Umieszczając na stronie internetowej cudze zdjęcia, można nawet nieświadomie naruszyć prawa autorskie. To zaś może być bardzo kosztowne.

Zdjęcia, przynajmniej w większości, to utwory chronione prawem autorskim. Problem w tym, że użytkownicy internetu często o tym zapominają. Pokutuje myślenie, że jeśli coś jest publicznie dostępne, to każdy może z tego skorzystać.
Co gorsza, tym samym sposobem rozumowania kierują się czasem przedsiębiorcy, w tym sprzedawcy internetowi. Pobierają zdjęcia produktów, którymi handlują, i zamieszczają je w swych sklepach internetowych. Czasem sądzą, że mają do tego prawo, bo np. ściągnęli zdjęcie ze strony hurtowni, która dostarcza im towar, czasem w ogóle nie zwracają uwagi na źródło. I jedni, i drudzy mogą nawet zupełnie nieświadomie naruszać cudze prawa. Zamieszczenie zdjęć przez wspomnianą hurtownię w żaden sposób nie oznacza, że ma ona do nich prawa, a tym bardziej, że może ona udzielać licencji kolejnym osobom.
– Za naruszenie praw autorskich odpowiada się niezależnie od winy czy nawet świadomości tego, że się prawa autorskie naruszyło. Każdy naruszyciel, nawet na końcu łańcuszka osób, które bezprawnie korzystały z cudzego utworu, może zostać pociągnięty do odpowiedzialności. To po stronie korzystającego z cudzego utworu jest sprawdzenie, kto ma uprawnienia i czy może udzielać licencji – podkreśla Monika Susałko, radca prawny w kancelarii Lubasz i Wspólnicy.
Dwukrotność wynagrodzenia
Tak właśnie uznał Sąd Okręgowy w Szczecinie w niedawnym wyroku. Pozew wytoczył właściciel e-sklepu specjalizującego w artykułach gospodarstwa domowego. Zauważył on, że konkurencyjny sprzedawca wykorzystał na swojej stronie 127 należących do niego fotografii. Były to proste zdjęcia oferowanych produktów. Wspomniany właściciel nie miał wątpliwości, że należą do niego, bo sam zlecił pracownikowi ich wykonanie. W pozwie o naruszenie praw autorskich zażądał ponad 114 tys. zł odszkodowania, czyli dwukrotność „stosownego wynagrodzenia”, o której mowa w art. 79 ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych (t.j. Dz.U. z 2019 r. poz. 1231 ze zm.; dalej: u.p.a.p.p.).
Pozwany sprzedawca bronił się, twierdząc, że zdjęcia pozyskał ze strony dystrybutora towaru. Dystrybutor ten udostępnia za darmo fotografie swych produktów współpracującym kontrahentom. Sąd uznał, że pozwana firma nie udowodniła tego. A gdyby nawet w dobrej wierze pobierała zdjęcia ze strony dystrybutora, to i tak nie chroniłoby to jej przez odpowiedzialnością za naruszenie praw autorskich.
„Wobec modelu ukształtowania odpowiedzialności z art. 79 u.p.a.p.p. nie ma znaczenia dla zasadności roszczenia powodów to, czy pozwany naruszenia przysługujących im autorskich praw majątkowych dopuścił się w sposób zawiniony, czy też pozostając w dobrej wierze co do tego, że sp. z o.o. jest uprawniona do udostępnienia mu spornych fotografii i udzielenia dalszej zgody na ich wykorzystanie. Zgodnie bowiem z obowiązującą na gruncie prawa cywilnego i znajdującą zastosowanie także na gruncie regulacji u.p.a.p.p. zasadą «nemo plus iuris» (oznaczającą, że nikt nie może przenieść na drugiego więcej praw niż sam posiada) udzielenie zgody na korzystanie z danego utworu przez podmiot, któremu nie przysługują prawa do tego utworu, jest bezskuteczne” – podkreślił sąd w uzasadnieniu rozstrzygnięcia.
Trudno się zabezpieczyć
W praktyce wyrok potwierdza, że nawet pobierając zdjęcia ze stron podmiotów, które deklarują, że są właścicielami praw autorskich, nie uniknie się ewentualnej odpowiedzialności.
– W takiej sytuacji złożenie oświadczeń przez kontrahenta o nienaruszeniu praw, wobec braku możliwości weryfikacji łańcucha praw u źródła przez sprzedawcę, niewiele zmienia w jego sytuacji prawnej. Mimo takiego zapewnienia sprzedawca może bowiem odpowiadać wobec osób trzecich – uprawnionych z praw autorskich – zaznacza Janusz Piotr Kolczyński, partner zarządzający w Kancelarii C.R.O.P.A.
