O budynek po ambasadzie byłej Jugosławii, własność żaglowca "Dar Młodzieży", kolekcję broni z Powstania Warszawskiego, noszenie turbanów na lotniskach i dostępność toalet w bankach - m.in. takie procesy toczyły się w tym roku przed sądami w Polsce.

Warszawski sąd rejonowy odpowie na pytanie, czy właścicielem budynku w Alejach Ujazdowskich, w którym niegdyś znajdowała się ambasada Jugosławii, jest państwo serbskie czy też spadkobiercy przedwojennych właścicieli - państwo Gawrońscy. Wyrok miał zapaść 20 grudnia, ale rozchorował się sędzia i orzeczenie będzie ogłoszone w styczniu.

Wyrok nie oznacza końca spraw związanych z budynkiem, gdyż spory sądowe pomiędzy spadkobiercami a Republiką Serbii toczą się od kilku lat. W 2002 r. nieruchomość formalnie wróciła do spadkobierców, jednak przez kilka kolejnych lat nadal znajdowała się w nim siedziba ambasady. Spadkobiercy wystąpili więc do sądu o zapłatę blisko 25 mln zł za użytkowanie budynku bez umowy. Wtedy Serbia wystąpiła z wnioskiem o uznanie nabycia spornej nieruchomości w drodze zasiedzenia. Ciąg dalszy procesu dotyczącego bezumownego użytkowania w przyszłym roku.

Powstaniec miał w domu mały arsenał

Szkolne wycieczki nie będą już miały okazji obejrzeć w mieszkaniu na warszawskim Kole imponującej kolekcji broni, którą zgromadził blisko 80-letni uczestnik powstania warszawskiego Waldemar Nowakowski. Zbiory utracił w lutym na mocy wyroku stołecznego sądu okręgowego.

"Około 200 sztuk broni ocaliłem od zapomnienia i zniszczenia, zrobiłem coś dobrego, a nie złego" - mówił kolekcjoner. Zebrane przez siebie przedmioty Nowakowski wypożyczał też telewizji oraz organizatorom wystaw związanych z II wojną światową, a także muzeom. Jego obrońca dowodził, że mężczyzna zbierał "destrukty", które nie spełniają definicji broni palnej zawartej w ustawie o broni i amunicji. Wymiar sprawiedliwości nie podzielił jednak tych argumentów.

W lipcu 2008 r. policja zabrała z domu Nowakowskiego ponad 190 sztuk broni. Po zbadaniu przez ekspertów tylko niewielka część kolekcji została zwrócona - głównie wiatrówki, straszaki i pistolety startowe. Decyzję o odebraniu kolekcji potwierdziły sądy obu instancji. Orzekły one, że zgromadzonym przedmiotom "można przywrócić cechy użyteczności", więc lepiej będzie, jak trafią one do wyspecjalizowanej instytucji.

15 tys. zł zadośćuczynienia za ograniczenie dostępu do toalety

Od początku roku przed stołecznym sądem trwa cywilny proces w sprawie dostępności toalet w budynkach użyteczności publicznej. Wytoczył go dwóm bankom pewien emeryt, któremu utrudniano skorzystanie z toalety.

Domaga się on uznania, że takie utrudnienie było naruszeniem dóbr osobistych; chce przeprosin i wypłaty 15 tys. zł zadośćuczynienia oraz odszkodowania za ubranie, które pobrudziło się w konsekwencji bankowego "utrudnienia". Pozwane banki odrzucają argumenty pozwu. Jak napisały, świadczą usługi finansowe, a nie są toaletą publiczną. Proces będzie trwał także w przyszłym roku.

Turban do kontroli

Przed sądem z polską Strażą Graniczną procesuje się sikh, któremu podczas kontroli na warszawskim Okęciu nakazano zdjęcie turbanu - rytualnego nakrycia głowy. Dotykanie turbanu sikhowie uznają za zniewagę. W grudniu sąd oddalił jego pozew i uznał, że strażnicy działali zgodnie z prawem i mogą prowadzić takie kontrole. Według sądu doszło do naruszenia dóbr osobistych powoda, ale że nie było ono bezprawne - pozew został oddalony. Prawdopodobnie będzie apelacja.

Mężczyzna, który twierdzi, że na żadnym innym lotnisku na świecie nic podobnego go nie spotkało, chciał, by go przeprosić, wpłacić 30 tys. zł na cel społeczny i zakazać Straży Granicznej prowadzenia takiej kontroli bez wyraźnego powodu - podejrzenia, że w turbanie kryje się coś niebezpiecznego. Jak mówił, można to sprawdzić za pomocą specjalnych bramek, jakie są na Okęciu i innych lotniskach. Straż Graniczna wnosiła o oddalenie pozwu i wyjaśnia, że postępuje zgodnie z procedurami nakazującymi podróżnym zdejmowanie do kontroli nakryć głowy.



Do kogo należy "Dar Młodzieży"

Kto jest właścicielem sławnego żaglowca "Dar Młodzieży": Akademia Morska w Gdyni czy Skarb Państwa - także na takie pytanie będzie musiał odpowiedzieć sąd. Akademia stara się o uznanie jej za właściciela tego żaglowca szkolnego, figurującego w rejestrze statków jako własność Skarbu Państwa. Uczelnia jest zdania, że wynika to z przepisów prawa stanowiących, iż od 1990 r. majątkiem uczelni wyższych stało się wszystko, czym wtedy zarządzały - bez względu czy to nieruchomości, czy ruchomości takie jak żaglowiec.

