Po propozycji posła Adama Szejnfelda również rząd zmodyfikował swój początkowy projekt i zamierza wyłączyć spod przepisów o zamówieniach publicznych umowy do wartości prawie 150 tys. zł brutto
Wysyp projektów nowelizacyjnych / Dziennik Gazeta Prawna
To spora zmiana, bo dzisiaj próg, do którego nie trzeba stosować reżimu zamówień, wynosi 14 tys. euro (ok. 60 tys. zł – próg jest liczony bez podatku). Urząd Zamówień Publicznych pierwotnie zaproponował jego podniesienie do 20 tys. euro. W uzasadnieniu tego projektu odwoływał się do danych europejskich. W krajach, w których przyjęto próg, do jakiego nie stosuje się przepisów o przetargach, średnio wynosi on 21 tys. euro, a mediana – 15 tys. euro.
Komitet Stały Rady Ministrów doszedł do wniosku, że można pójść o krok dalej, i zobowiązał UZP do podwyższenia proponowanego progu. W najnowszej wersji rządowego projektu wynosi on już 30 tys. euro.
Jeszcze większe poluźnienie procedur zakłada opisany niedawno przez DGP autorski projekt posła Adama Szejnfelda (PO), który chce ustalić wartość progową na kwocie 50 tys. euro.

Mniej przejrzystości

Projekt posła Szejnfelda wzbudził niemałą krytykę wśród ekspertów od zamówień publicznych. Najnowsza rządowa propozycja, chociaż bardziej wyważona, również budzi obawy części z nich. W praktyce urzędnicy mogliby wydać bez przetargu prawie 150 tys. zł brutto.
– Przyjęcie projektu będzie oznaczać, że 25 proc. wszystkich dotychczas organizowanych postępowań nie będzie podlegało ustawie – Prawo zamówień publicznych. Zgodnie z wyliczeniami UZP chodzi o kwotę ok. 3,5 mld zł rocznie – podkreśla Arkadiusz Szydłowski, doktorant PAN.
– W czasie, gdy środki publiczne powinny być racjonalnie wydatkowane, wyłącza się je spod w zasadzie jedynych funkcjonujących procedur. Proponowany przepis nie przyniesie oszczędności, lecz tylko pogłębi skalę nieprawidłowości w wydatkowaniu środków publicznych poprzez eliminację obowiązkowej pisemności i konkurencyjności postępowań – dodaje.
Witold Jarzyński, prawnik w kancelarii Magnusson i autor Bloga Prawa Zamówień Publicznych, sam pomysł podwyższenia progu uważa za dobry.
– Poprzedni został ustalony w 2007 r., kiedy nasz kraj był w innej sytuacji społeczno-gospodarczej niż obecnie. W Polsce od lat spada poziom korupcji, co w połączeniu z inflacją i rosnącą liczbą udzielanych zamówień sprawia, iż podwyższenie progu stosowania ustawy powinno mieć pozytywne skutki – zauważa.
Jednak i on ma wątpliwości, czy rządowa propozycja nie idzie za daleko.
– Z danych UZP wynika, że średni poziom stosowania przepisów o zamówieniach publicznych w krajach UE wynosi ok. 20 tys. euro. Jest to poziom, który wydaje się najodpowiedniejszy dla Polski. Pamiętać należy bowiem, że nadmierne podwyższenie progu może ograniczyć dostęp do rynku zamówień publicznych dla małych i średnich przedsiębiorstw, czyli firm, które mają ogromny wpływ na tworzenie polskiego PKB i nowych miejsc pracy. Wszelkie decyzje w tym zakresie należy podejmować więc bardzo uważnie – zwraca uwagę prawnik.
Propozycje złagodzenia reżimu przetargowego zdecydowanie popierają zaś przedstawiciele administracji, zwłaszcza tej samorządowej, bo to ona przede wszystkim skorzystałaby na zmianach.
– Przepisy o zamówieniach narzucają niepotrzebne procedury, które często zamiast oszczędności powodują straty. Oczekiwałbym jeszcze większego podniesienia progu, do którego nie trzeba ich stosować, ale i tę propozycję witam z zadowoleniem – mówi Andrzej Porawski, dyrektor biura Związku Miast Polskich.
Trudno w tej chwili przesądzać, jaką decyzję podejmie ostatecznie Sejm. Niewykluczone, że próg zostanie określony gdzieś pomiędzy kwotą proponowaną przez rząd i Adama Szejnfelda. Z nieoficjalnych wypowiedzi przedstawicieli klubu PO można wywnioskować, że autorskie propozycje tego posła zyskały ich akceptację.

