Za takimi wnioskami sędziów czasami stoi asekuranctwo, a nie troska o dobro wymiaru sprawiedliwości. Część z nich woli umyć ręce, niż później bronić swoich rozstrzygnięć
Przesłanki odsunięcia sędziego od sprawy karnej / Dziennik Gazeta Prawna
Taka konkluzja płynie z jednego z ostatnich orzeczeń Sądu Najwyższego (sygn. akt III KO 4/15), w którym SN nie uwzględnił wniosku Sądu Rejonowego w K. o przekazanie sprawy innemu sądowi równorzędnemu. SN wytknął wnioskującemu, że w tym przypadku brak było „podstaw do formułowania jakichkolwiek rozsądnych wątpliwości co do zdolności prawidłowego rozpoznawania sprawy przez ten sąd”.
– SN potwierdził to, co wydaje się oczywiste. Sąd, który wnioskował o wyłączenie go od rozpoznania sprawy, zachował się zbyt asekuracyjnie – uważa Łukasz Piebiak, sędzia Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy.
Stosunki służbowe
Sąd rejonowy chciał się wyłączyć od orzekania w sprawie karnej, w której oskarżoną jest kierownik oddziału inwestycji i remontów sądu okręgowego. Poszkodowanym jest ten właśnie sąd, reprezentowany przez prezesa.
SR podnosił, że zarówno prezes SO, jak i oskarżona są znani jego sędziom, którzy utrzymują z nimi kontakty służbowe. We wniosku wskazano, że oskarżona osobiście nadzorowała wszystkie remonty sądów rejonowych w okręgu. Z tego powodu w latach 2009–2010 przebywała dłuższy czas w SR w K. i „wielokrotnie uzgadniała osobiście z wszystkimi sędziami tego sądu różnego rodzaju szczegóły remontowe”. Wnioskujący doszedł więc do wniosku, że już sama okoliczność, iż orzekający w nim znają zarówno oskarżoną, jak i prezesa SO, może wywołać wrażenie, że sędziowie nie byliby w tej sprawie bezstronni.
SN uznał jednak, że są to obawy na wyrost. Jego zdaniem kierując się obiektywnymi kryteriami, trudno zakładać, że w odbiorze społecznym orzekanie przez tych sędziów zrodzi podejrzenie o stronniczość. „Kontakty o charakterze zawodowym pomiędzy sędziami a pracownikami sądu są czymś naturalnym i ze swej istoty nie wiążą się z żadnymi osobistymi relacjami” – czytamy w uzasadnieniu postanowienia SN.
Zaznaczono w nim też, że sąd okręgowy, którego reprezentuje jego prezes, nie występuje w tej sprawie w charakterze strony. Ma bowiem status pokrzywdzonego. A to – w opinii SN – prowadzi do wniosku, że nie wykazuje on bezpośredniego zainteresowania rozstrzygnięciem. Oskarżycielem jest bowiem prokurator. „Gdyby (...) prezes sądu działał w procesie w imieniu sądu, to należałoby wówczas rozważyć, czy ta okoliczność w odbiorze społecznym nie zostanie odczytana jako swego rodzaju presja na sędziów co do oczekiwanego rozstrzygnięcia” – napisano w uzasadnieniu.
SN uznał więc, że w tej sprawie dobro wymiaru sprawiedliwości nie zostanie zagrożone, jeżeli rozstrzygnie ją SR w K. A właśnie taka przesłanka musi być spełniona, aby doszło do przekazania sprawy innemu sądowi (art. 37 k.p.k.). „(...) W orzecznictwie Sądu Najwyższego wielokrotnie wskazywano, że przesłanki korzystania z instytucji określonej w art. 37 k.p.k., z uwagi na wyjątkowy jej charakter, nie podlegają wykładni rozszerzającej. W taki sposób nie powinno być interpretowane także pojęcie »dobra wymiaru sprawiedliwości«” – wskazał SN w uzasadnieniu postanowienia.
Eksperci chwalą takie rozstrzygnięcie.
– Zarówno wyłączenie sędziego, jak i instytucja przekazania sprawy innemu sądowi równorzędnemu są regulacjami wyjątkowymi i zarówno strony, jak i sędziowie czy sądy nie powinny korzystać z nich bez gruntownego i rzeczywistego powodu – zauważa dr Andrzej Jakubiec, adwokat z kancelarii Janeta Jakubiec Węgierski, wykładowca na Uniwersytecie Łódzkim.
