Polacy są wielkimi fanami Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. Rocznie zasypują Strasburg ok. 6 tys. skarg. To plasuje nas w ścisłej czołówce.

W zestawieniach wyprzedzają nas tylko Rosjanie, Rumunii i Turcy. Dzięki lawinie skarg przylgnęła już do nas etykietka dyżurnego pieniacza Europy. Skarżymy się chętnie, i w zasadzie na wszystko – na opieszałość sądów, naruszenie prawa do uczciwego procesu, przetrzymywanie w areszcie, naruszenie prawa własności czy prawa do życia rodzinnego. Ze skarg wynika, że nie darzymy sympatią naszego wymiaru sprawiedliwości, sądom z założenia nie ufamy, wiele zarzucamy też naszemu prawu i urzędnikom. Wszystkie te swoje żale wylewamy do Strasburga. A tam już na wstępnym etapie większość rodaków odchodzi z kwitkiem. Na te 6 tys. skarg już na wstępie oddalanych jest ok. 4 tys. Większość nie spełnia wymogów formalnych albo nie nadaje się do rozpoznania, bo nasz rodak mylnie potraktował Strasburg jak kolejną instancję. Jednak reszta spraw czeka w kolejce na swoje pięć minut przed trybunałem.

Dlatego w Strasburgu bijemy rekordy nie tylko pod względem liczby wnoszonych skarg. Mamy też swe wysokie, szóste miejsce w rankingu państw najczęściej przegrywających przed trybunałem. Rocznie zapada ok. 100 wyroków niekorzystnych dla naszego państwa. Polska ma więc łatkę kraju łamiącego prawo do rzetelnego procesu sądowego, w którym Temida działa nie tylko opieszale, ale grzeszy też łamaniem podstawowych standardów procesu – ustala zbyt wysokie koszty zamykające drogę do sądu, nie przyznaje pomocy prawnej z urzędu, narusza też zasady równości broni. W latach 1993 – 2010 na 761 spraw przegranych przez państwo polskie zdecydowana większość – 477 – potwierdzała naruszenie przez Polskę prawa do rzetelnego procesu sądowego.

W tym kontekście nikogo nie powinna dziwić inicjatywa ustawodawcza senatorów, którzy proponują, aby wyroki strasburskie były podstawą wznowienia spraw przed naszymi sądami. Państwo polskie nie może udawać, że sprawa jest załatwiona, gdy Strasburg zasądzi odszkodowanie za nierzetelny proces. Przecież w obrocie pozostaje wciąż jeszcze niesprawiedliwy wyrok, którego Strasburg żadną mocą uchylić nie może. Może to zrobić polski sąd, w kolejnym – tym razem rzetelnym – procesie. Dlatego trudno zrozumieć, dlaczego minister sprawiedliwości krytykuje pomysł senatorów. Czemu uważa, że w tym przypadku ważniejsza jest pewność obrotu i zasada prawomocności orzeczeń. Bo co to za pewność obrotu, która opiera się na wyrokach wydanych na podstawie nieistniejących dowodów lub przez stronniczego sędziego.