Stolarz, rzeźbiarz, historyk sztuki czy pani z warzywniaka – wszystkie te osoby mogą wykonać ekspertyzę dzieła sztuki. Dlaczego tak jest? Obowiązujące przepisy nie określają, jakie kompetencje trzeba posiadać, aby wystawiać certyfikaty autentyczności obrazom czy rzeźbom.

Co gorsza, taki ekspert nie ma obowiązku posiadania ubezpieczenia. W przypadku gdy za jego radą kupimy obraz, który okaże się podróbką, trudno będzie więc odzyskać pechowo zainwestowane pieniądze. Nie trudno znaleźć się w takiej sytuacji, bo brak przepisów powoduje, że na naszym rynku dzieł sztuki często pojawiają się falsyfikaty.

– Najmniej sfałszowanych dzieł sztuki występuje na aukcjach, albowiem bardzo rzadko prymitywne falsyfikaty przechodzą wstępną weryfikację domów aukcyjnych. Choć właśnie te, które się uda wykryć w ofertach aukcyjnych, są nagłaśniane przez media i stanowią ostrzeżenie dla wszystkich uczestników rynku sztuki – podkreśla dr Wojciech Szafrański z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.
Polska jest jednym z niewielu krajów, gdzie obrót na rynku sztuki nie doczekał się rozwiązań legislacyjnych. We Francji ekspert jest traktowany na równi z notariuszem, a prężnie działający samorząd zawodowy zabezpiecza obrót przed fałszerstwami. Model szwajcarski natomiast zakłada udział na aukcjach urzędnika wyposażonego w prawo policji sesyjnej, który ma prawo cofnąć postąpienie.
Jakość ekspertyz
Większość zawodów zaufania publicznego ma samorząd zawodowy (lekarze, adwokaci, rzecznicy patentowi). Jego władze stoją na straży prawidłowego wykonywania tych profesji. Jeżeli dana osoba naruszy prawo lub zasady wykonywania zawodu, naraża się na odpowiedzialność dyscyplinarną. Najcięższe naruszenia mogą skutkować nawet odebraniem uprawnień.
Tymczasem wykonujący ekspertyzy dzieł sztuki nie należą do żadnych samorządów, a ich praca nie jest regulowana przepisami. Efekt – na rynku jest wiele nierzetelnych opinii.
– Znam tak zwanych ekspertów, którzy potrafią wykonać około 120 – 150 ekspertyz rocznie. Nie są to nawet ekspertyzy styloznawcze i w zdecydowanej większości są one wydawane na podstawie zdjęcia, co samo w sobie jest absurdalne. Taki ekspert często z założenia pisze niejednoznaczną ekspertyzę, tylko po to by uniknąć jakichkolwiek roszczeń – mówi Wojciech Szafrański.
W Polsce brakuje również organizacji, które skupiałyby nabywców dzieł sztuki i mogłyby skutecznie oddziaływać na rynek. Brak prawnej opieki powoduje, że nie do końca bezpiecznie jest inwestować w sztukę, nie posiadając odpowiedniej wiedzy merytorycznej czy zaufanego eksperta. Nie ma także przepisów, które zobowiązywałyby do ujawniania falsyfikatów, które zostały odkryte na rynku.
– Nawet jeśli ekspert wyda opinię o nieautentyczności, właściciel dzieła nie musi jej ujawniać, może natomiast poszukać innego, mniej uważnego rzeczoznawcy. W niektórych krajach natomiast eksperci zastrzegają sobie prawo opublikowania ekspertyzy oraz oznaczenia dzieła sztuki, które uznają za falsyfikat – mówi dr Piotr Stec z Uniwersytetu Opolskiego.
Rozwiązaniem problemu mogłoby być np. utworzenie ogólnopolskiego rejestru, w którym obowiązkowo zamieszczano by takie negatywne opinie.
Taki rejestr jest już prowadzony, ale można tam znaleźć tylko informacje na temat obrazów Jerzego Nowosielskiego. Prowadzi go Fundacja Nowosielskich z Krakowa. Jej działalność polega na wydawaniu certyfikatów autentyczności dzieł Jerzego Nowosielskiego, a w sytuacji gdy natrafia na falsyfikat, wprowadza go do rejestru dzieł nieoryginalnych.
Każdy zainteresowany, którego trapią wątpliwości, czy zakupiony po atrakcyjnej cenie obiekt jest prawdziwy może w każdej chwili skontaktować się z fundacją i uzyskać odpowiedź na pytanie, czy jego nabytek znajduje się w wykazie falsyfikatów. Można także opłatnie oddać pracę do analizy, by uzyskać certyfikat.



