Słowo „mur” ostatnio pojawia się w mediach codziennie. Te najsłynniejsze mury, co wiemy z historii, zawsze służyły do obrony. Ale czy Wielki Mur Chiński, Mur Trajana bądź Hadriana (sięgając daleko wstecz) czy nowożytne: Wał Pomorski, Linia Maginota, Linia Gustawa, Linia Zygfryda, Linia Mołotowa, Linia Mannerheima, Linia Stalina, wypełniły swoją funkcję? Nie.
Były obchodzone, forsowane, omijane czy też otwierane przed wrogami w wyniku zdrady. Nawet najsłynniejszy z nich, czyli mur chiński, wobec zmasowanego ataku zorganizowanej armii był w zasadzie bezużyteczny i mógł jedynie ułatwić przekazywanie wiadomości alarmowych o zbliżaniu się wroga. A mur berliński z 320 wieżami wartowniczymi, pilnowany codziennie przez 2500 żołnierzy; naszpikowany urządzeniami sygnalizacyjnymi umieszczonymi tuż nad ziemią, wywołującymi alarm przy dotknięciu; ze specjalnie tresowanymi psami; zaporami przeciwczołgowymi i tzw. pasem kontrolnym, który był codziennie bronowany, runął w ciągu zaledwie kilku dni.
Ale te wszystkie konstrukcje, wznoszone z kamienia, betonu czy drutów kolczastych, najpierw musiały powstać w ludzkich głowach. W naszych umysłach są mury wybudowane ze strachu, z braku tolerancji, z niezrozumienia różnic, których pełen jest świat wokół nas, z obawy przez nieznanym, obcym, innym.
To różnice tworzą mury! Każdy z nas jest inny, każdy ma inne przekonania, system wartości, upodobania, cele. Te różnice mogą uczynić nasz świat kolorowym lub czarno-białym. Mamy wybór.
Jeśli wybierzemy świat czarno-biały, wszyscy ci, którzy nie myślą tak jak my, staną się naszymi wrogami, a sam świat okaże się niebezpieczny, pełen zasadzek i podłości nakierowanych na zniszczenie „innych”.
Jest też świat różnokolorowy, rozumiejący różnice, doskonale wiedzący, że te konflikty, które codziennie nam się przytrafiają, są czymś, czego powinniśmy się spodziewać i co trzeba uwzględniać: w naszym codziennym życiu, w naszej pracy, w naszej organizacji, w miejscu, w którym bywamy towarzysko. Bo oczekiwanie, że wszyscy i wszędzie będą podzielać nasze, moje przekonania jest jedynie niespełnialnym marzeniem.
Świat różnokolorowy, akceptujący różnice doszedł do wniosku, że sposobem radzenia sobie z konfliktami nie jest stosowanie siły, tylko rozmowa. Nie agresja, lecz perswazja. Nie rozstrzyganie sporów, ale ich rozwiązywanie. Wystarczy się tylko rozejrzeć: są dziś przedsiębiorstwa, w których prowadzenie procesów sądowych oznacza prymitywny sposób radzenia z konfliktem, profesjonaliści bowiem konflikty rozwiązują. Do targowania się o to, kto ma „rację” nie trzeba jakichś wyjątkowych i szczególnych kwalifikacji – to stosunkowo proste zajęcie, często zresztą kończące się fiaskiem. Wyzwanie jest bardziej wyjątkowe – znalezienie rozwiązania konfliktu bez konieczności rozstrzygania go w sądzie. To kwestia przynależności do elitarnego Klubu Wyższej Kultury Rozwiązywania Sporów. Ottawa i Toronto w Kanadzie oddalone są o 450 km, ale prawników w tych miastach dzielą nie tylko 4 godziny jazdy samochodem. Prawnicy w metropolitalnej Ottawie są członkami klubu (i zapewniam, że mają się świetnie), prawnicy w Toronto „nie zauważyli”, że taki klub powstał. Przed polskimi prawnikami staje szansa wyboru, czy do tego klubu chcą przystąpić.
Zaproszenie już zostało wysłane: nowo uchwalona ustawa o wspieraniu polubownych metod rozwiązywania sporów czeka jedynie na podpis prezydenta. ©?
Świat różnokolorowy, akceptujący różnice doszedł do wniosku, że sposobem radzenia sobie z konfliktami nie jest stosowanie siły, tylko rozmowa. Nie agresja, lecz perswazja. Nie rozstrzyganie sporów, ale ich rozwiązywanie