Kancelaria Prezesa Rady Ministrów promuje niektóre inicjatywy w mediach społecznościowych. Sęk w tym, że nie wiadomo, co trzeba zrobić, aby władza polubiła nas
Poseł pyta, rzecznik odpowiada / Dziennik Gazeta Prawna
Blog Pamiętnik Mamy, gazeta „Mamo, to ja”, Combat Camera Zespół Reporterski, Fundacja Rozwoju Systemu Edukacji, film „Powstanie Warszawskie”, akcja „Stop zwolnieniom z WF-u” – jaki jest wspólny mianownik? Strony wszystkich tych organizacji i inicjatyw lubi na Facebooku kancelaria premiera (czyli profil KPRM prowadzony przez Centrum Informacyjne Rządu). Eksperci ds. mediów społecznościowych podkreślają, że świadczy to o braku świadomości pracowników kancelarii co do funkcjonowania takich portali.
– Lajk jest formą reklamy – tłumaczy Łukasz Kubaszczyk, head of strategy w agencji Mint Media.
Dodaje, że instytucje publiczne powinny szczególnie uważać, kogo oznaczają uniesionym kciukiem. W którymś momencie może się okazać, iż lubiana np. przez KPRM instytucja wykorzystuje to niekoniecznie zgodnie z intencjami urzędu.
Państwowa reklama
Jak twierdzi ekspert, większość polubionych przez KPRM profili nie budzi wątpliwości, ale znajdziemy wśród nich również takie, które mogą rodzić zastrzeżenia.
– Można tu wymienić chociażby profile firm stricte komercyjnych czy nawet bloga. Chciałbym poznać wytyczne, zgodnie z którymi kancelaria dodaje tego typu profile do lubianych – zaznacza Łukasz Kubaszczyk.
Zdaniem przedsiębiorców problem wbrew pozorom jest poważny.
– Pamiętajmy, że mamy do czynienia z instytucją publiczną, z urzędnikami. Dlatego – jakkolwiek by to nie brzmiało – KPRM powinna jasno poinformować, co przedsiębiorca powinien zrobić, aby rząd go wreszcie polubił – podkreśla wiceprezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców Dorota Wolicka.
Ale, jak dodaje, najlepiej by się stało, gdyby urzędnicy nie reklamowali nikogo.
– Dla większości firm lepiej będzie, jeśli władza będzie trzymała się jak najdalej od biznesu, nawet na Facebooku – śmieje się prezes Wolicka.
KPRM nie odpowiedziała na pytanie DGP, czym się kieruje przy reklamowaniu wybranych podmiotów.
Postępowa kancelaria
Inny wątek działalności KPRM w internecie zainteresował posła Przemysława Wiplera. Wystosował on interpelację z pytaniami m.in. o to, jaki charakter mają wpisy zamieszczane w serwisach społecznościowych oraz z jakiego powodu kancelaria ogranicza dostęp do informacji niektórym użytkownikom poprzez zbanowanie.
Jak wskazuje Małgorzata Kidawa-Błońska, rzeczniczka rządu, tylko część informacji publikowanych na portalach społecznościowych obsługiwanych przez Centrum Informacyjne Rządu ma charakter materiałów urzędowych. Ale przyznaje, że 421 osobom ograniczono dostęp do profilu KPRM na Facebooku, gdyż „uporczywie naruszały zasady dyskusji”. Co ciekawe, dokument „Zasady zamieszczania wpisów na stronie Kancelarii Premiera na Facebooku” jest datowany dopiero na 19 lutego 2015 r. – czyli dwa tygodnie po wysłaniu interpelacji przez posła Wiplera. Oznaczać to może, że wcześniej część osób została wykluczona bez odpowiedniej podstawy. Jednak i teraz pojawiają się wątpliwości: niektórzy internauci chcą otrzymać wykładnię, czym jest zabronione przez nowy regulamin nawoływanie do zachowań nieetycznych lub naruszanie powszechnie uznanych norm komunikacji. Niektórzy sugerują wręcz, że niewłaściwy w ocenie pracowników kancelarii jest każdy przejaw krytyki skierowanej pod adresem rządzących.
– Biorąc pod uwagę zastrzeżenie, że KPRM zamierza korzystać z wszelkich uprawnień, jakie daje jej obecność w serwisach społecznościowych – w tym z możliwości odcinania niektórych użytkowników od przekazów rządowych – być może niedługo zmieni się znaczenie pojęcia wykluczenia cyfrowego – zauważa Olgierd Rudak, prawnik i twórca Czasopisma „Lege Artis”.
– Do wykluczonych zaliczać będziemy jednostki, którym niewidzialna ręka admina odmówi prawa zapoznania się z przekazami z Alei Ujazdowskich – pokpiwa.
Część prawników jest jednak bardziej powściągliwa w komentarzach. Mecenas Konrad Kacprzak, dyrektor departamentu prawa administracyjnego w kancelarii Świeca i Wspólnicy, jest zdania, że administrator strony ma nawet nie prawo, a wręcz obowiązek usuwać informacje sprzeczne ze standardami obowiązującymi na Facebooku. Ale, jak zaznacza, usuwanie komentarzy oraz ograniczanie dostępu użytkownikom powinno odbywać się jedynie w skrajnych przypadkach, nie zaś w sytuacjach, gdy mamy do czynienia jedynie z odmiennym zdaniem interlokutora.
Zarazem mec. Kacprzak zastrzega, że nie widzi problemu z ograniczaniem dostępu do informacji publicznej zamieszczanej na portalach społecznościowych. Jak przekonuje, zbanowane osoby mogą zapoznać się z nimi np. dzięki Biuletynowi Informacji Publicznej.
– Wobec tego nie można uznać, by prawo dostępu zostało naruszone – stwierdza prawnik.
Olgierd Rudak jest bardziej krytyczny.
– Calvin Coolidge, prezydent USA, zwykł ponoć mawiać: bądźcie tak postępowi jak nauka i tak zachowawczy jak tabliczka mnożenia. Wydaje się, że polski rząd nieco za mocno wziął sobie do serca te słowa i w pogoni za nowoczesnymi środkami wyrazu mnoży byty wirtualne, zapominając o bytach legalnych – wskazuje.
– Jeśli administracja uważa, iż BIP jest po prostu niemodny, więc niepotrzebny, to warto pamiętać, że rezygnacja z niego wymagałaby inicjatywy ustawodawczej – przypomina Rudak.