Ministerstwo Sprawiedliwości podzieliło kandydatów na sędziów na kandydatów lepszych i gorszych. Aplikanci, którzy ukończą Krajową Szkołę Sądownictwa i Prokuratury, założą sędziowską togę. Natomiast ci, którzy szkolili się w sądach pod okiem patronów, nie zasiądą za stołem sędziowskim. Ich kilkuletnia ciężka praca może pójść na marne. Wybierali tę ścieżkę zawodowej kariery z myślą, że zostaną sędziami, a nie referendarzami czy asystentami. Resort tymczasem zmienia zasady w trakcie przeprawy przez rzekę.
Zmiana ta została wprowadzona do projektu prawa o ustroju sądów powszechnych w ostatniej chwili. Na kilka dni przed dzisiejszym posiedzeniem Rady Ministrów, na którym projekt ustawy ma być omawiany. Nic dziwnego, że setki młodych ludzi czują się dzisiaj oszukane. Jeżeli projekt stanie się prawem, aplikanci zapukają zapewne do drzwi Trybunału Konstytucyjnego. Zresztą nowelizacja wywołuje więcej emocji. Resort bowiem zamierza wystawiać sędziom laurki za ich pracę. Dzięki temu z sądów mają zniknąć zatory, a sędziowie wziąć się w końcu do roboty. Ale przecież za istniejące zatory w sądach odpowiadają nie tylko sędziowie. To efekt wieloletnich zaniedbań.
Jaką mamy gwarancję, że oceny w resortowym wydaniu nie staną się w praktyce narzędziem nacisku, służącym dyscyplinowaniu tych, którzy mają inne zdanie niż minister sprawiedliwości. Wprowadzenie do ustawy obowiązku ocen okresowych nie jest trudne. Diabeł tkwi w szczegółach. Od konkretnych pytań w kwestionariuszu będzie zależało, czy arkusze okresowych ocen wprowadzą nasz wymiar sprawiedliwości w wymiar obiektywizmu, czy w wymiar śmiechu.