W pełni kontradyktoryjny proces karny funkcjonuje tylko w anglosaskich systemach prawnych i nie powstał przez podjęcie jednej decyzji, tylko raczej ewolucyjnie, jak angielski trawnik, który swoją jakość zawdzięcza stuleciom strzyżenia i pielęgnacji - pisze prof. Lech Gardocki.
Jak się spodziewałem, po moim felietonie zatytułowanym „Jak na amerykańskim filmie” (Prawnik z 14 marca 2014 r. ), w którym m.in. krytykowałem nowy model procesu karnego mający wejść w życie 15 lipca 2015 r., odezwały się nożyce. Mam na myśli polemiki prof. Piotra Hofmańskiego („O nowym modelu procesu karnego i obawach prof. Lecha Gardockiego”, Prawnik z 28 marca 2014 r.) oraz prof. Michała Królikowskiego, podsekretarza stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości („Zdrowy rozsądek nie wystarczy”, Prawnik z 4 kwietnia 2014 r.). Cieszy mnie to, bo w ten sposób możemy być pewni, że ani sukcesowi nowego modelu (którego, niestety, się nie spodziewam), ani jego bardzo prawdopodobnej porażce nie grozi to, że będą sierotami.
Profesorowi Hofmańskiemu nie podoba się to, że, jak twierdzi, moja krytyka nie jest konstruktywna. Przeciwnie, jest destruktywna, „wpisuje się ona bowiem w rozlegający się ostatnio tu i ówdzie defetystyczny lament”. Taka defetystyczna krytyka zaś może się okazać samospełniającą się przepowiednią. Jeżeli dobrze rozumiem argumenty prof. Hofmańskiego, reforma może się nie udać na skutek krytykowania jej przez osoby, które lepiej by zrobiły, zgłaszając jakieś konkretne, szczegółowe propozycje ulepszające model procesu karnego, zawarty już w czekającej na wejście w życie ustawie (takie szczegółowe propozycje złożył ostatnio minister sprawiedliwości).
No tak, ale co w tej sytuacji może zrobić ktoś, kto uważa, że tego modelu nie da się z sukcesem zaszczepić w polskiej rzeczywistości? W pełni kontradyktoryjny proces karny funkcjonuje tylko w anglosaskich systemach prawnych i nie powstał przez podjęcie jednej decyzji, tylko raczej ewolucyjnie, jak angielski trawnik, który swoją jakość zawdzięcza stuleciom strzyżenia i pielęgnacji. Może więc zwalczanie próby nagłego przeniesienia go do Polski, co, moim zdaniem, grozi katastrofą istniejącego mechanizmu wymiaru sprawiedliwości w sprawach karnych, nie jest w sumie działaniem destruktywnym?
Zwolennicy wprowadzenia radykalnie innego modelu procesu karnego chcą za jego pomocą osiągnąć dwa zasadnicze cele. Po pierwsze, większą sprawność organów ścigania i sądów, a więc przyspieszenie postępowań karnych, a po drugie, większą sprawiedliwość rezultatów tych postępowań. Co do możliwości osiągnięcia przez wprowadzenie nowego modelu celu pierwszego można mieć ogromne wątpliwości. W pełni kontradyktoryjne postępowanie przed sądem, w przeważającym stopniu sterowane przez strony, będzie raczej trwało dłużej, niż to się dzieje obecnie. Przyznają to nawet zwolennicy reformy, ale upatrują czynnika przyspieszającego postępowanie w tzw. trybach konsensualnych, które mają objąć 80 proc. spraw karnych. To założenie skłania jednak do podniesienia wielu wątpliwości. Pierwsza wątpliwość jest taka, że nie wiemy , czy owe 80 proc. zostanie rzeczywiście osiągnięte w praktyce. Wątpliwość druga ma charakter bardziej zasadniczy. Nawet jeżeli to się uda, to czy to dobrze, żeby tak wysoki procent spraw (w tym również sprawy o zbrodnie) załatwiany był w taki uproszczony sposób? I wreszcie trzecia wątpliwość, związana z tym, że byłoby to jednak przyspieszenie biegu postępowań mające charakter statystyczny. To znaczy statystyczny rezultat byłby taki, że podzielenie łącznego czasu trwania wszystkich postępowań karnych przez ogólną liczbę postępowań dałoby nam wynik lepszy niż obecnie. Inaczej mówiąc, przeciętnie jedno postępowanie trwałoby krócej. Ale jednak w 20 proc. postępowań karnych trwałoby to dłużej niż obecnie. Trochę to przypomina twierdzenie, że jeśli ktoś bije swoją żonę codziennie, ale jego sąsiad nie robi tego nigdy, to statystycznie biją oni swoje żony co drugi dzień.