Prokuratoria Generalna Skarbu Państwa, występująca w imieniu dawnego resortu infrastruktury (obecnie ministerstwo transportu i gospodarki morskiej) chce, aby taki wpis był utrzymany. Resortowi prawnicy przypominają, że żaglowiec był budowany w latach 80. ze składek społecznych i z tego tytułu powinien pozostać własnością społeczeństwa. Akademia obawia się, że takie stanowisko ministerstwa oznacza, iż myśli ono o możliwości "prywatyzacji Białej Fregaty", którą zarządzałaby nie szkoła, lecz nowo powołana spółka. Kolejne rozprawy - w przyszłym roku.

"Marusia" trafiła na wokandę

27 października Sąd Apelacyjny w Warszawie rozstrzygnął prawomocnie proces cywilny między Aleksandrą Przymanowską - wdową po autorze książki i scenarzyście popularnego w PRL serialu "Czterej pancerni i pies" a znaną piosenkarką Marylą Rodowicz, która na motywach tej historii nagrała piosenkę i teledysk pt. "Marusia"; występuje w nim ucharakteryzowana tak, jakby grała w tym serialu. W teledysk wmontowano też sceny z niektórych jego odcinków.

Sąd nakazał Rodowicz zapłatę Przymanowskiej 37 tys. zł za wykorzystanie w teledysku scen filmu - na co nie uzyskała ona wcześniej zgody od wdowy po pisarzu. Sąd uznał to za naruszenie praw autorskich, za które należy się odszkodowanie i zadośćuczynienie. Proces trwał od 2003 r.

Finał afery billboardowej

Precedensowy jest też prawomocny wyrok Sądu Apelacyjnego w Warszawie z 12 października. Tego dnia sąd orzekł, że europoseł Jacek Kurski (wówczas PiS, dziś Solidarna Polska) ma przeprosić b. prezesa PZU Cezarego Stypułkowskiego za sugerowanie jego udziału w rzekomej aferze billboardowej z 2005 r. Kurski twierdził, że PZU wycofało się wtedy z kampanii "Stop wariatom drogowym" i sprzedało przeznaczone dla tej kampanii billboardy za 3 proc. wartości firmie związanej z synem Andrzeja Olechowskiego, od którego miała je odkupić PO na kampanię prezydencką Donalda Tuska. Prokuratura nie potwierdziła tych zarzutów Kurskiego, który następnie przegrał cywilne procesy w tej sprawie.

Precedensowe rozstrzygnięcie sprawy Kurskiego ze Stypułkowskim polega na tym, że przeprosiny europosła mają się ukazać nie - tak jak zwykle orzekają sądy - w prasie, radiu, telewizji czy na portalach internetowych, ale na billboardach i wisieć tam przez dwa tygodnie. Koszt wynajęcia jednego billboardu na dwa tygodnie waha się od ok. 800 zł do nawet kilku tysięcy zł.

Kurski uznał ten wyrok za niesprawiedliwy i mówił o "odwecie za dwa lata rządów PiS". Pytany, czy go wykona, odparł: "Zachowam się tak, jak mi sumienie nakazuje".

Cenzura blogów?

Polskie sądy wydają niekiedy także precedensowe wyroki dotyczące zasad, jakie powinny obowiązywać w internecie. W październiku Sąd Okręgowy w Tarnowie orzekł, że administrator internetowego bloga ponosi odpowiedzialność prawną za treści w nim rozpowszechniane. Niektórzy prawnicy oceniają, że takie rozstrzygnięcie oznacza konieczność cenzurowania wpisów przez administratorów.

Tarnowski sąd uwzględnił pozew o ochronę dóbr osobistych b. burmistrza jednego z miast, który twierdził, że przez obraźliwy komentarz anonimowego internauty pod artykułem na blogu przegrał wybory samorządowe w 2010 r. Sąd uznał, że pozwany administrator bloga (będący też radnym z miasta burmistrza) odpowiada za rozpowszechnianie bezprawnych treści. Ta sprawa nie skończy się na orzeczeniu polskiego sądu, bo Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która zaangażowała się w sprawę, zamierza sporządzić w imieniu pozwanego skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Warszawski sąd okręgowy będzie musiał rozstrzygnąć w sprawie dopuszczalnych granic nieuprawnionej modyfikacji firmowego logo. Portal aukcyjny Allegro domaga się przeprosin od Fundacji "Zielone Światło" za zmodyfikowanie logo firmy poprzez wpisanie w nie symbolu nazistowskiej SS.

W sprawie chodzi o akcję zorganizowaną w marcu zeszłego roku podczas Dnia Walki z Rasizmem m.in. przez pozwaną fundację. Pikieta, która odbyła się wtedy w Warszawie, dotyczyła walki z handlem emblematami i materiałami faszystowskimi na portalu aukcyjnym. "Bezpośrednio po akcji i wywołanej dyskusji liczba tego typu aukcji na portalu zmniejszyła się" - dowodzą przedstawiciele fundacji. Portal odpowiada, że akcja przekroczyła granice krytyki, bo przerobienie logo może sugerować, że popiera ideologię nazistowską. Przedstawiciele firmy dowodzą, że portal jest zaangażowany w ograniczenie problemu obrotu neonazistowskimi precjozami.