Po zimowej, wiosennej i letniej teraz czeka nas jesienna kampania w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. PiS zastanawia się nad wniesieniem kolejnej ustawy o TK. Jak wynika z rozmów z posłami tego ugrupowania, z jednej strony ma ona wdrażać rekomendacje ekspertów marszałka Marka Kuchcińskiego, a z drugiej – odpowiadać na ewentualne orzeczenie TK w sprawie trybu wyboru prezesa. W tej ostatniej kwestii zapowiada się kolejna partia szachów między PiS a Trybunałem.
Gdy sędziowie oceniali ostatnią ustawę trybunalską, w uzasadnieniu do orzeczenia znalazła się sugestia, że zapis dający każdemu sędziemu jeden głos w procedurze wyboru kandydata ma być niekonstytucyjny. PO i Nowoczesna natychmiast to podchwyciły i w Trybunale wylądował wniosek kwestionujący m.in. ten artykuł. Na razie nie ma decyzji prezesa, kiedy TK ponownie przyjrzy się ustawie uchwalonej przez PiS w wakacje. To fundamentalna kwestia, bo orzeczenie to może zadecydować, spośród których trzech kandydatów prezydent Andrzej Duda wybierze prezesa. Jeśli Trybunał przepis uchyli, o następcy Andrzeja Rzeplińskiego przesądzą głosy sędziów wybranych w poprzednich kadencjach. Jeśli nie, przynajmniej jednym z kandydatów będzie sędzia wybrany w tej kadencji głosami PiS. A wtedy zapewne na niego padnie wybór Dudy.
PiS ma w zanadrzu możliwość zgłoszenia projektu ustawy, by szybko dokonać zmiany przepisów na inne, gdyby się okazało, że sędziowie kwestionują dotychczasowe. Z kolei Trybunał może wyczekać z orzeczeniem do ostatniego momentu, by utrudnić sejmowej większości zmianę zasad wyboru prezesa. W innym wariancie prezydent może się powołać na fakt, że rząd nie opublikował orzeczenia, i uznać procedurę wyboru za nieważną. Liczba możliwych kombinacji jeży włosy na głowie i pokazuje, że w tej sprawie chaos może być jeszcze większy. PiS wprawdzie krytykowało Rzeplińskiego, ale nie kwestionowało, że to on kieruje Trybunałem. Jeśli dojdzie do pata w kwestii wyboru jego następcy, konsekwencje będą opłakane.
W nowej ustawie mogą się znaleźć także rozwiązania wskazane przez komisję ekspertów Kuchcińskiego. Chodzi np. o sposób wyboru sędziów. Kandydata zgłaszałoby co najmniej 15 posłów. W pierwszym podejściu sędzia byłby wybierany kwalifikowaną większością 3/5 głosów, czyli za jego kandydaturą musiałoby podnieść rękę co najmniej 276 posłów przy pełnym składzie izby. To mogłoby wymusić szukanie porozumienia co do kandydatów, choć propozycja mówi, że gdyby w ten sposób nie udało się wybrać sędziego, wówczas Sejm wybierałby go zwykłą większością spośród dwóch, którzy uzyskali największą liczbę głosów w pierwszym głosowaniu.
W realiach obecnego parlamentu PiS, by wybrać sędziego w pierwszym kroku, musiałoby mieć poparcie albo PO, albo dwóch innych klubów. To rozwiązanie lepsze niż obecne zasady. Wprawdzie nie spowodowałoby rewolucji, ale wymagałoby, by przynajmniej przez chwilę obóz rządowy kontaktował się z opozycją. Z czasem mogłoby to nieco zmienić klimat wokół TK. Równocześnie jednak ustawa ma zawierać – jak mówią posłowie PiS – propozycje ograniczenia przywilejów sędziów TK. Pierwsza ma polegać na zakazie dodatkowej działalności dydaktycznej, by sędziowie koncentrowali się na orzekaniu. To zasada, którą trudno podważyć, gdyby nie kolejne pomysły zmniejszenia wynagrodzenia sędziów czy ograniczenia prawa do przechodzenia w stan spoczynku.
Argument, jaki można usłyszeć, jest taki, że sędziowie nie powinni mieć lepszej pozycji materialnej niż prezydent czy premier. Z tym można by się zgodzić, ale raczej w drugą stronę. To znaczy: to prezydent i premier powinni zarabiać dużo więcej niż obecnie, a PiS powinno porzucić lęki przed tabloidami i takie podwyżki przeforsować. Natomiast próba obcięcia wynagrodzeń sędziów, nawet gdyby była motywowana szlachetnymi pobudkami, nie powinna wejść w życie. Decyzje sędziów mają zbyt duże konsekwencje dla gospodarki i finansów publicznych.
Istnieje jeszcze międzynarodowy kontekst sporu. Polski rząd przyjął taktykę ignorowania Komisji Europejskiej. Na razie nie wiadomo, kiedy KE wróci do sprawy procedury praworządności. Najwcześniej nastąpi to po kolejnej opinii Komisji Weneckiej, która ma być znana w połowie października. To może się skończyć wnioskiem KE do Rady o wszczęcie procedury praworządności, ale na razie nikt się tym nie martwi. Tyle że wczorajsza decyzja KE w sprawie podatku handlowego każe się zastanowić, czy konflikt o TK nie rozlewa się na inne sfery kontaktów z Brukselą. To pytanie, na które ani rząd, ani sama komisja nie dadzą twierdzącej odpowiedzi. Rząd nie ma interesu, by przyznawać, że wojna z TK zaczyna przynosić wymierne szkody. Z kolei Komisja nie przyzna się, by nie narazić się na zarzuty o stronniczość.
Skarga na ustawę trafiła po prostu w sferę arbitralnych decyzji KE. Sam sposób konstrukcji podatku handlowego – kwota wolna dla wszystkich podmiotów, stawki zależne od poziomu obrotów, a nie np. pochodzenia kapitału – dawały zapewne możliwość manewru. Komisja uznała jednak, że zróżnicowanie stawek to pomoc publiczna. Nie dowiemy się, na ile na tej decyzji zaważył klimat sporu. Jeśli jednak fatycznie tak było, wkrótce mogą nastąpić kolejne takie kroki. Następną ważną decyzją, na którą czeka rząd, jest ta w sprawie programu naprawy górnictwa. Gdyby okazało się, że polityczną cenę za spór o TK płacimy przy innej kasie, niż oczekiwał rząd, cena ta może być zbyt wysoka.