazbyt dobitnie na pytania pani rzecznik o to, jak resorty odnoszą się do zasad konsultowania tworzonych aktów prawnych.
Zdumiewające jednak, po co rząd przyjmuje dokument, którego potem nie stosuje. I po co ministerstwo wydaje rekomendacje – w sprawie miejsca pobytu, o czym piszemy obok – których nie przestrzegają ich adresaci. I jak mamy potem traktować ich wszystkich poważnie?