W wywiadzie dla DGP (6–8.10.2017) wiceminister sprawiedliwości dr Marcin Warchoł przedstawił pomysł, jak walczyć z gwałtami. Zaczął od przytoczenia drastycznego przykładu ojca krzywdzącego dzieci, któremu sądy obu instancji wymierzyły karę w granicach ustawowego dolnego zagrożenia.
Magazyn DGP / DGP
Następnie takie „łagodne potraktowanie zwyrodnialca seksualnego” uznał za przyczynek do zaostrzenia kar za gwałty, bo skoro nie można przekonać sędziów do surowszych kar, aby sprawcy takich przestępstw pozostali w izolacji jak najdłużej, to przynajmniej niech kodeksowe minima będą wyższe.
Cały wywód ministra, choć może on sprawiać wrażenie dobrze zorientowanego w tematyce, pełen jest wybiórczych i zmanipulowanych informacji i „zakrętasków” logicznych, których w zasadzie nie można nazwać inaczej niż penalno-populistycznym bełkotem.
Konserwatywni liberałowie v. liberalni konserwatyści
Minister Warchoł jak z rękawa rzuca przykłady Francji i Niemiec, gdzie nie tylko kazuistycznie się reguluje różne formy kwalifikowane zgwałcenia, lecz przede wszystkim wymierza dużo surowsze kary. Tak więc na liberalnym Zachodzie karze się za gwałty dużo surowiej niż w konserwatywnej Polsce. A winna całego tego liberalnego zła jest według niego szkoła krakowska prawa karnego, która zdominowała proces tworzenia prawa karnego oraz kształcenia sędziów i prokuratorów i od lat zatruwa im głowy „liberalnymi”, a może nawet libertyńskimi ideami. Moi koledzy z Katedry Prawa Karnego pewnie teraz boki ze śmiechu zrywają. Słowa „konserwatywny/liberalny” brzmią tutaj dość manichejsko i w ustach ministra Warchoła są synonimami dobra i zła.
Czy można w ogóle mierzyć konserwatyzm/liberalizm sądów polityką karną wobec przestępstw seksualnych? Jest to dość oryginalny pomysł, ale jeśli już, to w takim razie ten zepsuty Zachód wcale nie jest tak „liberalny”, a Polska tak dychotomicznie „konserwatywna”. A może surowe kary za gwałty wcale nie są wyrazem czyjegoś konserwatyzmu, a niskie „liberalizmu”, lecz wprost przeciwnie? Może właśnie wysokie kary za przestępstwa seksualne są skutkiem społecznej i politycznej świadomości wagi problemu przemocy wobec kobiet i uczulenia sędziów na problemy społeczne? To by tłumaczyło też, dlaczego w Polsce karze się łagodniej. Bo jakoś nie zastanawia ministra Warchoła, dlaczego właśnie w Polsce, gdzie Kościół ma mocną pozycję, a społeczeństwo jest rzekomo konserwatywne, wyroki za przemoc seksualną są tak niskie.
Powszechnie akceptowanym sposobem mierzenia represyjności systemu karnego nie są kary za zgwałcenia, zabójstwa i rozboje, ale porównywanie współczynnika prizonizacji, czyli odsetka populacji, który przebywa w zakładach karnych. I tak się akurat składa, że pod tym względem Polska jest niechlubnym liderem całej Europy (nie licząc krajów byłego ZSRR). Dlatego nazwanie polskiej polityki karnej „liberalną” dla każdej osoby, która ma choć blade pojęcie o kryminologii czy polityce kryminalnej, jest zwyczajnym nonsensem.
Polityka karna polskich sądów w sprawach o przemoc seksualną, zwłaszcza sprawy z art. 197 k.k., jest rzeczywiście zła. Trudno w tej kwestii z dr. Warchołem się nie zgodzić. Stosunkowo niskie kary, wysoki odsetek kar orzeczonych z warunkowym zawieszeniem wykonania, rzeczywiście sprawiają, że dolegliwość kar za zgwałcenia jest nieduża, czasami żadna. Jednak taki stan nie ma nic wspólnego z „liberalizmem” polskich sądów czy mentalnością sędziów. To jest immanentna cecha całego systemu. Zresztą, jak sam minister Warchoł zauważył, w ostatnich dwóch latach odsetek kar z warunkowym zawieszeniem wykonania w sprawach z art. 197 spadł o 10 proc. A więc reformy prawa karnego z 2015 r. mające na celu ograniczenie orzekania tego rodzaju kar jednak przyniosły efekt. Czyli mentalność sędziów, której niby nie można zmienić, okazuje się dość elastyczna.
Największy problem z populizmem penalnym polega właśnie na tym, że czasami podniesiony problem nie jest wymyślony, ale realny i systemowo do tej pory nierozwiązany. Więc podjęcie jakiejś interwencji wydaje się uzasadnione. Tylko że lekarstwa okazują się gorsze od choroby. Proponowane rozwiązania najczęściej problem tylko pogłębiają, zamiast go rozwiązywać.
Czy surowe karanie jest skuteczne
Prawo karne w optyce dr. Warchoła ma spełniać tylko trzy funkcje: ma zadośćuczynić ofierze jej krzywdę, zaspokoić społeczne poczucie sprawiedliwości oraz chronić społeczeństwo. A wszystko to można osiągnąć wyłącznie poprzez orzekanie wysokich kar oraz długoletnią izolację sprawców. Według ministra zwiększenie ustawowego zagrożenia ma wartość odstraszającą. Tak jakby każdy sprawca tuż przed czynem kalkulował sobie, że jeśli teraz za gwałt grożą mu minimum trzy lata i nie ma szans na zawiasy, a wcześniej było dwa i opcja zawiasów, to w takim razie lepiej nie gwałcić i pooglądać telewizję lub pograć w szachy. O ile oczywiście sprawca będzie wiedział, że ustawodawca kary zaostrzył. Na pewno każdy zwyrodnialec śledzi na bieżąco zmiany legislacyjne w obszarze prawa karnego.
