Od 24 sierpnia egzamin na prawo jazdy będzie można odbywać na tym samym pojeździe, co szkolenie, a zajęcia z teorii podczas kursu nie będą obowiązkowe. Jednak ośrodki nauki twierdzą, że ceny nie spadną
Od kilku lat ośrodki szkolenia kierowców (OSK) walczyły o wprowadzenie możliwości zdawania egzaminu na prawo jazdy na należących do nich samochodach. Taką możliwość daje nowelizacja ustawy o kierujących pojazdami (Dz.U. z 2014 r. poz. 970), która w niedzielę wchodzi w życie.
Ułatwi to życie nie tylko zdającym, którzy dotąd uczyli się jeździć autem marki X, a egzamin w wojewódzkim ośrodku ruchu drogowego zdawali już na pojeździe marki Y, bo WORD akurat zmienił tabor. Przede wszystkim pozwoli zaoszczędzić OSK, bo firmy nie będą zmuszone do pozbywania się niezamortyzowanych aut i zakupu lub leasingowania nowych za każdym razem, gdy WORD-y zmieniają samochody.

Firmy zaoszczędzą

– Oczywiście, nie ma obowiązku przeprowadzenia szkolenia takimi samymi samochodami, jakie są używane podczas egzaminów, ale to wymusza rynek. Klienci chcą się uczyć jeździć dokładnie tymi samymi modelami, którymi potem będą zdawać egzamin – tłumaczy Krzysztof Bandos, prezes Polskiej Federacji Stowarzyszeń Szkół Kierowców (PFSSK).
Zmiana w prawie nie oznacza jednak, że od razu wszystkie szkoły skorzystają z nowych możliwości.
– Zanim przepis zacznie działać, trzeba będzie stworzyć jakieś regulaminy, które określą, na jakiej zasadzie będziemy użyczać WORD-om te samochody – tonuje nastroje Krzysztof Kołodziejczyk z PFSSK.
– Być może dla kursanta koszt wzrośnie, bo WORD-y będą pobierać normalną opłatę za egzamin, a do tego trzeba będzie zapłacić szkole jazdy za podstawienie pojazdu. Najlepiej byłoby, gdyby WORD-y wypłacały OSK jakąś rekompensatę, bo i tak nie używaliby swoich pojazdów – dodaje Kołodziejczyk.
Zdaniem Rafała Gajewskiego, dyrektora WORD-u w Zielonej Górze, koszty egzaminów w przypadku zdawania ich na samochodzie szkoły jazdy nie muszą wzrosnąć.
– W naszym ośrodku od dawna umożliwiamy przedsiębiorcom podstawianie ich samochodów na egzamin, bo przecież prawo tego nie zabraniało. Wystarczyło, że OSK wyposaży pojazd na swój koszt w urządzenia do rejestracji obrazu i dźwięku i podpisze umowę z WORD-em. Kursanci nie płacą więcej za kurs, ponieważ szkołom jazdy, które nie muszą wymieniać aut, i tak się to opłaca – zapewnia dyrektor WORD.
Nowelizacja likwiduje też obowiązkowe szkolenie teoretyczne (egzamin nadal będzie z teorii i praktyki). Wprowadzając taką możliwość, parlamentarzyści liczyli, że osoby, które wiedzę o przepisach i zasadach ruchu opanują na własną rękę, zapłacą mniej za kurs. Jednak Wojciech Góra z Polskiej Izby Gospodarczej Ośrodków Szkolenia Kierowców (PIGOSK), twierdzi, że nic takiego nie będzie miało miejsca.
– Z uwagi na dużą konkurencję ceny kursów nie są nawet na granicy, ale poniżej opłacalności. Efekt będzie taki, że kursant nie oszczędzi, a będzie tylko gorzej przygotowany – kwituje Wojciech Góra.
– Szkolenie teoretyczne nie polega tylko na objaśnieniu znaczenia znaków i przytaczaniu przepisów. Dlatego żadna książka czy kurs e-learningowy nie zastąpi instruktora, który ma wieloletnie doświadczenie na drodze. Sam prowadzę zajęcia teoretyczne także dla doświadczonych kierowców, którzy zdobywają uprawnienia dla kierowców zawodowych, i nawet oni zadają wiele pytań. A co dopiero mówić o młodych ludziach, którzy dopiero siadają za kółko – dodaje instruktor.

Będzie więcej wypadków

Najbardziej kontrowersyjną zmianą, jaką przewiduje nowela, jest umożliwienie kierowania motocyklami o pojemności silnika do 125 cm3 każdemu, kto posiada prawo jazdy kategorii B od co najmniej trzech lat.
– Obawiam się zwiększenia liczby wypadków. Liberalizacja przepisów spowoduje boom na takie pojazdy i wsiądą na nie ludzie, którzy zupełnie nie są do tego przygotowani. Bo komu się będzie chciało jechać do ośrodka doskonalenia techniki jazdy, których jest bardzo niewiele, by tam przejść przeszkolenie, skoro nie ma takiego wymogu? Tymczasem technika jazdy na motocyklu różni się zasadniczo od jazdy samochodem – podkreśla Wojciech Góra z PIGOSK.
– Skąd kierowca ma wiedzieć, w jaki sposób motor się wykłada na łuku drogi, kiedy użyć którego hamulca, by nie doprowadzić do wywrócenia motocykla, czy jak zachować się, kiedy mamy znoszenie boczne? A to są wszystko sytuacje, z którymi taki kierowca spotka się na drodze – ostrzega Góra.

Weryfikować, tylko jak

Od początku przeciwny wprowadzeniu takich zmian był także Wojciech Pasieczny, emerytowany policjant i ekspert w zakresie bezpieczeństwa ruchu drogowego.
– Skoro po trzech latach posiadania prawa jazdy na samochód można jeździć sporym motorem, to po pięciu latach pozwólmy też prowadzić ciężarówki do 7,5 tony, po 10 latach autobusy, a po 11 mały samolot. Bo dlaczego nie – ironizuje Pasieczny.
– Przecież to jest totalna bzdura. Niektóre motocykle o pojemności do 125 cm3 ważą nawet po 130 kg i rozwijają prędkość ponad 100 km/h. Ilu będzie kierowców na tyle świadomych, by najpierw dla własnego i innych bezpieczeństwa pójść na przeszkolenie? Nie oszukujmy się. To ukłon w stronę producentów takich pojazdów, które się po prostu słabo sprzedawały – wskazuje policjant.
Eksperci są zgodni, że powinien istnieć wymóg jakiejś weryfikacji umiejętności kierowcy, zanim pozwoli mu się przesiąść na motor. Chociaż nie są zgodni co do jego formy.
– W wielu krajach się to przyjęło, ale sądzę, że my nie dorośliśmy do takich zmian. Jeśli już ustawodawca uznał, że kierowcy nie potrzebują dodatkowego szkolenia z jazdy takim motocyklem, to niech chociaż ich umiejętności zostaną zweryfikowane podczas egzaminu – proponuje Krzysztof Kołodziejczyk.
Przeciwnego zdania jest np. Wojciech Pasieczny.
– Egzamin nie jest konieczny. Natomiast powinien istnieć obowiązek ukończenia szkolenia. W przeciwnym razie taki człowiek będzie się uczył sam na ulicy, bez pomocy instruktora – przewiduje.
Trafność nowych rozwiązań zweryfikują jednak policyjne statystyki.

Etap legislacyjny

Ustawa wchodzi w życie 24 sierpnia 2014 r.