Dziś przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa rozpoczyna się proces Tomasza D., ps. Gimper – vlogera, o którym DGP pisał w tekście „Hejt i hajs” z 6 listopada 2015 r. Prokurator oskarża 23-letniego mężczyznę o czyn z art. 209a par. 1 k.k., czyli uporczywe nękanie (stalking).
Pokrzywdzonym jest inny vloger, Krzysztof Woźniak, ps. Ator, którego „Gimper” obrażał, kręcił na jego temat zawierające obraźliwe treści i pomówienia filmy umieszczane na YouTube. Takie zachowanie powodujące u pokrzywdzonego poczucie zagrożenia lub istotnie naruszające jego prywatność, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech.
O „Gimperze” – który ma dziś 1 141 621 followersów, czyli osób, które subskrybują jego kanał na YT – pisałam dwa lata temu nie tyle w kontekście jego konfliktu z „Atorem”, ile poważnego problemu z youtuberami, którzy promują wśród bardzo młodych odbiorców mowę nienawiści i wulgarny język oraz napuszczają jedne dzieci na drugie. Kiedy Woźniak publicznie wystąpił przeciwko takiemu szczuciu, sam stał się przedmiotem ataków w sieci. Ale i w realu, bo podpuszczone przez swojego ulubionego vlogera dzieciaki atakowały „Atora” na ulicy.
To, o co idzie walka pomiędzy vlogerami, to popularność. Bo ci na fali zarabiają dobre pieniądze. Pełne agresji filmiki przyciągają spragnioną wirtualnej krwi publiczność i biznes się kręci. Youtuberzy zarabiają na reklamach, jakie są wyświetlane przy ich produkcjach. Średnio za tysiąc wyświetleń można dostać 2 zł. Przykładowo 4 mln odsłon oznaczają 8 tys. zł przychodu, z czego – znów średnio – 20 proc. zabiera sieć partnerska. Do jesieni zeszłego roku zyskami z „Gimperem” dzieliła się Agora.