Niedawno pokazano mi malownicze zdjęcia zrobione w kilku miastach Wielkiej Brytanii; kraju, który kojarzył mi się ze swoistym dostojeństwem, powściągliwością, umiarem – słowem brytyjską flegmą.
A jednocześnie z długoletnią tradycją prawniczą i duchem szacunku dla prawa. Tymczasem zdjęcia pokazywały ubranych w togi i tradycyjne peruki adwokatów stojących z transparentami przed gmachami sądów. Często z teczkami czy grubymi plikami dokumentów pod pachą. Tak właśnie wyglądał pierwszy w historii strajk, protest adwokatów na wyspach. Pierwszy – i od razu skutecznie na kilka godzin paraliżujący brytyjski wymiar sprawiedliwości. Stanęły sądy karne od Manchesteru przez Liverpool po Bristol. Sparaliżowany został nawet słynny londyński sąd Old Bailey.
Co takiego pchnęło wydawałoby się statecznych ludzi, którzy powinni walczyć o skuteczny i efektywny wymiar sprawiedliwości, do działań mających go sparaliżować – nawet jeśli tylko na kilka godzin? Były to cięcia budżetu na pomoc prawną przeznaczoną dla potrzebujących obywateli i obniżanie stawek wynagrodzenia dla adwokatów. Przez lata brytyjski system pomocy dla osób niemogących jej samodzielnie sobie sfinansować był chlubą rządzących i stawiany za wzór innym krajom. Rzeczywistość jednak okazała się dużo mniej kolorowa. Czytam relacje ze strajku, z których wynika, że nagle stało się jasne, że adwokaci wcale nie są – jak powszechnie się mniemało – „fat cats” – sytymi kocurami. Pauperyzacja zawodu postąpiła w szybkim tempie. Czytając relacje z protestu, można było poznać historie spraw, do których adwokaci opłacani z urzędu musieli finalnie dołożyć, bo większe niż wynagrodzenie były koszty sporządzenia pism, pracy kancelarii i dojazdów.
Deja vu? Dokładnie tak. Opis sytuacji adwokatów brytyjskich jak ulał pasuje do naszej polskiej rzeczywistości. Może nie jak ulał, bo w Polsce jest dużo gorzej. Wystarczy przypomnieć: od 13 lat niezmienione są stawki za obrony z urzędu, choć apelujemy o to od dawna. Od roku leży w Ministerstwie Sprawiedliwości projekt rozporządzenia autorstwa samorządów, który pozwoliłby urealnić stawki za obrony z wyboru. Dobra idea stworzenia ustawą systemu przedsądowej pomocy prawnej dla najuboższych (którego w ogóle do tej pory nie było) została w kuriozalny sposób wypaczona propozycją przepisów wylobbowaną przez organizacje pozarządowe, fiskusa i innych. W efekcie ze 100 mln zł, jakie miały być przeznaczone na ten szczytny cel, 23 mln zł wróci do Skarbu Państwa tytułem podatku VAT, a porad będą mogli udzielać – zamiast profesjonalistów – magistrowie prawa. Trzeba będzie tylko podpisać oświadczenie, że wiemy o tym, że porad udziela nieprofesjonalista, który nie ponosi odpowiedzialności za ewentualny błąd. Wreszcie z darmowych porad skorzystać będą mogli nie tylko najbardziej potrzebujący, ale też osoby zamożne, które stać na adwokata.
Krzyczymy o tym tak głośno, jak się da. Wystosowaliśmy ostatnio w najistotniejszych sprawach memorandum do wszystkich najważniejszych w państwie osób.
Ktoś powie, że samorząd jest nieskutecznym lobbystą. Przyjmuję z pokorą każdą krytykę, lecz zwracam też uwagę, że siła i skuteczność samorządu mają źródło w solidarności środowiska. Nie w wieczornej odwadze krytykowania przed komputerem, w internecie, ale w zadbaniu o wysoką frekwencję na zgromadzeniach izb, angażowaniu się w prace samorządu i dbałości o wizerunek zawodu w codziennej pracy. Kosztowne kampanie marketingowe mogą go z mozołem budować, lecz zburzyć może jeden nierozważny adwokat zapominający o kodeksie etyki.
Pozostaje pytanie, jak wymóc na politykach, by posłuchali głosu adwokatury? Co nam pozostaje? Górnicy palą opony, pielęgniarki odchodzą od łóżek, lekarze zamykają gabinety, policjanci idą nie w ulicznych patrolach, a w demonstracjach, rolnicy blokują drogi – i wtedy politycy, przestraszeni sondażami, ulegają i spełniają ich postulaty.
Ja natomiast jestem adwokatem, a moim powołaniem jest niesienie pomocy prawnej obywatelom zawsze, gdy jest taka potrzeba. Moim adwokackim zadaniem jest współdziałanie w stosowaniu prawa. Wykonuję zawód, który jest istotną częścią wymiaru sprawiedliwości, by był on – jak sama nazwa wskazuje – sprawiedliwy i skuteczny zarazem. I mam ogromnie za złe kolejnym ekipom rządzącym, że stawiają mnie w obliczu takich dylematów. Naczelna Rada Adwokacka 27 czerwca br. będzie musiała rozstrzygnąć, czy protestować i ewentualnie jaką ów protest ma przybrać formę. To nie będzie łatwa decyzja.
Piszę te słowa tuż przed kolejnym za mojej kadencji prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej spotkaniem z kolejnym już ministrem sprawiedliwości. Mam nadzieję, że będzie ono przełomowe i usłyszymy nie tylko obietnice, ale również niebawem zobaczymy podpisy ministra pod dobrymi rozwiązaniami.
Mam nadzieję, choć doświadczenie nakazuje mi ostrożność.