Przypomina, że przecież zdarza się, iż sędziowie procesują się z sądami o pieniądze.
– Sprawy te są normalnie rozstrzygane, a i samym sędziom, którzy taką sprawę sądzą, zależy na jak największej bezstronności – mówi dr Jakubiec.
Widmo dyscyplinarki
Jednak jasne rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego nie oznacza, że w praktyce nie pojawiają się wątpliwości co do tego, kiedy sędzia powinien się wyłączyć od orzekania. Wystarczy wspomnieć choćby złożone w ostatnim czasie przez ministra sprawiedliwości wnioski o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego w stosunku do dwóch sędziów SO w Radomiu. Zasądzili oni innym radomskim sędziom zwrot realnych kosztów dojazdu do pracy własnymi autami (tzw. kilometrówki). Minister sprawiedliwości uznał, że powinni byli się wyłączyć od rozpoznawania tych spraw, gdyż spory toczyły się pomiędzy sędziami SO w Radomiu a ich pracodawcą.
Dla sędziów decyzja ministra nie jest zrozumiała.
– Po pierwsze dlatego, że – z tego, co jest mi wiadome – sędziowie orzekający w tych sprawach nie utrzymywali ani z powodami, ani z prezesem reprezentującym pozwany sąd kontaktów towarzyskich. Ich kontakty były jedynie służbowe. Po drugie, poprzednie wnioski o wyłączenie się sędziów radomskich od tego typu spraw nie były uwzględniane przez Sąd Apelacyjny w Lublinie. Trudno było więc przypuszczać, że w tej akurat sprawie zachowa się przeciwnie i sędziego wyłączy – przypomina Łukasz Piebiak.
Na wszelki wypadek
Efektem takiej nadgorliwości aparatu dyscyplinarnego jest to, że sędziowie próbują się wyłączyć od orzekania „na wszelki wypadek”.
– Zdarza się, że składanie takich wniosków wynika ze zbyt chyba daleko idącej ostrożności i nadmiernych obaw co do tego, czy strona niezadowolona z rozstrzygnięcia nie będzie formułować bezpodstawnych zarzutów wobec sędziego – przyznaje Piebiak.
Tak było w jednej ze spraw, w której rozpoznaniu niedawno uczestniczył.
– Sędziowie woleliby nie orzekać w sprawie z udziałem jednej ze spółdzielni mieszkaniowych. Twierdzili, że podstawa do wyłączenia wynika z tego, że jednym z członków jej zarządu jest małżonek sędziego pełniącego funkcję wiceprezesa sądu – opowiada warszawski sędzia.
Te argumenty nie przekonały jednak składu orzekającego i wniosek nie został uwzględniony.
– Uznaliśmy, że kontakty służbowe, wynikające z uprawnień o charakterze administracyjnym, jakie przysługują wiceprezesowi sądu wobec sędziów, nie mogą być podstawą do formułowania tezy o braku bezstronności tych sędziów. Takie obawy mogłyby być uzasadnione, gdyby sędziowie mający oceniać sprawy z udziałem tej spółdzielni utrzymywali bliższe kontakty towarzyskie z wiceprezesem sądu, czy tym bardziej z członkiem zarządu spółdzielni, np. spotykając się poza pracą – podsumowuje sędzia.
Ale zdarzało się, że rzeczywistym powodem złożenia wniosku o wyłączenie nie była obawa przed dyscyplinarką, lecz po prostu niechęć do rozstrzygania pewnych spraw. W środowisku znane są (aczkolwiek z dość odległej przeszłości) wypadki, kiedy to sędziowie z premedytacją podejmowali działania mające na celu wyłączenie ich z niektórych postępowań.
– Kiedy taki sędzia dostawał sprawę, w której stroną był np. bank, a nie chciał w niej orzekać, udawał się do takiego banku i brał w nim pożyczkę. Później składał wniosek o wyłączenie, wskazując, że nie może orzekać, gdyż łączy go ze stroną stosunek umowny – podaje przykład sędzia Piebiak.
– Odkąd jestem w Krajowej Radzie Sądownictwa, nie spotkałem się z taką sprawą – zapewnia jednak Waldemar Żurek, rzecznik prasowy rady, jej członek od 2010 r.
Jego zdaniem praktyka ta, jako nieetyczna, została już wyrugowana.