Bieg terminu na zasiedzenie działki trzeba liczyć z uwzględnieniem daty, w której w Polsce reaktywowano samorząd.
Powództwo właściciela przeciwko posiadaczowi o zwrot nieruchomości zawsze przerywa bieg terminu zasiedzenia, chyba że zostało złożone po jego upływie – wskazał Sąd Najwyższy we wczorajszym postanowieniu.
Sprawa dotyczyła zasiedzenia nieruchomości na warszawskim Grochowie. Niewielka działka z domem przed wojną należała do rodziny Stanisława M. W 1945 r. na podstawie dekretu Bieruta wszystkie grunty w granicach ówczesnej Warszawy zostały skomunalizowane, a w 1950 r., po likwidacji samorządu terytorialnego – upaństwowione. Tak też stało się z działką i domem należącymi do Stanisława M. Mimo to on i jego rodzina nadal mieszkali w tym samym miejscu, opłacając wszystkie należne podatki i czynsze. Stanisław M. zmarł w 1963 r., a jego spadkobiercy 15 lat później sprzedali działkę wraz z budynkiem Bogdanowi S.
W 2005 r. o działkę upomniało się miasto (stało się na powrót jej właścicielem w 1990 r. w związku z przywróceniem samorządu terytorialnego), kierując przeciwko Bogdanowi S. powództwo windykacyjne. Starania miasta nie przyniosły efektów, gdyż stołeczny sąd rejonowy prawomocnym wyrokiem oddalił powództwo windykacyjne.
Wkrótce Bogdan S. złożył wniosek o stwierdzenie zasiedzenia nieruchomości. Sąd I instancji wydał korzystne dla niego orzeczenie, ale sąd II instancji zmienił je i oddalił wniosek. Zgodnie z nowelizacją kodeksu cywilnego z 1990 r. w przypadku nieruchomości państwowych, których w okresie PRL-u w ogóle nie można było zasiedzieć, 30-letni okres zasiedzenia w złej wierze należy liczyć w ten sposób, że bierze się pod uwagę 15 lat wstecz od daty ponownego przekazania nieruchomości gminom i 15 lat po tej dacie.
W tej konkretnej sprawie w grę wchodziła zła wiara, ponieważ – jak ustaliły sądy bez żadnych wątpliwości – posiadacze działki znali stan prawny i wiedzieli, komu przysługuje prawo własności. Termin zasiedzenia upłynąłby w 2005 r., ale w tym samym roku miasto wytoczyło powództwo. Zdaniem sądu II instancji pozew miasta przerwał bieg terminu zasiedzenia.
Bogdan S. złożył skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego, który we wczorajszym postanowieniu uchylił orzeczenie sądu apelacyjnego i nakazał ponowne rozpoznanie sprawy.
Wskazał, że bieg terminu zasiedzenia należy liczyć z uwzględnieniem daty 27 maja 1990 r. – a więc daty przywrócenia samorządu terytorialnego w Polsce (w tym dniu weszła w życie obecna ustawa o samorządzie gminnym). Po uwzględnieniu 15 lat przed wejściem w życie ustawy i 15 lat po tej dacie, termin końcowy zasiedzenia przypadał 27 maja 2005 r. Tymczasem miasto złożyło pozew windykacyjny dopiero 29 września 2005 r. – Pozew miasta był więc spóźniony, a sądy nie zwróciły na to uwagi – podkreślił sędzia Jan Górowski.
Nie zmienia to jednak faktu, że wytoczenie powództwa windykacyjnego miałoby znaczenie prawne. – Istotna jest tutaj czynność, którą jest złożenie pozwu, a nie treść końcowego orzeczenia – powiedział sędzia Górowski. Termin zasiedzenia uznaje się bowiem za przerwany, nawet jeżeli powództwo windykacyjne zostało prawomocnie oddalone. W takim wypadku należy go liczyć od nowa – od daty orzeczenia kończącego sprawę windykacyjną.
ORZECZNICTWO
Postanowienie SN z 10 lipca 2014 r., sygn. akt I CSK 533/13.