Lizbona umożliwia obywatelom UE złożenie własnej propozycji unijnego prawa. Europejczycy mogą sami zapoczątkować np. proces legalizacji miękkich narkotyków czy jak Szwajcarzy walczyć o zakaz budowy minaretów
Od 1 grudnia Unia przestaje należeć do eurokratów – przekonują zwolennicy traktatu lizbońskiego. Dzięki dokumentowi, który dziś wchodzi w życie, każdy z obywateli Europy ma możliwość stanowienia unijnego prawa, kontrolowania pracy unijnych instytucji i egzekwowania w Brukseli swoich praw.

Europejczycy mogą stanowić prawo

Zwolennicy demokratyzacji UE przekonują, że najbardziej rewolucyjna jest regulacja traktatu, która umożliwia milionowi obywateli Unii złożenie petycji do Komisji Europejskiej z propozycją uchwalenia nowej unijnej dyrektywy. Dla przykładu: jeśli tym, którzy chcą zakazu budowania minaretów, uda się zdobyć poparcie dwóch promili mieszkańców kontynentu, będą oni mogli swoje pomysły próbować wcielić w życie (dla porównania słynąca z instytucji referendum Szwajcaria wymaga zdobycia poparcia 1,3 proc. mieszkańców do złożenia wniosku o zorganizowanie plebiscytu, który zaowocuje stworzeniem nowych przepisów). – Z powodów politycznych jest bardzo mało prawdopodobne, aby Komisja odrzuciła inicjatywę obywateli, nawet jeśli pomysł będzie bardzo egzotyczny – przyznaje w rozmowie z nami Joseph Hennon, rzecznik KE ds. instytucjonalnych. Jego zdaniem można się spodziewać zupełnie nowych propozycji zmian w prawie europejskim, od ograniczenia do 40 km/h dozwolonej prędkości w terenie zabudowanym przez legalizację użycia miękkich narkotyków czy ustalenie górnego pułapu imigrantów z Afryki po uznanie w całej Unii małżeństw homoseksualnych.
Czy pomysły te staną się rzeczywiście prawem, ostatecznie będzie jednak zależało od Rady UE i Parlamentu Europejskiego. Komisja może tylko składać propozycję unijnych przepisów, ale nie je uchwalać. Jest też inny warunek: milion zebranych podpisów musi pochodzić od obywateli mieszkających aż w 1/3 wszystkich krajów członkowskich UE.



Fala pozwów w europejskich sądach

Potężnym instrumentem egzekwowania praw obywateli staje się też Karta praw podstawowych. KPP wraz z wejściem w życie Lizbony staje się dokumentem prawnie wiążącym o takiej samej randze jak traktaty. To ważne z punktu widzenia obywateli, którzy będą się mogli powoływać bezpośrednio na Kartę i dochodzić swoich praw opartych na prawie unijnym przed sądami w UE i sądami krajowymi. – Jeśli unijne instytucje, ale także rządy poszczególnych państw nie będą przestrzegać przepisów KPP, to każdy obywatel może je pozwać najpierw w sądzie lokalnym, a potem odwołać się do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS) – tłumaczy w rozmowie z nami Hugo Brady, ekspert londyńskiego Center for European Reform (CER). Jego zdaniem można się spodziewać fali pozwów, bo wiele regulacji Karty ma bardzo ogólny charakter. Jeśli sędziowie z Luksemburga zaczną na ich podstawie wyciągać rozmaite wnioski, może doprowadzić to do rewolucji w unijnym prawie. Te możliwości w ograniczonym zakresie dotyczą jednak mieszkańców Polski, Wielkiej Brytanii i Czech. W traktacie kraje te uzyskały prawo do niestosowania przepisów Karty.
Karta zapewnia m.in. prawo do ochrony rodziny, odmowy wykonywania zadań sprzecznych z przekonaniami religijnymi, pełnej swobody tworzenia dzieł artystycznych i prowadzenia badań naukowych. Wprowadza pełną równość praw kobiet i mężczyzn, także gdy idzie o uposażenie na porównywalnym stanowisku. Przyznaje wszystkim prawo do pracy w warunkach nieszkodzących zdrowiu, a także ubezpieczenia zdrowotnego. Zakazuje dyskryminacji z uwagi na preferencje seksualne, wiek czy przynależność do mniejszości narodowych.

Posłowie z 27 państw zyskują na znaczeniu

Poza możliwością złożenia petycji przez milion obywateli traktat lizboński daje każdemu z nas także inną, równie skuteczną metodę zablokowania przepisów przygotowywanych w Brukseli: poprzez posłów do Sejmu. Swoje propozycje Komisja Europejska musi zrewidować, jeśli wystąpi o to 1/3 parlamentów narodowych krajów członkowskich. Sposób podejmowania uchwały zależy od wewnętrznych przepisów każdego kraju: w Polsce Sejm przyjmuje w takim przypadku stanowisko zwykłą większością głosów. Inicjatywa parlamentów w praktyce powoduje, że przepis staje się martwy. – Obywatelom znacznie łatwiej jest wpływać na unijne prawo poprzez posłów, którzy mają swoje biura w terenie, niż próbując interweniować w instytucjach dalekiej Brukseli – uważa Marco Incerti, ekspert brukselskiego instytutu CEPS.

Unia mówi jednym głosem w sprawach konsularnych

Na pomoc Unii będziemy mogli liczyć nawet w odległych krajach Afryki czy Azji. Opieką konsularną obejmie nas nowy unijny korpus dyplomatyczny, który właśnie powstaje w Brukseli. Zgodnie z traktatem w przypadku gdy na terenie danego kraju nie będzie żadnej polskiej placówki konsularnej, zarówno dyplomaci tego korpusu, jak i innych krajów członkowskich muszą potraktować Polaków w taki sam sposób jak własnych obywateli. W praktyce może to oznaczać znacznie skuteczniejsze wsparcie, bo za europejskimi placówkami będzie stała cała potęga Unii, a nie tylko Polski.