Panuje opinia, że transformację już zakończyliśmy i teraz wystarczy tylko mozolnie poprawiać różne niedoróbki, które zdarzyły się po drodze. To teza niebezpieczna. Po pierwsze, nieprawdziwa, a pod drugie – usypiająca.
Jerzy Stępień prawnik, były prezes TK
Można raczej powiedzieć, że zdołaliśmy się w ostatnich latach z grubsza państwowo ogarnąć, wprowadzając podstawowe mechanizmy demokratyczne i rynkowe, ale do standardu na miarę czasów droga, niestety, wciąż daleka.
Obecnie powinniśmy mówić: po pierwsze sądownictwo, głupcze... Więzienia pękają w szwach, a w najbliższym czasie ma do nas przylecieć wygodnie samolotami z różnych krajów europejskich ponad 10 tysięcy rodaków, którzy nie chcieli się pokazać za granicą z tej lepszej strony. Płacimy skazanym gigantyczne odszkodowania za złe warunki w więzieniach – niejednokrotnie w kwotach wyższych od zasądzanych ofiarom przestępstw, co samo w sobie jest paradoksem w istocie kompromitującym nasz system. Po dwudziestu latach nie zdołaliśmy się dopracować sensownej siatki sądów, a nawet odpowiadającego rzeczywistym potrzebom systemu kształcenia i doboru sędziów. Nie wiadomo, jaka powinna być pozycja prokuratury, i na dobrą sprawę nie wiadomo także, co ma ona właściwie robić i pod czyją kontrolą.
Tymczasem Ministerstwo Sprawiedliwości zajęte jest dociekaniem, czy taksówkarze powinni zdawać jakieś egzaminy... Już sobie wyobrażam, nie tę wstępną, bo już jest, ale ostateczną listę zawodów do deregulacji, a następnie dyskusje międzyministerialne na ten temat. Później projekt rządowy, który utknie w komisjach parlamentu, zaczną działać przeróżne lobbies i ostatecznie rzecz się skrupi na bibliotekarzach, którzy, jak się już okazało, wcale nie są regulowani. Mamy coraz więcej absolwentów nie najlepszych co prawda uczelni, ale jednak młodzieży naprawdę dobrze wykształconej przybywa.
Logika podpowiadałaby więc, żeby tylko się cieszyć, bo nareszcie jest z czego wybierać. Jeśli tak – to raczej powinno się podnosić zawodowe poprzeczki, a nie obniżać. Tymczasem zanosi się na coś przeciwnego. Ustawy o adwokaturze i radcach prawnych pamiętają poprzednią epokę. Nicowane i przykrawane były już tyle razy, że właściwie nie wiadomo, co mamy na grzbiecie.
Może chodzi o to, by w myśl starej zasady zrobić wiele zmian, by wszystko pozostało po staremu. Żeby nie wiem jak zmieniać przepisy, to i tak stare wygi adwokackie wyjdą na swoje, a większość, i to zdecydowana, będzie, tak jak dotychczas, ledwie wiązać koniec z końcem. Wiara, że wolny rynek cokolwiek tu wyreguluje, jest doprawdy zdumiewająca. W tej branży nie zawsze finansowo zwyciężają najlepsi, ale ci, którzy potrafią mówić i zachowywać się pod klienta – często ze szkodą dla niego samego. Wiedzą o tym dobrze sami adwokaci, nie mówiąc o sędziach.
Naiwność ludzka jest tu nieograniczona, a specjalistów od gry w trzy lusterka na tym podwórku znacznie więcej niż swego czasu na bazarze Różyckiego, który naprawdę był wolny.
Ostatnio przekonaliśmy się naocznie, co znaczy wolny rynek w usługach detektywistycznych. W usługach adwokackich, notarialnych, komorniczych z czasem może być jeszcze gorzej. Wszystko na to zresztą już wskazuje, sądząc po ostatnich odszkodowaniach zasądzanych od adwokatów i komorników. Wiara w skuteczność ubezpieczeń napędzi klientów także ubezpieczycielom. Cena usług musi więc wzrosnąć.
Swego czasu udało się populistom odwrócić uwagę od rzeczywistych problemów polskiego sądownictwa, ba – nawet zahamować mocno zaawansowane już prace nad sensownymi propozycjami zmian w jego ustroju. Gniew ludu skierowano wówczas w stronę adwokatów, radców prawnych, notariuszy.
Przez dwadzieścia lat nie dopracowaliśmy się sensownej siatki sądów, systemu kształcenia sędziów. A my? Debatujemy o deregulacji zawodu notariusza
Po latach widać jednak wyraźnie, że jesteśmy nadal w punkcie wyjścia, a adwokaci, radcowie prawni i notariusze stają się znowu dyżurnymi chłopcami do bicia. Tymczasem nawet nie przedyskutowaliśmy kompleksowo do końca, czym jest, a czym powinna być współczesna sankcja karna. Nie karze się już na gardle. Pomału dotarło do wielu, ale przecież nie do wszystkich jeszcze, że kara śmierci jest dziś anachronizmem.
A czy anachronizmem nie są przypadkiem kary pozbawiania wolności wyłącznie od sześciu miesięcy w górę? Wprowadzono je w 1969 r. wraz z karą ograniczenia wolności. Zakładano wówczas, że kara krótsza nie może spełnić swojej funkcji wychowawczej, że ten mechanizm z trybikami, jakim jest przestępca, trzeba po prostu dłużej naprawiać. Wierzono, że więzieniach znajdą się fachowcy, którzy wiedzą, jak te trybiki na nowo poustawiać, żeby społeczeństwo odetchnęło. Nie spotkałem też w ostatnich latach przyzwoitego raportu na temat tej formy ograniczenia wolności jaka jest u nas preferowana.
Dane mi było w latach 80. spędzić ponad sześć miesięcy wśród starych i młodych pospolitych więźniów w ramach resocjalizacji, której mnie poddano z nadzieją, że zrozumiem swój błąd późnej młodości. W takiej normalnej wówczas 12-metrowej celi w sześć, a nawet w siedem osób. Z tej perspektywy widać, że więzienie szokuje tylko przez kilka pierwszych dni, no może tygodni, a później?
Da się żyć... Jeśli kara może w ogóle wpłynąć wychowawczo, to tym pierwszym szokiem jako możliwym otrzeźwieniem. Później co najwyżej spełni swoją funkcję izolacyjną. Fachowcy od resocjalizacji są po drugiej stronie drzwi bez klamek, prawdziwi „wychowawcy” natomiast przez pełne 24 godziny „pod celą”. Mają dużo czasu, by wytłumaczyć, że świat wypełniają wyłącznie złodzieje, którzy dzielą się na tych, którzy mają szczęście i tych, których los zawodzi. Ale kiedyś jeszcze się i do nas uśmiechnie...

Jerzy Stępień, prawnik, były prezes TK