– Wydaje się, że drogą do dochodzenia przez niego praw w takiej sytuacji może być skarga do UOKiK lub zadbanie o to, aby w umowie z dystrybutorem znalazły się odpowiedniej wysokości kary umowne, zwolnienie z długu, wstąpienie w spór sądowy po stronie pozwanego – podpowiada.
Innym sposobem jest regres. To jednak oznacza, że sprzedawca najpierw sam musi zapłacić odszkodowanie, a dopiero później dochodzić ewentualnych roszczeń od podmiotu, który wprowadził go w błąd.
– Nieświadomemu naruszycielowi przysługuje roszczenie regresowe wobec podmiotu, od którego w dobrej wierze pobrał zdjęcia, sądząc, że ten dysponuje prawami do nich. Pod warunkiem jednak, że jesteśmy w stanie wykazać, że ten podmiot rzeczywiście twierdził, że takie prawa posiada. Wystarczy tu choćby jego oświadczenie na stronie internetowej, w którym udziela licencji na dalsze rozpowszechnianie utworów – mówi Monika Susałko.
Wyrok wstępny
Pozwana firma próbowała też podważać wartość dowodową zrzutów ekranowych, które złożono na potwierdzenie tego, że inkryminowane zdjęcia rzeczywiście widniały na jej stronie. Zrzuty te wykonała pracownica kancelarii, która reprezentuje poszkodowaną firmę w tej sprawie. Biegły przyznał, że tożsamości zdjęć nie można stwierdzić bez kopii strony z serwera, na którym się znajdowała, lub kopii lustrzanej ściągniętej z przeglądarki. Zdaniem sądu nie wpływa to jednak na wiarygodność dowodu.
„Wprawdzie pozwany wykazał, że możliwość taka technicznie istnieje, co przyznał biegły w trakcie ustnego wyjaśnienia opinii, brak jest jednak jakiegokolwiek dowodu, że powodowie skorzystali z tej możliwości w celu sprzecznym z prawem. Przeczą zaś temu zeznania świadka (...), że wykonała jedynie zrzuty ekranu strony internetowej pozwanego, nie dokonując następnie żadnej ich modyfikacji” – zauważył sąd. Dodatkowo podkreślił, że ta linia obrony jest sprzeczna z pierwszym z podniesionych argumentów. Skoro bowiem pozwany twierdzi, że zdjęcia pobrał ze strony dystrybutora, to nie może jednocześnie utrzymywać, że ich w ogóle w swym sklepie internetowym nie umieścił.
Opisywane rozstrzygnięcie to wyrok wstępny, w którym przesądzono o samym naruszeniu, nie orzekając o wysokości odszkodowania. Możliwość taką daje art. 318 kodeksu postępowania cywilnego (patrz grafika), ale sądy stosunkowo rzadko z niej korzystają. Tu skład orzekający uznał, że jest to uzasadnione ekonomią procesową. Wyczerpano bowiem postępowanie dowodowe w zakresie samej odpowiedzialności, a ustalenie wysokości odszkodowania będzie wymagać kolejnej opinii biegłego.
Roszczenie powoda w tej sprawie jest niemałe. 114 tys. zł za korzystanie ze 127 fotografii przez miesiąc (po wezwaniu pozwany usunął sporne zdjęcie). Fotografii, które, jak się wydaje, nie wymagały zbyt wielu nakładów pracy. Właściciel e-sklepu oparł je na tabelach wynagrodzeń określających stawki minimalne honorariów autorskich za wykorzystanie utworów fotograficznych, podkreślając, że dotyczą one zarówno profesjonalnych fotografów, jak i amatorów.
– Tabele zatwierdzone na podstawie dawnych przepisów prawa autorskiego już dawno utraciły swoją moc. W takim wypadku powinno dojść do miarkowania szkody, np. przez pryzmat utraconych możliwości zarobkowania przez powodów, strat niematerialnych spowodowanych naruszeniem, nakładów koniecznych dla wykrycia naruszenia, praktyki powodów odnośnie do udzielania zgód w podobnych sprawach, cen rynkowych fotografii, poziomu artystycznego itd. – uważa Janusz Piotr Kolczyński.
Co mówią przepisy

orzecznictwo

Wyrok Sądu Okręgowego w Szczecinie z 22 marca 2021 r., sygn. akt VIII GC 48/18. www.serwisy.gazetaprawna.pl/orzeczenia