Rafał Kapler, odchodzący szef Narodowego Centrum Sportu, ani mi brat, ani swat. Złości mnie, że nie skończył budowy Stadionu Narodowego o czasie, że nie dopilnował solidnej konstrukcji schodów, że dach areny nie zamyka się zimą, szczeliny dylatacyjne przeciekają tak, że woda dociera aż do serwerowni, i w ogóle stadion mi się nie podoba. A już na Euro 2012 najchętniej emigrowałabym do Australii.
Barbara Kasprzycka, kierownik działu prawo
Wad Kapler ma więcej: za dużo zarabiał i miał dostać za dużą premię. W dodatku premia ma być wypłacona niezależnie od przyczyn zerwania kontraktu – a więc pewnie dostałby ją nawet, gdyby stadion w ogóle nie powstał.
Nie zmienia to faktu, że Kapler nie przyszedł budować Stadionu Narodowego z kwiaciarni ani nawet z zakładu fryzjerskiego znajomego Joanny Muchy. Zanim podjął się tej pracy, był menedżerem w PKN Orlen i Polskiej Telefonii Cyfrowej, a do budowy Narodowego zwerbowali go rasowi headhunterzy. Ma ukończone dwa kierunki Szkoły Głównej Handlowej i MBA na Uniwersytecie w Minnesocie.
Na pewno można by oczekiwać więcej. Skoro ktoś ma budować naszą narodową, biało-czerwoną arenę sportową, to powinien to być przynajmniej były szef NASA...
Krucjata więc rozpoczęta, minister Mucha zawiesiła wypłatę dla Kaplera i kazała prawnikom sprawdzić prawidłowość umów zawieranych z menedżerami spółek odpowiedzialnych za Euro 2012. Ponadpółmilionowej premii pewnie wstrzymać się nie da – w końcu umowa jest umową. Ktoś powinien odpowiedzieć za jej zapisy, ktoś powinien kontrolować jej wykonanie.
Ale nawet gdybyśmy uratowali dla budżetu te pieniądze, to czy będzie nam od tego lepiej? Pokażcie mi dobrego, wydajnego menedżera, który po takiej aferze zdecyduje się kierować jakąkolwiek spółką nadzorowaną przez państwo. I który zgodzi się na analizę jego kontraktu dokonywaną w wysokonakładowej prasie ilustrowanej.
Jawność jawnością, ale nie narzekajmy potem, że nasze stadiony, mosty i autostrady budują nieudacznicy.