Bez czarnej listy

Rządowy projekt początkowo ograniczał się jedynie do podwyższenia progu. W toku prac dodano do niego wiele dużo dalej idących zmian. W zupełnie nowy sposób mają zostać ukształtowane przesłanki wykluczania nierzetelnych wykonawców. Skreślony zostanie art. 24 ust. 1 pkt 1 ustawy – Prawo zamówień publicznych (t.j. Dz.U. z 2010 r. nr 113, poz. 759 z późn. zm.; dalej: p.z.p.), który mówi o wykluczaniu z postępowań firm widniejących na czarnej liście, oraz pkt 1a tego przepisu, nakazujący eliminację przedsiębiorców, z którymi wcześniej zerwano umowę.
– Pozytywnie oceniam propozycję likwidacji czarnej listy wykonawców, a także kilku wadliwych regulacji służących, w niektórych wypadkach, niesprawiedliwemu i arbitralnemu ich wykluczaniu. Cieszy również to, iż projektodawcy zauważyli, że na skutek wyroku Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (sygn. akt C-465/11) art. 24 ust. 1 pkt 1a p.z.p jest niezgodny z prawem unijnym i od kilku miesięcy należy ignorować literalną treść tego przepisu – mówi Witold Jarzyński.
Na miejsce dotychczasowych przepisów projekt chce wprowadzić art. 24 ust. 2a p.z.p. pozwalający zamawiającym wykluczać firmy, które w sposób zawiniony poważnie naruszyły obowiązki zawodowe, ale tylko jeśli przewidzieli taką możliwość w specyfikacji.
– To krok w dobrym kierunku. Niemniej nowa treść przepisu budzi wątpliwości ze względu na użycie całego szeregu ocennych i nieostrych sformułowań, takich jak „poważne naruszenie obowiązków zawodowych”. Z całą pewnością będzie to powodowało problemy praktyczne, chociaż mam nadzieję, że nie tak duże, jak usunięte przesłanki wykluczenia wykonawców – komentuje Witold Jarzyński.
Zdaniem dr. Włodzimierza Dzierżanowskiego, prezesa Grupy Doradczej Sienna, trudno byłoby bardziej precyzyjnie określić przesłanki wykluczenia.
– To zawsze zależeć będzie od konkretnej sytuacji, ale warto pamiętać, że wykonawca, który nie zgodzi się z oceną zamawiającego, zawsze będzie mógł oddać spór do osądzenia przez Krajową Izbę Odwoławczą – mówi.
Jego zdaniem najnowsza propozycja rządu zmierza w dobrą stronę.
– Boję się tylko tego, by zamawiający nie przepisywali ślepo brzmienia tego przepisu do specyfikacji. Zakłada on bowiem możliwość wykluczenia. Firma przystępująca do przetargu musi zaś wiedzieć, czy będzie wykluczona, czy też nie. Tak więc specyfikacja powinna przesądzać, czy organizator przetargu będzie badać rzetelność wykonania wcześniejszych zamówień, czy nie – zaznacza dr Dzierżanowski.

Co się komu wydaje

Nowelizacja ma też rozwiązać problem zaniżania cen w przetargach. W tym celu zostanie zmieniony art. 90 p.z.p., który bardziej drobiazgowo ureguluje mechanizm weryfikacji proponowanych w ofertach kwot.
– Rzeczywiście, to na wykonawcach powinien ciążyć obowiązek udowadniania, że ich cena jest realistyczna i będą w stanie wykonać za nią zamówienie, dlatego sam pomysł jest jak najbardziej dobry. Niestety, psują go błędy legislacyjne. Proponowany przepis jest tak nieprecyzyjny, że w praktyce nie wiadomo będzie, jak go stosować – ocenia Włodzimierz Dzierżanowski.
– Projekt mówi np. o tym, że zamawiający ma żądać wyjaśnień ceny, gdy „wydaje się zbyt niska” i „budzi wątpliwości”. To określenia niespotykane w legislacji. Co to znaczy, że cena „wydaje się zbyt niska” – podaje przykład.
Najwięcej obaw budzi jednak inna propozycja – zatrzymywanie wadium „jeżeli zachowanie wykonawcy wskazuje na uchylanie się od obowiązku złożenia dowodów” potwierdzających realność ceny.
– Ten przepis będzie miał opłakane skutki. Jego stosowanie może jeszcze bardziej uderzyć w przedsiębiorców niż powszechnie krytykowane od lat zatrzymywanie wadium z powodu nieuzupełnienia dokumentów – ostrzega dr Dzierżanowski.
Nowa regulacja może spowodować, że wykonawcy będą tracić niebagatelne często kwoty, mimo że w ich ocenie wyjaśnili wszystkie wątpliwości dotyczące ceny. Wystarczy, że organizator przetargu dojdzie do odmiennych wniosków. Co więcej, ewentualne spory co do zatrzymania wadium prawdopodobnie nie podlegałyby rozstrzyganiu przez KIO.