Rzeczywisty obraz gwałtów jest zupełnie inny niż potoczne wyobrażenia na ten temat. DGP o tym niedawno pisał. Jeszcze bardziej odmienny jest od obrazu przedstawionego przez ministra Warchoła. Znaleźć jednego zwyrodnialca i na podstawie jednostkowego przypadku kreślić portret gwałciciela potwora, którego trzeba izolować do końca życia, bo innej opcji nie ma, jest proste. No ale w takim razie należałoby izolować miliony polskich mężczyzn. Wśród nich dobrych mężów, ojców, wzorowych Polaków katolików. A wręcz niektórych polityków PiS, którzy za znęcanie się nad żoną, w tym seksualne, nawet w swojej partii jakoś nie spotykają się z dużym potępieniem. Najbardziej potwornym rysem „przeciętnego gwałciciela” jest właśnie to, że niczym w zasadzie nie różni się od niegwałciciela. Może tylko bardziej wierzy w stereotypy na temat męskości i kobiecości, tradycyjne role płciowe i wydaje mu się, że ma prawo do seksu. Zwłaszcza gdy go nie ma. Potwierdza to wiele badań kryminologicznych.
Zupełnie inną kwestią jest, czy surowe kary rzeczywiście pełnią funkcję odstraszającą i zapobiegają popełnianiu przestępstw. A to jest przecież najistotniejsze. Ale brak na to empirycznych dowodów. Istniejące badania, których zwłaszcza w USA jest całkiem sporo, wskazują coś dokładnie odwrotnego. Że nie surowość, ale nieuchronność i natychmiastowość sankcji ma największy odstraszający efekt. Ważniejsze jest chyba to, żeby każdy sprawca gwałtu, w ogóle przestępstwa, wiedział, że zostanie ujęty i spotka go kara, niekoniecznie bardzo surowa, ale pewna i nieuchronna, niż sytuacja, w której kara za czyn jest surowa, ale schwytanie i ukaranie mało prawdopodobne.
Ba, surowy i sztywny system kar może wręcz prowadzić do obniżenia prawdopodobieństwa ukarania sprawcy! Sędziowie i prokuratorzy przekonani, że kary są zbyt surowe, mogą unikać skazywania winnych sprawców. W takiej sytuacji potencjalny efekt odstraszenia przez zaostrzanie kar jest konsumowany przez redukcję prawdopodobieństwa ukarania. Nawet ofiara, wiedząc, jak surowa kara grozi sprawcy, może być mniej skłonna do zgłoszenia przestępstwa, jeśli łączą ją z nim jakieś więzi.
Prawdopodobieństwo schwytania i ukarania, nawet karą krótką, ale dla sprawcy dolegliwą, jest większym odstraszaczem niż sama wysokość zagrożenia karą.
Ale to pewnie dr Warchoł też wie, gdyż w uzasadnieniu projektu (str. 13) pisze: „przy ocenie, że inne środki służące zapobieganiu naruszeniom zakazów prawnokarnych nie są podobnie skuteczne, nie chodzi o ścisłe dane empiryczne, ale o przekonującą argumentację wyjaśniającą powody wzmożonej ingerencji prawnokarnej”. To wiele wyjaśnia, chociaż ta przekonująca argumentacja sprowadza się do „nieważne fakty, my tak chcemy i tak zrobimy”.
Tanie pomysły, wysokie koszty
Pomysły Ministerstwa Sprawiedliwości na rozwiązanie rzekomo narastającego problemu gwałtów (też nieprawda) oraz rzekoma troska o ochronę ofiar przed przemocą seksualną (czyli kobiet, wszak ponad 90 proc. ofiar gwałtów to kobiety) to nic innego jak tanie powielanie amerykańskiej ideologii „tough on crime”, bezwzględności wobec zbrodni, która w samych Stanach Zjednoczonych doprowadziła do opłakanych skutków. Nie tylko największej na świecie liczby więźniów, przeciążenia całego systemu, lecz także niespotykanej kryminalizacji całych grup społecznych, ich biedy i marginalizacji. Jestem przekonana, że sam minister Warchoł nie wierzy, że jak zaostrzymy kary, to przestępcy będą się bać popełniać swoje przestępstwa. Kieruje nim czysty cynizm i polityczna kalkulacja.
Pokazywanie, że troszczy się o ofiary gwałtów, a jednocześnie wypowiadanie po cichu konwencji stambulskiej czy cofnięcie finansowania dla organizacji pozarządowych świadczących pomoc kobietom ofiarom przemocy nie świadczą raczej o szczerych intencjach projektodawców. Jeśli już trzeba powoływać się na przykłady krajów zachodnich, które, choć zgniłe i liberalne, a jednak surowsze wobec gwałcicieli, i wzorować się na ich rozwiązaniach, to może warto zmodyfikować definicję jurydyczną gwałtu, jak w Niemczech w 2016 r., i uznać za niego każdy stosunek bez zgody drugiej strony?
Reakcja sądowa to tylko wierzchołek całego procesu reakcji prawnokarnej na zgwałcenia. Zaostrzenie kar bez zmiany tego, jak funkcjonuje system, który generalnie jest wrogi ofiarom, niczego nie poprawi.
Ale to wszystko minister Warchoł zapewne wie. Gdyby szefem resortu był Nils Christie, norweski kryminolog, zwolennik teorii abolicjonistycznych, z pewnością przekonywałby nas z taką samą pewnością i wiarą, że więzienia są złe, nieskuteczne i należy je zamknąć.