A co do celu drugiego, to jest większej sprawiedliwości końcowych rezultatów postępowań karnych w efekcie funkcjonowania nowego modelu – wątpliwości są jeszcze większe. Jasne jest przecież, że załatwianie spraw w trybie konsensualnym jest dokonywanym ze względów pragmatycznych odstępstwem od pełnej sprawiedliwości wyroku. Oszczędność czasu i pracy organów państwowych jest pewnym zyskiem społecznym, ale, mówiąc językiem potocznym, oskarżony też musi coś z tego mieć. I to „coś” oznacza oczywiście potraktowanie go łagodniej, niż wymaga tego sprawiedliwość. Im więcej więc spraw jest załatwianych w trybie konsensualnym, tym więcej „uproszczonej sprawiedliwości”. Ale, oczywiście, główny problem wiąże się z najważniejszym założeniem nowego modelu, polegającym na tym, że, jak pisze prof. Hofmański, (zob. wprowadzenie do „Kodeksu postępowania karnego”, wyd. C.H. Beck, Warszawa 2014, s. XIII–XIV), ustalanie faktów sprawy następować ma „w formie kontradyktoryjnego sporu pomiędzy oskarżeniem i obroną, przy biernej postawie sądu, który co do zasady nie będzie mógł wprowadzać dowodów do procesu ex officio”. A w związku z tym „strony będą w nowym modelu ponosić zdecydowanie większą odpowiedzialność za wynik procesu”.
No tak, ale to znaczy np., że w przypadku, gdy wskutek nieudolnego działania prokuratora na rozprawie sprawa wyraźnie zmierza do niesłusznego uniewinnienia oskarżonego, nie ma sposobu, by temu zapobiec. Sąd ma być przecież bierny, nawet gdyby widział możliwość powołania pewnych dowodów, być może wzmacniających oskarżenie. Obrońca nie ma powodu i nie może działać na niekorzyść swojego klienta. Takich przykładów można by zapewne wymyślić więcej, również polegających na tym, że oskarżony, nie mając obrońcy (może mieć wprawdzie zawsze obrońcę z urzędu, ale nie musi, bo to tylko jego uprawnienie), broni się w sposób nieudolny albo jego obrońca wyraźnie nie daje sobie rady z pełnieniem swojej roli i sprawa zmierza na oczach biernego sądu do niesłusznego skazania.
I na koniec jeszcze jedna sprawa, moim zdaniem bardzo ważna. Profesor Hofmański pisze, że w moim felietonie wyrażona jest między wierszami obawa, że nowy proces karny będzie procesem dla bogatych. I następnie stawia z otwartością, którą należy docenić, retoryczne pytanie: „A dzisiaj nie jest?”. Odpowiem więc też wprost. Tak, bo w ogóle w różnych sytuacjach życiowych lepiej jest być bogatym niż biednym. Na przykład gdy potrzebujemy leczenia, szybkiej wizyty u lekarza specjalisty, skomplikowanego badania, drogiego lekarstwa lub zabiegu. I państwo może w tym zakresie zachowywać się mniej lub bardziej równościowo, np. w różnym zakresie i stopniu refundować leki.
Podobnie jest w sytuacji, gdy jednostka występuje w roli oskarżonego. I w obecnym modelu lepiej jest mieć renomowanego obrońcę. Ale w nowym modelu staje się to dużo ważniejsze. Jego zwolennicy mówią o rozszerzeniu możliwości obrony, wykorzystywaniu biur detektywistycznych, dopuszczaniu tzw. prywatnych opinii, prowadzeniu prywatnego śledztwa. Jest więc ten model bardziej nastawiony na to, że jednostka ma sobie radzić sama. Nie stać cię finansowo na skuteczną obronę? Jesteś mniej zaradny życiowo lub mniej sprawny intelektualnie? Tym gorzej dla ciebie. Państwo w osobie sędziego będzie biernie śledzić przebieg rozprawy i obiektywnie ustali wynik sporu.
W sumie trzeba wyraźnie powiedzieć, że wprowadzana reforma jest nie tylko, jak z aprobatą określa to prof. Michał Królikowski, trzęsieniem ziemi. To jest także wielki eksperyment na ludziach i warto się jeszcze zastanowić, czy musi on być przeprowadzony.