„Brak jest podstaw do obaw wyrażanych w mediach i smutku Pana Ministra, jakoby lokatorzy mieszkań komunalnych, którzy mieszkali w nich w dobrej wierze i wynajmowali lokal od miasta, byli zmuszani przez czyścicieli kamienic do tego, żeby płacić zaległe, wieloletnie zobowiązania za okres, gdy zajmowali oni lokal w zwracanej prywatnej osobie nieruchomości” – napisał sędzia Michał Laskowski, rzecznik prasowy Sądu Najwyższego.
To echo ubiegłotygodniowej uchwały SN dotyczącej nieruchomości warszawskich. Sąd miał w niej wskazać, czy właściciel zreprywatyzowanej kamienicy może żądać od stolicy wynagrodzenia – w postaci rynkowych czynszów – za bezumowne korzystanie z budynku, w którym miasto ulokowało lokatorów.
W stanowisku do zagadnienia rzecznik praw obywatelskich podkreślał, że sprawa ma kluczowe znaczenie dla lokatorów zwracanych nieruchomości. Przesądzić może bowiem o ich odpowiedzialności finansowej i zaważyć na tym, czy będą musieli zwracać spadkobiercom dawnych właścicieli nieruchomości lub nabywcom roszczeń czynsze w rynkowej wysokości. I to nawet za ostatnich 10 lat.
Niestety do tej kwestii SN nie odniósł się bezpośrednio. Zgodnie z podjętą uchwałą: „Korzystanie z nieruchomości przez posiadacza samoistnego (czyli miasto – red.), który oddał rzecz do używania najemcy, polega wyłączenie na pobieraniu pożytków cywilnych (art. 224 i 225 k.c.)”. SN uznał więc, że odzyskujący kamienice mogą żądać od ratusza wynagrodzeń, ale jedynie w wysokości, jakie faktycznie z tytułu komunalnych czynszów do niego wpłynęły. W grę wchodzą stosunkowo niewielkie kwoty. Czynsze komunalne stanowią bowiem 20-25 proc. wysokości tych na wolnym rynku.
Co zatem z pozostałą częścią pieniędzy? Na zakończenie ustnego uzasadnienia SN ograniczył się do stwierdzenia, że uchwała nie będzie wiązać się automatycznie z odpowiedzialnością najemców. Po ogłoszeniu wyroku wśród zgromadzonych w gmachu SN ekspertów zapadła konsternacja, jak odczytać stanowisko sędziów. „Trzeba poczekać na uzasadnienie” – powtarzano.
Mimo tego część mediów uznała, że 19 kwietnia SN „przesądził, że dekretowiec czy handlarz roszczeń może żądać wynagrodzenia za bezumowne korzystanie z nieruchomości od lokatorów zwracanych kamienic, a nie od władz Warszawy”.
Dolano oliwy do reprywatyzacyjnego ognia. Informacja o uchwale zawędrowała do ministra sprawiedliwości, który zadeklarował, że rozważy zmianę prawa, tak by ochronić lokatorów. Zupełnie niepotrzebnie. Z uchwały nie można było bowiem wywieść tak negatywnych dla lokatorów wniosków. Pojawia się pytanie, czy zamieszania można było uniknąć? Po raz kolejny okazało się bowiem, że nawet SN ma problem z komunikowaniem „co autor ma na myśli” i to niestety w sprawie doniosłej społecznie.
– Z uzasadnianiem wyroków sądowych: zarówno pisemnych, jak i ustnych jest olbrzymi problem. W ustnych motywach sędzia musi krótko oddać, co jest ważne w orzeczeniu. To trudne, ale jeśli nie potrafi tego zrobić, to znaczy, że wyrokował po omacku. Trzeba mówić tak, by ten, kto słucha, zrozumiał. Wydaje się, że to banalna prawda, praktyka pokazuje jednak, że są z tym problemy – komentuje adwokat prof. Maciej Gutowski z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
To, że larum podniosło środowisko lokatorskie, nie dziwi adwokata Macieja Górskiego, który był obecny podczas ogłaszania uchwały. – Jeżeli jej treść na tym etapie, tj. przed pisemnym uzasadnieniem, nie jest jednoznaczna dla prawników, to tym bardziej nie powinny dziwić obawy lokatorów – komentuje Górski.
W jego ocenie pełniejsze uzasadnienie ustne, które bezpośrednio odniosłoby się do sytuacji mieszkańców kamienic, pozwoliłoby uniknąć niepotrzebnych spekulacji. – Szczególnie teraz, kiedy reprywatyzacja została tak głęboko uwikłana w politykę, napięcia pomiędzy roszczącymi a lokatorami sięgają zenitu, a na dodatek partia rządząca zaczyna majstrować przy władzy sądowniczej i nie zawaha się wykorzystać każdego argumentu, aby ją poniżyć w oczach opinii publicznej – akcentuje.