Ułatwienia dla nauki

Od kilku już lat zmian środowisko naukowo-badawcze domaga się ułatwień w procedurach zamówieniowych. Najdalej idący postulat to zwiększenie do 200 tys. euro kwoty, do której instytucje naukowe i badawcze nie musiałyby rozpisywać przetargów.
– Środowisko naukowe ciągle liczy na uwolnienie do progów unijnych usług, a zwłaszcza dostaw sprzętu badawczego, bo to głównie dostawy opóźniają projekty badawcze. Najszerszą możliwością dokonania tego jest oczywiście zwolnienie usług i dostaw związanych z prowadzeniem badań naukowych lub prac rozwojowych spod rygorów ustawy. Węższą propozycją, ale też sprzyjającą celowi, jest umieszczenie tego rodzaju zamówień jako przesłanki negocjacji bez ogłoszenia lub wolnej ręki. Naukowcom chodzi o to, aby zamawiając sprzęt, mogli go mieć w ciągu kilku dni i dalej sprawnie prowadzić badania – wyjaśnia Michał Żukowski, kierownik działu prawnego Narodowego Centrum Badań i Rozwoju.
Argumentem przemawiającym za tym krokiem mają być dane pokazujące, że im wyższy jest próg, do jakiego nie stosuje się ustawy, tym większa innowacyjność danego kraju.
UZP nie zgadza się z tą argumentacją i przekonuje, że podwyższenie progu do aż tak wysokiego poziomu naraziłoby nasz kraj na zastrzeżenia ze strony Komisji Europejskiej. Wskazuje na komunikat KE dotyczący zamówień, które nie są objęte dyrektywami. „Komunikat ten zobowiązuje do dokonania analizy, na ile dane zamówienie ma znaczenie dla przepływów transgranicznych i do stosowania zasad traktatowych. Tymczasem zaprezentowana propozycja zmierza do automatycznego wyłączenia grupy zamówień” – odpowiada w liście do środowiska naukowego Dariusz Piasta, wiceprezes UZP. Dlatego też projekt nie przewiduje osobnego progu dla instytucji badawczych i naukowych. Ich również dotyczyłaby kwota 30 tys. euro.
Przewiduje się w nim zmianę art. 4 pkt 3 lit. e p.z.p., który zwalnia z obowiązku stosowania ustawy przy usługach w zakresie badań naukowych i prac rozwojowych. Chodzi konkretnie o przesłankę pozwalającą na takie zwolnienie w sytuacji, gdy rezultaty badań „nie stanowią wyłącznie własności” zamawiającego. Sformułowanie to ma zostać zastąpione słowami: „z których korzyści nie przypadają wyłącznie zamawiającemu dla potrzeb jego własnej działalności”.
Różnica jest zasadnicza. Dotychczas bowiem budziło wątpliwości, czy zapowiedź upublicznienia wyników albo udzielenia licencji na ich wykorzystanie stanowi wystarczającą przesłankę do pominięcia procedur przetargowych.
– Należy cieszyć się z tego, że nowy projekt poprawia po latach kilka błędów w tłumaczeniu dyrektywy klasycznej, m.in. przesłankę zwolnienia spod ustawy zamówień na usługi badawcze. Zamawiający wreszcie przestaną mieć obawy, że ktoś może uznać ich umowę zawierającą podział korzyści, np. udzielenie licencji, za zawartą w sposób niezgodny z ustawą, bo nie dokonali w niej podziału własności tych praw – ocenia Michał Żukowski.
Zamawiający w specyfikacji przesądzi, czy zamierza badać rzetelność firm startujących w przetargu
25 proc. zleceń zniknie z rynku zamówień publicznych po przyjęciu rządowego projektu
40 proc. zleceń będzie udzielanych z pominięciem przetargów po przyjęciu projektu posła Adama Szejnfelda