Po trwającej cały 2017 r. kampanii przeciwko niezależności władzy sądowniczej weszliśmy w nową rzeczywistość ustrojową. Kontrowersyjne przepisy regulujące na nowo sposób wyboru członków Krajowej Rady Sądownictwa weszły w życie.
I doprawdy pojawiające się zarzuty wobec środowiska sędziowskiego, które miało nie dość mocno sprzeciwiać się demolowaniu konstytucyjnego organu stojącego na straży niezależności sądów i niezawisłości sędziów, należy uznać za nietrafione. Oto bowiem tak konstytucja, jak i ustawy regulujące ustrój sądownictwa w Polsce nie wyposażyły nas w skuteczne narzędzia oporu na wypadek zamachu na naszą niezawisłość.
Polityczna kolonizacja
W momencie wyłączenia bezpiecznika w postaci Trybunału Konstytucyjnego, który mógłby powstrzymać uzurpacyjne zakusy władzy wykonawczej, oraz wobec braku właściwej wiedzy i świadomości społecznej o doniosłości oraz wadze niezależnego sądownictwa, nie ma żadnego mechanizmu obrony przed polityczną kolonizacją wymiaru sprawiedliwości. Nie można również zapominać o groźbach ze strony prominentnych przedstawicieli władzy ustawodawczej i wykonawczej, regularnie kierowanych pod adresem wyrażających głos sprzeciwu sędziów, jakoby nie mieli oni prawa bronić swej niezawisłości.
Dla wzmocnienia tego przekazu zadbano o odpowiednią redakcję przepisów ustawy o Sądzie Najwyższym w części dotyczącej postępowań dyscyplinarnych, z możliwością wszczynania tych zakończonych prawomocnie. W ten sposób dopięto proces neutralizacji środowiska. Czy zastosowane instrumenty okażą się skuteczne, czas pokaże.
Jeszcze tylko dla uwiarygodnienia podjętych już decyzji (również tych personalnych), warto by nagłośnić spektakularne przykłady braku solidarności w korpusie sędziowskim. Wszak w przeszło dziesięciotysięcznej grupie zawodowej zawsze znajdą się osoby, które skuszą się na szybkie awanse. Idealistyczne okazało się myślenie, że świeżo powołany sędzia sądu okręgowego oprze się pokusie objęcia stanowiska prezesa sądu apelacyjnego. Albo że stająca wcześniej na ponad pięćdziesięciu zgromadzeniach sędziowskich kandydatka na sędzię, po uzyskaniu upragnionej nominacji i kilkumiesięcznym stażu w orzekaniu, odmówi przyjęcia funkcji prezesa sądu rejonowego w średnim co do wielkości mieście. Sposób racjonalizowania takich decyzji przez samych zainteresowanych jest pewnie różny. Ambicje, czysty pragmatyzm, na resentymencie i próbie odegrania się na środowisku kończąc.
Obecnie trwa procedura wyłaniania kandydatów na członków nowej politycznej KRS. W przestrzeni publicznej pojawiły się pytania o postawy, jakie powinni przyjąć sędziowie wobec ściśle politycznej formuły wyboru składu rady. Zwyczajowo akcentowane są dwa stanowiska. Po pierwsze: odmawiać kandydowania. W tym przypadku mowa jest nawet o bojkocie. Drugi wariant: przyjąć obowiązujące zasady gry i przy wsparciu którejś z opcji politycznych wziąć udział w wyborach do KRS.
Delikt konstytucyjny
W moim przekonaniu jest jeszcze trzecia droga. Wszystko zależy od zdefiniowania podstaw trudnego przecież wyboru. Bojkot to nic innego jak ignorowanie pewnego stanu rzeczy. Nie może być jakichkolwiek wątpliwości, że skrócenie kadencji dotychczasowych członków KRS łamie ustawę zasadniczą. W równym stopniu kontra konstytucji jest ukształtowanie wyboru nowych jej członków, w których rolę decydującą będzie miał najpierw organ Sejmu w postaci marszałka, następnie kolegialna władza ustawodawcza. Dla każdego prawnika szanującego zapisy konstytucji mówiące o trójpodziale władzy wariant polegający na wyłanianiu członków organu stojącego na straży niezależności sądów przez przedstawicieli władzy ustawodawczej jest nie do pogodzenia z podstawowymi normami ustrojowymi wyrażonymi w art. 2, art. 10 ust. 2, art. 173, art. 178 ust. 1 ustawy zasadniczej.
Powyższe nieodparcie prowadzi do konstatacji, iż osoba wyrażająca zgodę na zgłoszenie swojej kandydatury do takiego procesu wyborczego musi mieć pełną świadomość, że postępuje sprzecznie z wymienionymi zasadami konstytucyjnymi o charakterze pierwotnym, a więc wynikającym wprost z odpowiednich jej zapisów normatywnych. Zatem odmowa kandydowania do KRS nie stanowi bynajmniej bojkotu, ale świadomie podjętą decyzję o braku uczestnictwa w opisywanym procederze, które w istocie stanowiłoby delikt konstytucyjny.
Źle pojęty wallenrodyzm
Dla porządku należałoby rozwiać naiwne w swym wyrazie tezy, pojawiające się w przestrzeni publicznej ostatnich dni, jakoby akces do KRS przedstawicieli środowiska sędziowskiego, którzy negatywnie postrzegają ostatnie zmiany ustroju sądowego w naszym kraju, był formą swoistej kontroli tegoż organu niejako od wewnątrz. Nie wierzę w tak pojęty wallenrodyzm. Nic przecież w istocie nie zmienia to, że pewna część członków rady będzie wybierana przez opcję polityczną, która sprzeciwia się dokonywanym od wielu miesięcy zmianom w obszarze sądowego wymiaru sprawiedliwości. Dla realizacji zasady trójpodziału i równoważenia się władz toksyczny jest już sam pomysł swoistego politycznego targu, w wyniku którego przedstawiciele środowiska sędziowskiego, wybrani głosami polityków, mieliby zasiadać w organie powołanym do obrony sądów właśnie przed wpływami politycznymi, i to bez względu na opcję. Zresztą misterna preselekcja kandydatów, odpowiednio proporcjonalny podział sędziowskich miejsc w radzie z większością dla obozu rządzącego, a przede wszystkim kilkustopniowy akt wyborczy, skutecznie zapobiegną temu, by skład KRS zaskoczył architektów procesu niszczenia jej niezależności.
Ostatecznie członkowie KRS zostaną w najbliższych tygodniach zapewne wybrani. W serwisach informacyjnych oraz w tytułach prasowych ukażą się komentarze, że jednak znaleźli się sędziowie, którzy na ów wybór się zgodzili. Niestety, nie sądzę, by z taką samą rzetelnością komentowano, jak wielu sędziów odmówiło udziału w niekonstytucyjnie ukształtowanym procesie wyborczym do rady. Podobnie jak nie podaje się do wiadomości skali odmów, z jaką spotyka się Ministerstwo Sprawiedliwości, gdy proponuje stanowiska po odwoływanych prezesach sądów wszystkich instancji w trakcie ich kadencji.