W internecie słabość dowodów jeszcze bardziej rozzuchwala tych, którzy łamią obowiązujące przepisy.
W sądzie najważniejsze są dowody. Świadomość tej oczywistej prawdy staje się w społeczeństwie coraz bardziej widoczna. Policji nie wystarczają już radary. Ustawia więc fotoradary, by za pomocą zdjęć wykazać kierowcy, że jechał za szybko albo że wyprzedzał na trzeciego. Po ulicznej stłuczce właściciele samochodów nie skaczą już sobie do oczu, tylko chwytają swoje cyfrowe cacka i fotografują wgniecione błotniki, rozbite reflektory i pourywane zderzaki.
A jak to jest z dowodami w internecie? Jest oczywiście tak samo, a nawet gorzej. Tu słabość dowodów jeszcze bardziej rozzuchwala łamiących prawo. Nieszczęście polega na tym, że w dobie internetowej nawałnicy, w dobie szalejącej specjalizacji, każdy już ma swoje racje. Racja podstawowa, którą jeszcze do niedawna był zdrowy rozsądek, została rozdrobniona na wiele racji specjalistycznych. I nie pomoże tutaj nawet najsurowsze prawo. Bez zebrania twardych dowodów także ono pozostanie martwe w praktyce. Od wczoraj Francuzi wprawiają w ruch drakońską ustawę wymierzoną w internetowych piratów. Ustawodawca uzbroił HADOPI – bo tak nazywa się ten kontrowersyjny akt prawny, po zęby. Wysoka władza ds. ochrony praw w internecie może więc tropić wspólnie z wyspecjalizowanymi agendami przypadki nielegalnego ściągania plików muzycznych i filmów, odcinać piratom dostęp do sieci, karać grzywnami po kilka tysięcy euro. Zabezpieczono się nawet przed takimi wykrętami, jak: „to nie ja, tylko kolega korzystał z komputera pod moją nieobecność”. Karane ma być więc zarówno nielegalne ściąganie plików, jak i niezabezpieczenie swojego łącza przed ściąganiem. Tyle mówią suche paragrafy. Jeżeli jednak poszukiwacze nielegalnych plików nie zgromadzą niepodważalnych dowodów, wdrażanie HADOPI zamieni się w farsę.
My nie mamy jeszcze swojej HADOPI, ale piratów internetowych u nas dostatek, podobnie zresztą jak stron internetowych, które prawo naruszają. Takie strony dzisiaj są obecne w sieci, ale jutro ich już może nie być. Tak stanie się z całą pewnością, gdy administrator serwera spodziewa się powództwa. W takiej sytuacji będzie zapewne można taką stronę wyświetlić przed notariuszem, wydrukować i poświadczyć za zgodność z oryginałem. Wtedy osoba dochodząca przed sądem swoich praw nie będzie się już musiała martwić skasowaniem strony internetowej. Dowody, dowody przede wszystkim. Nikt już dzisiaj nie wygrywa swoich spraw na słowo honoru. Zwłaszcza na słowo honoru internauty.