Brak odpowiedzialności
Osobom inwestującym w sztukę szczególnie zależy na posiadaniu oryginalnego dzieła. W sytuacji jednak, gdy nabyty obiekt okaże się falsyfikatem, pomimo posiadania pozytywnej opinii, osobie pokrzywdzonej ciężko odzyskać utracone pieniądze od nierzetelnego eksperta. Przed sądem w pierwszej kolejności trzeba mu udowodnić złą wolę oraz świadomą działalność na szkodę klienta. A to jest niezwykle trudne. Poza tym samo postępowanie może się okazać kosztowne i długotrwałe. Będzie bowiem trzeba m.in. ponieść koszty rzeczoznawcy. Sytuacji nie ułatwia fakt, że ubezpieczenie OC dla tej grupy zawodowej jest nieobowiązkowe.
Pracownicy muzeów
Dlatego też osoby zainteresowane kupnem rzeźby czy obrazu nie powinny pochopnie podejmować decyzji. Tacy inwestorzy muszą ostrożnie podchodzić do dokonywania zakupów przez internet, od osób prywatnych czy na bazarach. Zdaniem ekspertów stosunkowo mało fałszywych obiektów znajduje się natomiast w obiegu galeryjnym. Tam jako eksperci pracują głównie byli pracownicy muzeów. I to właśnie oni cieszą się w branży największym zaufaniem.
– Osobom pracującym w muzeach zakazuje się jednak wydawania ekspertyz czy pisania jakichkolwiek opinii dla podmiotów rynkowych. Jest to palący problem występujący na rynku sztuki – mówi Konrad Szukalski ze Stowarzyszenia Antykwariuszy Polskich.
Podkreśla, że wolny rynek w Polsce działa dopiero 20 lat i nie zdążyła się jeszcze wykształcić generacja ekspertów, która nie byłaby związana z muzeami. Osoby kończące historię sztuki nie miały jeszcze gdzie zdobyć doświadczenia, nie posiadają także przygotowania do wydawania profesjonalnych opinii.
Muzea natomiast zabraniają swoim pracownikom wydawania opinii, powołując się na art. 34 ustawy o muzeach oraz kodeks etyczny muzealnika (ICOM), który podnosi kwestię konfliktu interesów. Podkreśla się również, że błędnie wydana opinia przez muzealnika mogłaby nadszarpnąć autorytet muzeum.
Skala problemu
W rzeczywistości nie można ustalić skali problemu i wskazać, jak dużo dzieł będących falsyfikatami, a posiadających ekspertyzy autentyczności znajduje się w obrocie. Wynika to z tego, że nabywcy podrobionych dzieł nie informują o tym policji. Nie chcąc być stratnymi, ponownie wprowadzają obiekt do obrotu, narażając się tym samym na odpowiedzialność karną. Ich działanie może zostać zakwalifikowane jako oszustwo – art. 286 kodeksu karnego, za które grozi kara nawet do ośmiu lat więzienia.
Jeżeli policji nawet uda się zarekwirować falsyfikaty, to nie wiadomo, co należy z nimi zrobić. Brak jest bowiem odpowiednich przepisów. Prawo stanowi wyraźnie, co zrobić z podrobionymi ubraniami czy sprzętem elektronicznym. Policja często udostępnia filmy, na których widać stosy płonących podróbek rodem z Chin. Czy jednak podobnie należałoby postąpić z falsem dość nagminnie podrabianego dziś Sasnala? W doktrynie trwa na ten temat dyskusja.